Recenzja filmu

Furia (2010)
Martin Campbell
Mel Gibson
Ray Winstone

Powrót emeryta

Reżyseria Martina Campbella jest chaotyczna i niekonsekwentna. Sceny rodem z rasowego thrillera sąsiadują tu z ckliwymi sekwencjami, których miejsce jest raczej w telewizyjnym melodramacie.
Człowiek z zasadami. Szlachetny, próbujący żyć spokojnie, niewadzący nikomu. Jego życie wielu uznałoby za nudne, a on sam oceniany byłby jako szarak, nie warty uwagi. I wtedy zdarza się tragedia. Jego ukochana osoba zostaje mu odebrana. Wali się cały jego świat. Pozostaje mu teraz już tylko jedno: wyjaśnić, co się stało i zemścić się na tych, którzy mu to uczynili. I nagle okazuje się, że ten szarak ma prawdziwe kły i pazury, przed którymi nikt się nie skryje. Przetrząśnie niebo i ziemię, wystawi się na śmiertelne niebezpieczeństwo, ale dokona zemsty. Cena nigdy nie jest za wysoka.

Tak wygląda fabuła co drugiego filmu z Melem Gibsonem. Oczywiście za każdym razem inne motywy napędzały akcję. Raz był to porwany syn ("Okup"), innym razem zamordowana ukochana ("Braveheart") lub ojciec ("Hamlet"), jeszcze innym razem to on zostaje zdradzony i pozostawiony na pewną śmierć ("Godzina zemsty"). Ogólny zarys pozostawał niezmienny. I co ciekawe, widzowie to kupowali i tłumnie wybierali się na filmy z jego udziałem. To uczyniło z Gibsona jedną z najlepiej opłacanych gwiazd Hollywood. Ale to były lata 90. Potem nadszedł rok 2003 i premiera "Śpiewającego detektywa", którym to filmem Gibson pożegnał się z aktorstwem. Nie na długo, już wkrótce stał się gwiazdą swego własnego życia. Jego artystyczna emerytura okazała się niezwykle burzliwa i barwna.

Teraz Gibson powraca do aktorstwa i całkiem słusznie wybrał na comeback najbardziej rozpoznawalną rolę w swoim emploi. Tym razem ofiarą jest córka, która ginie w brutalnych okolicznościach. Początkowo wydaje się, że została zabita przez przypadek, że to jej ojciec – policjant – był celem. Szybko okazuje się jednak, że było inaczej. Dzielny rodzic rozpoczyna prywatne śledztwo, które doprowadzi go do epicentrum rządowej intrygi zakrojonej na skalę globalną.

Nie tylko Gibson miał zapewnić "Furii" sukces. Scenariusz oparto na cenionym serialu telewizyjnym, a całość wyreżyserował twórca oryginału. Za tekst odpowiedzialni byli autorzy "Roztańczonego buntownika" i "Infiltracji". Trudno sobie wyobrazić lepszy "team". A jednak "Furia" rozczarowuje. Poza Gibsonem, który może nie zagrał tu roli swego życia, ale był naprawdę przekonujący, tylko Ray Winstone trzymał poziom. Wszystko inne pozostawia wiele do życzenia. Reżyseria Martina Campbella jest chaotyczna i niekonsekwentna. Sceny rodem z rasowego thrillera sąsiadują tu z ckliwymi sekwencjami, których miejsce jest raczej w telewizyjnym melodramacie. Zawiodło go też wyczucie aktorów i niektóre role zostały fatalnie obsadzone. Sam scenariusz to jedna wielka porażka. Autorom nie wystarczyła kryminalno-polityczna intryga i sam wątek zemsty i przyozdobili dodatkowymi elementami, takimi jak choćby "duch" córki. Ten balast niestety ciągnie całość w dół, przez co "Furia" okazuje się rozczarowującym filmem sensacyjnym klasy B, jakich wiele. Można to obejrzeć, ale wątpię, by znalazły się osoby, które na dłużej go zapamiętają.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Furia
Długa nieobecność Mela Gibsona, a wręcz jego wygnanie z Hollywood miało w końcu dobiec końca. Aktor... czytaj więcej