Z braku świeżych pomysłów Hollywood sięga po kolejne klasyczne horrory z lat 80. Choć ich przeróbki są brutalniejsze i bardziej krwawe, brakuje im niepokojącego klimatu oryginałów. Wszystkie drobne niedopowiedzenia i "smaczki" fabularne zostają dokładnie wygładzone, a potem zamalowane podwójną warstwą czerwonej farby. Nie inaczej jest w przypadku nowej wersji "Koszmaru z ulicy Wiązów" – niby flaki i posoka są na swoim miejscu, ale jakoś nie budzą już takich emocji jak w filmie Wesa Cravena z 1984 roku.
Mistrz kina grozy dał światu postać Freddy'ego Kruegera – psychopatycznego mordercy, który dopada ofiary w ich snach. Demoniczny potwór, oprócz zdeformowanej przez płomienie twarzy oraz dłoni zaopatrzonych w ostre szpony, charakteryzował się wisielczym poczuciem humoru. Wyróżniało go to na tle ponurego bractwa ekranowych killerów (Pinehead, Jason Vorhees, Mike Myers). Freddy Anno Domini 2010 nie ma za grosz ironii – siepie na lewo i prawo biednych małolatów, strasząc ich najpierw głosem dławiącego się rottweilera. Do roli Freddy'ego zaangażowano nominowanego do Oscara Jackiego Earle'a Haleya, którego obecność z pewnością nobilituje remake. W zabójcę równie dobrze mógłby się jednak wcielić drugi pomocnik elektryka – na skutek zrobionego "na sztywno" makijażu facjata Kruegera przypomina wyschnięty kawał mięsa
Za realizację nowego "Koszmaru" odpowiada debiutant Samuel Bayer, który dotąd specjalizował w kręceniu spotów reklamowych. Po osobie z takim rodowodem można spodziewać się perfekcji w dopieszczaniu strony wizualnej oraz nieumiejętności konstruowania emocjonalnej podbudowy filmu. I rzeczywiście, pod względem estetycznym obraz zachwyca ciekawymi rozwiązaniami montażowymi oraz halucynacyjną scenografią. Niestety, gdy przychodzi do prób pozyskania sympatii widza dla bohaterów, "Koszmar" mówi: "pas". Wszystkie postaci są jedynie stadkiem mało rozgarniętych owieczek przeznaczonych na rzeź.
W oryginale Freddy mordował małoletnich z bliżej niesprecyzowanych powodów. Twórcy nowej wersji postanowili dookreślić motywację mordercy i uczynili go pedofilem. Problem w tym, iż modyfikacje w biografii zabójcy nie pociągają ze sobą zmiany wymowy filmu, ani też nie czynią go bardziej perwersyjnym.
"Koszmar" nadal sprawdza się jednak jako wakacyjny slasher. Sceny masakry są malownicze, zaś podkręcony do oporu dźwięk gwarantuje parę podskoków w fotelu. Na dokładkę w jednej z drugoplanowych ról dostajemy Clancy'ego Browna, który kiedyś tak pięknie ścinał głowy w "Nieśmiertelnym", a dziś jest prawiącym morały podtatusiałym panem z brodą. Może nabrałby wigoru, gdy twórcy pozwolili mu zaszlachtować paru smarkaczy?
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu