Grany przez Jima Carreya Carl nie cierpi z pewnością na brak asertywności. Nieważne, czy poprosisz go o wzięcie ulotki, przyjście na imprezę lub wypad do baru na ostre chlanie - zawsze odpowie ci "nie!". Bohater spędza wieczory, oglądając filmy na DVD i pogrążając się w odmętach frustracji związanych z odejściem żony. Pewnego dnia spotyka jednak dawno niewidzianego kolegę, który zachęca go do udziału w spotkaniu stowarzyszenia "Jestem na tak". W ten sposób Carl trafia w duchowe objęcia eleganckiego guru (Stamp) i raz na zawsze odmienia swoje życie - od tej pory będzie się na wszystko zgadzał. Wyjściowy pomysł trąci taką naiwnością, że mogli go wymyślić wyłącznie Amerykanie wierzący w ludzką dobroć i szlachetność. Carl, który od dłuższego czasu nie miał kobiety, na samym początku powinien skorzystać z usług, również "będących na tak", pań. Spokojnie, na stosunek seksualny również przyjdzie pora, choć wówczas bohater zostanie zaspokojony przez napaloną staruszkę ze sztuczną szczęką. Na szczęście obleśne dowcipy rozporkowe nie stanowią clou filmu. Ciąg doświadczeń nabywanych stopniowo przez bohatera przypomina wypisy z przewodnika dla majętnych, lecz skwaszonych japiszonów: kurs pilotażu, przedłużenie męskości o dwa centymetry, zamówienie sobie żony z Bliskiego Wschodu etc. Na każdym fabularnym zakręcie nowe umiejętności okazują się jednak niezwykle przydatne. "Jestem na tak" bywa częściej obrazem złożonym z epizodycznych plam niż zborną historią. Jednak, podobnie jak w malarstwie impresjonistycznym, układają się one w komediowy pejzaż namalowany pastelowymi farbami. Film przeskakuje nad dramatycznymi sytuacjami z zaskakującą łatwością – na przykład zwolnienie kumpla z pracy można tu odkupić dzięki znalezieniu mu narzeczonej. Na początku reżyser wyraża chęć nieznośnego moralizowania, a z bohatera Carreya czyni postać na miarę współczesnego Scrooge'a. Jednak z czasem pouczenia zostają zalane hektolitrami pozytywnej energii i tak pozostaje już do samego końca. Kto wie, może wpływ na taki kształt filmu miał jeden ze scenarzystów, Nicholas Stoller, który nie tak dawno udowadniał przecież, że "Chłopaki też płaczą". Byłoby miło, gdyby kumple Judda Apatowa wzięli pod swoje skrzydła również Jima Carreya. Ten świetny aktor angażował się ostatnimi czasy w wątpliwe (artystycznie i rozrywkowo) projekty, zamiast generować w widzach paroksyzmy śmiechu. Wydaje się, że na planie "Jestem na tak" odzyskał komiczną formę i wciąż stać go na ostrą jazdę. Podsumowując: ja też jestem na tak. Fajny film widziałem.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu