Film nakręcono w czerni i bieli, czym reżyserka nawiązuje do dawnych mistrzów włoskiego neorealizmu. Robi to także poprzez naturalizm ujawniający się w przedstawieniu codziennego życia ubogiego
Znana włoska aktorka komediowa Paola Cortellesi podjęła się nie lada wyzwania. Zadaniem było stworzenie opowieści o bolesnych doświadczeniach naszych babek i prababek, jednak przekazanej widzom ze śmiechem na ustach. Nawet jeśli momentami byłby to śmiech przez łzy. W swoim debiucie reżyserskim "Jutro będzie nasze" Cortellesi przenosi nas do świata, w którym rządzi twarda męska dłoń, a kobiety głosu nie mają. Jednak czy na pewno?
Dawno tak dobrze nie bawiłam się, oglądając komedię. Na dodatek taką, która tematem żartu czyni ważny problem społeczno-kulturowy – walkę z maczyzmem. Najczęściej trudny temat przedstawiony w sposób farsowy i dowcipny niemal z marszu ulega trywializacji. Jednak nie tym razem – po projekcji filmu "Jutro będzie nasze" widownią kina zatrzęsły wiwaty. Bo była to nie tylko doskonała rozrywka wysokich lotów, ale też mądra i uważna przypowieść o sile kobiet, którą przez setki lat dusił patriarchalny kożuch.
Akcja filmu rozgrywa się w powojennym Rzymie. Otwierający kadr przedstawia ubogie mieszkanie w suterenie, w łóżku leży mężczyzna, obok niego kobieta. Dzień dobry, Ivano – zwraca się do niego ona. Nie zajmuje to dłużej niż moment, gdy mężczyzna wymierza kobiecie solidny policzek. Następnie wstaje, a kobieta błyskawicznie sięga po leżącą na nocnej szafce szczotkę do włosów i jakby nigdy nic zaczyna się czesać. Od tego momentu towarzyszy nam beztroska muzyka będąca tłem dla codziennych porannych czynności małżeństwa oraz ich trójki dzieci.
Przemocowych sytuacji jest w filmie wiele – ciężar tyranii ugniata w każdej scenie, w której pojawia się Ivano (Valerio Mastandrea). Jego żona, Delia (w tej roli sama Paola Cortellesi) posłusznie wykonuje swoje obowiązki, ima się najróżniejszych zajęć, by zarobić pieniądze, które co wieczór z miną zbitego psa wręcza mężowi. Bez urazy przyjmuje obelgi męża – Nie nadajesz się nawet na sprzątaczkę. Dyktaturze Ivano poddaje się także córka, z wyraźnym choć niemym oporem. W oczach Mariette widzimy zarówno nienawiść do ojca, jak i strach przed nim. Z kolei matką Mariette pogardza – Mamo, zdajesz sobie sprawę, że jesteś ścierką do podłogi? Jednocześnie dziewczyna sama, choć bezwiednie, wplątuje się w związek z młodym chłopakiem z zamożnej rodziny, który zaczyna wykazywać te same despotyczne cechy, co jej ojciec. Pogodzona z własnym losem Delia za nic nie chce dopuścić do tego, by podobna sytuacja stała się udziałem jej córki.
Jednak to nie jedyny wątek, który trzyma widzów w napięciu. Oprócz burzliwych relacji rodzinnych w filmie pojawia się jeszcze jedna historia – niedookreślona więź między Delią, a jej dawnym znajomym. Jest to chyba jedyny mężczyzna w całym filmie, który wzbudza sympatię. Wszyscy pozostali stanowią materię wielkiej masy włoskiego patriarchatu, który zalewa ubogie izby i podwórka.
Już od pierwszej sceny widz wie, że ma do czynienia ze światem przedstawionym w krzywym zwierciadle. Cortelessi rysuje kotłujące się w kobietach traumy, które niewerbalnie przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Jednak robi to z pomocą dowcipu. Dzięki temu obraz nie epatuje brutalnością, a mimo tego niesie w sobie duży ładunek emocjonalny. Doskonałym przykładem jest scena tańca, za którą Cortellesi sprawnie skrywa moment rękoczynów wymierzonych kobiecie. Widz odczuwa dysonans. Ciała Ivano i Delii podrygują w rytm wesołej melodii, a jednocześnie pełne są napięć. Cortellesi pobudza wyobraźnię widza – ten nie ma wątpliwości, co kryje się za kurtyną śmiechu i zabawy.
