Przez większość czasu "Gambit" to porządnie opowiedziana, elegancka w formie historia nieudaczników, którzy raz w życiu chcą zgarnąć najwyższą stawkę. Dobrzy aktorzy uwiarygodniają opowieść.
Gambit to w szachowej terminologii zagrywka polegająca na poświęceniu jednej z figur w celu uzyskania lepszej pozycji. Na ekranie Garrym Kasparowem próbuje być Harry Deane (Firth) – gamoniowaty kustosz pracujący dla bogatego megalomana Shahbandara (Rickman). Poniewierany bohater planuje zemstę doskonałą. Zamierza namówić przełożonego do kupna falsyfikatu "Stogów siana" Moneta, a potem zgarnąć z tej sprzedaży grube miliony. Aby uwiarygodnić przekręt, bohater potrzebuje pomocy seksownej kowbojki z polskimi korzeniami (Diaz). Jak każdy filmowy plan doskonały i ten okazuje się pełen niedoróbek. Deane dwoi się i troi, by i tym razem nie dostać od losu bolesnego mata. "Gambit" to nowa wersja komedii z lat 60., w której główne role zagrali Shirley MacLaine i Michael Caine. Oryginał był lekki jak pianka cappuccino, miał zgrabnie skrojoną intrygę i uroczą parę bohaterów. Remake nie jest aż tak dobry. Przede wszystkim jak na obraz według scenariusza samych braci Coen wydaje się za mało błyskotliwy. Dość wspomnieć, że w scenie, która najbardziej uradowała publiczność na pokazie, elegancka klientka hotelu przed pójściem spać puszcza bąka. Nie mam problemów z dowcipami gastrycznymi, o ile tylko opowiadane są z polotem. W tym przypadku rozglądałem się wyłącznie za odświeżaczem powietrza.
Na szczęście takie "smrodliwe" epizody przytrafiają się twórcom filmu rzadko. Przez większość czasu "Gambit" to porządnie opowiedziana, elegancka w formie historia nieudaczników, którzy raz w życiu chcą zgarnąć najwyższą stawkę. Dobrzy aktorzy uwiarygodniają opowieść. Colin Firth łączy w sobie maniery angielskiego dżentelmena, wdzięk zbitego psa i spojrzenie cwaniaczka z asem w rękawie. Cameron Diaz paraduje przed kamerą w przykrótkich ciuszkach i z lubością wygłasza wszystkie kwestie z przerysowanym teksańskim akcentem. Kto pamięta Alana Rickmana z czasów "Szklanej pułapki" i "Robin Hooda", ten wie, że jest wymarzonym odtwórcą roli czarnego charakteru.
Używając terminologii dietetyków, "Gambit" to film, który łatwo się przyswaja. Zapomnicie o nim chwilę po tym, jak zapalą się w kinie światła. Jednak przez półtorej godziny seansu będziecie mieli okazję odpocząć od świątecznego zamieszania. To chyba nie najgorsza inwestycja.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu