Okej, macie tu na piśmie wyznanie nieuleczalnego CGI-fana: "Koralina" wygląda wprost fantastycznie! Delikatnie podrasowana komputerem, poklatkowa animacja skupia w sobie wszystkie zalety pozornie
Okej, macie tu na piśmie wyznanie nieuleczalnego CGI-fana: "Koralina" wygląda wprost fantastycznie! Delikatnie podrasowana komputerem, poklatkowa animacja skupia w sobie wszystkie zalety pozornie anachronicznej techniki: dbałość o detale, grę fakturą i kształtem, naturalną "kompatybilność" z surrealistycznymi i onirycznymi konwencjami. Z tych powodów jest najlepszym z języków kina, odpowiadających mrocznej literaturze Neila Gaimana. Fabularny wigor filmu Selicka bierze się z motywu lustrzanego świata, w który zanurza się rezolutna i wygadana Koralina Jones. Małoletnia bohaterka przechodzi właśnie "ciche dni" z zapracowanymi rodzicami, więc perspektywa przeżycia przygody w alternatywnej rzeczywistości jest dla niej całkiem atrakcyjna. Po drugiej stronie ukrytego tunelu, do którego wejście znajduje się w jej nowym pokoju (Jonesowie właśnie przeprowadzili się do wielkiej, opuszczonej posiadłości), jest zupełnie inaczej: rodzice są czuli i kochający, zwierzęta mówią ludzkim głosem, a ekstrawaganccy sąsiedzi odkrywają przed dziewczynką cuda w rodzaju tańcujących pcheł. Niestety, nic nie jest takie, jakim się wydaje. Architektem tego dobrego świata jest zło. Gaiman i Selick odwracają baśniowy wzorzec, w którym nadwrażliwa dzieciarnia ucieka od szarej codzienności albo do własnej głowy, albo do świata równoległego, gdzie, koniec końców, wszystko układa się lepiej. Zło w "Koralinie", reprezentowane przez imitację matki, jest namacalne i realne, nie skrywa się w zakamarkach wyobraźni. Bohaterka, zgodnie z regułami gatunku, dostanie swoje "trzy zadania" i szansę na wyrwanie się ze szponów sił nieczystych, dojrzeje jednak szybciej, niż się spodziewała. Reakcja na adaptację "Koraliny" zależy w dużym stopniu od stosunku do kina autotematycznego. Animacja poklatkowa, którą CGI zepchnęło z pozycji "przezroczystego" nośnika fabuły, jeszcze wyraźniej niż, dajmy na to, dwie dekady temu, podkreśla granicę między widzem a ekranem. Ponadto, na jej odbiorze ciąży często kłopotliwa wiedza na temat procesu twórczego. Tych filmów nie robi się w pół roku, a oceniając wynik końcowy, trzeba go zawsze pomnożyć przez sumę nocy zarwanych przez animatorów. Prowadzi to do zasadniczego pytania: czy ilość włożonej w dzieło sztuki pracy może stanowić kryterium oceny tegoż dzieła? Na płycie reportaż z planu, scena usunięta z komentarzem i zwiastuny "Niani 2" i "Dzielnego Despero". Mogło być lepiej.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu