Haremski najwyraźniej spędził pod lodem ostatnie kilkanaście lat i nie zdaje sobie sprawy z tego, że tworzy w epoce Pixara i Marvela. Jeśli ktokolwiek spoza Hollywood chce konkurować z tymi
Gdyby tylko "Gabriel" był tak dobry, jak dobre są intencje jego twórców, otrzymalibyśmy świetny film. Jest on bowiem próbą załatania luki, jaka została w polskim kinie po Stanisławie Jędryce, Jerzym Łukaszewiczu czy Andrzeju Maleszce – utalentowanych reżyserach kręcących dla młodej publiczności. Mikołaj Haremski (autor wiekopomnego "Lawstoranta" z Michałem Wiśniewskim) nie startuje jednak w tej samej lidze. Przede wszystkim wychodzi z mylnego założenia, że skoro widz jest mały, to mało mu do szczęścia potrzeba.
Z ekranu bije ubóstwo. Dosłownie, ponieważ "Gabriela" zrealizowano za strzęp budżetu przeciętnej polskiej produkcji. W przenośni, gdyż historia chłopca szukającego kontaktu z niewidzianym od lat ojcem sprawia wrażenie, jakby wymyślono ją w przerwie między goleniem a poranną kawą. Tyle jest w niej dziur i nonsensownych fabularnych zakrętów. Skoro odnalezienie rodzica okazało się tak łatwe (ave Google!), to dlaczego stęskniony bohater zwlekał tyle czasu z podjęciem poszukiwań? Dlaczego kierowca ciężarówki bez pytania zabiera w podróż napotkanego przypadkowo kilkulatka? Dlaczego złodziej grozi bronią sprzedawczyni z przydrożnego baru tuż po tym, jak dokonał kradzieży precjozów i tym bardziej nie powinien zwracać na siebie uwagi? Dodam, że grozi, albowiem zamiast wody niegazowanej otrzymał gazowaną. W filmie dla dorosłych podobne niedorzeczności nie miałyby racji bytu. Tutaj dopełniają sklecony z klisz rzewny rodzinny dramat.
Haremski najwyraźniej spędził pod lodem ostatnie kilkanaście lat i nie zdaje sobie sprawy z tego, że tworzy w epoce Pixara i Marvela. Jeśli ktokolwiek spoza Hollywood chce konkurować z tymi wielkoludami, musi mieć do zaoferowania coś więcej niż pokojową temperaturę emocji oraz kilka ładnych ujęć rodem z folderu turystycznego województwa Świętokrzyskiego. Brakuje tu sowizdrzalskiego wdzięku, humoru, lekkości i bohaterów, za którymi chciałoby się pójść w ogień. Tomek (Jan Rotowski) obnosi zazwyczaj tę samą naburmuszoną minę, Magda (Jowita Chwałek) ma fajnego psa i jest tyleż uczynna co przezroczysta, a Gabryś (Natan Czyżewski) tak bardzo próbuje być anielskim urwisem, że w końcu zaczyna irytować. Pojawiający się w epizodach doświadczeni aktorzy również się nie wysilają, grając na autopilocie. Taki Paweł Królikowski zachowuje się przed kamerą, jakby wciąż siedział na "Ranczu". Rynek kina familijnego jest na tyle pojemny i różnorodny, że nie warto marnować półtorej godziny na celuloidowy półprodukt. Tym razem zasada "Dobre, bo polskie" nie obowiązuje.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu