Początek każdego nowego roku to dla kinomanów głównie czas Oscarów. W naszym kraju to także czas premier spóźnionych, zeszłorocznych czarnych koni, które mają największe szanse na zdobycie
Początek każdego nowego roku to dla kinomanów głównie czas Oscarów. W naszym kraju to także czas premier spóźnionych, zeszłorocznych czarnych koni, które mają największe szanse na zdobycie złotych rycerzy. Tegoroczny faworyt, nominowany w aż 12 kategoriach właśnie wchodzi do kin i na wstępie muszę powiedzieć - to film znakomity, dopracowany pod każdym względem, nie wiem jednak, czy zasługujący na aż tyle nominacji.
"Jak zostać królem" przedstawia losy księcia Alberta, który z racji obejmowanego urzędu, jest skazany na wypowiedzi publiczne. Nie byłoby w tym jednak nic niezwykłego, gdyby nie to, że się jąka. Z pomocą przychodzi mu australijski specjalista posługujący się niezwykłymi metodami leczenia. Wkrótce jednak przed Albertem stanie jeszcze trudniejsze zadanie - będzie musiał objąć królewski tron i przeciwstawić się nadciągającej wojnie. Klasyfikacja dzieła Toma Hoopera do jakiegokolwiek z gatunków jest praktycznie niemożliwa. Z jednej strony mamy do czynienia z dramatem obyczajowym, a z drugiej komedią okraszoną wyśmienitymi dialogami. To film głównie o przyjaźni dwóch niezwykłych ludzi, nakręcony z olbrzymią finezją i spokojem. Reżyser skupia się na swoich bohaterach i relacjach między nimi, pokazując je w przepiękny sposób. Wszystko jest tu dopracowane do granic możliwości, żadne ujęcie nie jest przypadkowe, a całość sprawia wrażenie filmu z innej epoki. Film Hoopera to w zasadzie przedstawienie teatralne przeniesione jedynie na taśmę filmową. To kino dialogu, które budzi autentyczne emocje.
Dialog nie byłby jednak tak wyśmienity, gdyby nie aktorzy i nie mam na myśli jedynie Colina Firtha, który jest oscarowym pewniakiem. Jako książę Albert jest wyśmienity, tchnął w swojego bohatera autentyczne życie, ale uważam też, że Geoffrey Rush, o którym rzadko, w kontekście tego filmu się wspomina, niczym mu nie ustępuje. Jego rola to prawdziwa perełka, bez której "Jak zostać królem" byłoby zupełnie innym, pozbawionym tej energii filmem. Obaj tworzą tandem, któremu nie można odmówić uroku i pewnego rodzaju chemii.
"Jak zostać królem" to znakomite kino, film, do obejrzenia którego bardzo namawiam, jednak do oscarowego szału trzeba podchodzić z pewną dawką rezerwy. To dopiero czas weryfikuje, co tak naprawdę jest najlepsze. Tak samo zresztą jak w przypadku panowania monarchów.