Żartobliwe ujęcie tematu idzie w parze z bardzo karykaturalnym przedstawieniem wybranych postaci. Są nimi oczywiście mężczyźni, przede wszystkim Ivano i jego ojciec. Obaj wzbudzają w widzu niechęć, trudno o empatyzację. Można byłoby powiedzieć, że w ten sposób reżyserka oddala od widza problem. Przecież w niewielu domach można spotkać monochromatyczną figurę mężczyzny, który jest wyłącznie oprawcą. Jednak z pomocą przychodzą pozostałe postaci, czyli wybranek Mariette oraz jej dwóch młodszych braci. Cała trójka nie jest tak silnie przerysowana – przemocowe cechy i uprzywilejowana pozycja ujawniają się momentami. W ten sposób dużo łatwiej odnieść problem do otaczającej nas rzeczywistości.
Nie bez znaczenia jest moment, w którym film "Jutro będzie nasze" trafił do włoskich kin. Chwilę wcześniej krajem wstrząsnęła informacja o kolejnym morderstwie kobiety, którego sprawcą był jej partner. W marcu MSW w Rzymie podało do wiadomości publicznej, że w ubiegłym roku we Włoszech zamordowano 120 kobiet. Na Półwyspie Apenińskim problem przemocy wobec kobiet jest wciąż bardzo żywy, a świadomość społeczna tematu rośnie. Film Cortelessi stał się niejako statementem sprzeciwu wobec tej sytuacji.
Jednak nie jest to film wyłącznie o maczyzmie. Na uwagę zasługuje też obraz relacji kobiet. Nie są one homogeniczne, a solidarność kobiet nie przedstawia się bezwarunkowo. Wystarczy przyjrzeć się stosunkowi Mariette do Delii. Początkowo córka nie odwzajemnia wsparcia Delii, patrzy na nią ze złością wywoływaną poddańczością matki wobec opresyjnego ojca. Dopiero odważne czyny kobiety stanowią punkt zwrotny w jej relacji z córką. Relacja matki i córki ewoluuje wraz z rozwojem postaci Delii. Podobnie w przypadku Delii i jednej z sąsiadek – ta druga nie kryje swojej zazdrości wobec dobrze urodzonego wybranka Mariette. Ostatecznie jednak, kiedy Ivano po raz kolejny bije żonę w mieszkaniu, nawet zawistna sąsiadka obdarowuje przestraszoną Mariette współczuciem. Niezachwianą troskę wobec Delii wyraża wyłącznie postać jej przyjaciółki, która o nic nie pyta, a jednocześnie zawsze staje murem po stronie uciśnionej kobiety.
Film nakręcono w czerni i bieli, czym reżyserka nawiązuje do dawnych mistrzów włoskiego neorealizmu. Robi to także poprzez naturalizm ujawniający się w przedstawieniu codziennego życia ubogiego społeczeństwa włoskiego. W końcu korzeniem, na którym autorka buduje swój film, jest przede wszystkim chęć niesienia pomocy biednym i uciśnionym. Początkowy format obrazu (4:5) również przypomina ujęcia ze starych filmów. Jednak już po kilku minutach kadr rozszerza się, muzyka się zmienia, a początkowa neorealistyczna surowość znika. Nie ma też dosłowności – werystyczną dosłowność przedstawienia zastąpiono umownymi scenami. Prawda o rzeczywistości społecznej jest zachowana, a jednak pokazana w pewnym stopniu w przerysowany sposób. Można powiedzieć, że Cortellesi z szacunkiem sięga po stare, umiejętnie tworząc nowe, co zdecydowanie działa na korzyść filmu.
"Jutro będzie nasze" mogło być przygniatającym obrazem epatującym nieszczęściem i żalem, trudnym do przegryzienia, a przez to inkluzywnym. Tymczasem posługując się żartem, autorka stworzyła obraz, który nie tylko uczy, ale i bawi. Melancholia wywołana wiernie oddanym wizerunkiem dawnego włoskiego miasta, doskonała gra aktorska (ukłony szczególnie w stronę Cortellesi) i zabawa konwencją to kolejne mocne punkty, dzięki którym film Cortellesi staje się doskonałym przykładem umiejętnie zrealizowanego obrazu filmowego. Więcej takich mądrych przyjemności – tego sobie wszyscy życzmy.