Tytułową "Grę" prowadzi grupa ciemnoskórych nastolatków ze szwedzkiego Goteborga. Na swoje ofiary polują w lokalnym centrum handlowym. Oskarżają je o kradzież telefonu komórkowego, należącego rzekomo do braci jednego z nich. Pod pretekstem wyjaśnienia nieporozumienia zabierają pechowców w długą podróż po mieście i zaczynają swoje wyrafinowane, psychiczne tortury. Tym razem wzięli na cel troje dzieciaków, którzy nie zdążyli w porę wyskoczyć z miejskiego autobusu. Jak skończy się kolejna partia ich rozgrywki?
Na początku zanosi się na przebrany w szatki kina artystycznego dreszczowiec o dzieciach jako emanacji zła. Potem całość wędruje w rejony wiwisekcji filmowej przemocy, okupowane dotąd przez Michaela Hanekego. W końcu, w opowieści krystalizuje się mocny, społeczny komentarz. Ale reżyser, Szwed Ruben Ostlund, szykuje dla nas jeszcze więcej.
Skojarzenia z Hanekem są chyba najbardziej na miejscu, przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę fabularne składniki i sposób budowania dramaturgii. Motyw dziecięcej reakcji na panujący układ społeczny przywodzi na myśl "Białą wstążkę". Napięcia międzyrasowe, których nie sposób rozładować, to dziedzictwo "Kodu nieznanego" i "Ukryte". Z kolei perspektywa sparaliżowanego świadka spektaklu przemocy, którą narzuca nam autor, kojarzy się z "Funny Games". Formalnie film przypomina zapisany na taśmie, socjologiczny eksperyment: kamera pozwala sobie na ruch tylko wtedy, gdy wbrew naszym oczekiwaniom zechce uciec od nagłej erupcji okrucieństwa.
Diabeł tkwi jednak w szczegółach. "Funny Games" był w pewnym sensie dekonstrukcją filmów takich jak "Gra". Haneke sprzyjał katom, by zdemaskować naturę naszej fascynacji przemocą na ekranie. Reżyser przekraczał niewidzialną granicę, m.in. każąc bohaterom zwracać się wprost do widza. W takim układzie psychologia postaci była dla niego zbędna. Ostlund również z niej rezygnuje, ale w zamian daje jedynie "nagi" realizm – zależy mu na tym, by nasz dyskomfort miał źródła w autentycznym lęku przed podobną sytuacją (film jest inspirowany faktami). Efekt jest paradoksalny: ledwie naszkicowani młodzi imigranci obdarzeni są tak wielką świadomością, a ich plan jest tak precyzyjny, że na usta ciśnie się pytanie, gdzie nauczyli się tych wszystkich psychicznych tortur i technik manipulacji.
Czepiam się, wiem. Zwłaszcza, że reżyserska robota jest fenomenalna, a młodzi odtwórcy głównych ról zawstydziliby 90% dyplomowanych, europejskich aktorów. Wyjaśniając naturę konfliktu prowodyrów "gry" z latoroślami sytego mieszczaństwa, Ostlund nie stara się wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom. Mylenie tropów to dla niego nie byle trik, ale przemyślana, narracyjna strategia. Szwed co chwilę rozdaje nowe karty i odważnie sobie z nami, nomen omen, pogrywa.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu