Recenzja filmu

Funny Games (1997)
Michael Haneke
Susanne Lothar
Ulrich Mühe

Przeraźliwie czyste zło

Uwaga! Możliwy mały spojler w tekście, czytasz na własną odpowiedzialność. Nie będę ukrywał, że do kina europejskiego trzymam lekki dystans. Oglądam je tylko, kiedy muszę albo wtedy gdy dany
Uwaga! Możliwy mały spojler w tekście, czytasz na własną odpowiedzialność.

Nie będę ukrywał, że do kina europejskiego trzymam lekki dystans. Oglądam je tylko, kiedy muszę albo wtedy gdy dany tytuł zaciekawi mnie na tyle, że umrę, jeśli go nie zobaczę. Jest jednak jeden wyjątek na Starym Kontynencie. Nazywa się on Michael Haneke. Jego filmy zawsze wywołują u mnie dreszczyk i każda jego nowa produkcja jest przeze mnie wyczekiwana niczym śnieg na święta Bożego Narodzenia. Haneke to reżyser, który swoimi filmami potrafi wzbudzić wiele pozytywnych jak i negatywnych emocji. Jego dzieła przyciągają, wprawiają w prawdziwy trans, który uniemożliwia odejście od ekranu. Z pewnością jednym z takich filmów tego niemieckiego reżysera jest "Funny Games".

Opowiada on o rodzinie, która wyjeżdża do swojego domku letniskowego nad jeziorem. Miły wypad powoli zaczyna zamieniać się w prawdziwy horror. Spokój burzy bowiem pojawienie się dwójki młodych mężczyzn, którzy z każdą kolejną minutą stają się coraz bardziej irytujący i agresywni. Mała awantura, która rodzi się pomiędzy domownikami a ich dręczycielami jest początkiem prawdziwej tragedii. Mężczyźni zaczynają się znęcać fizycznie, jak i psychicznie nad małżeństwem i ich małym synkiem.

Choć film jest niesamowicie brutalny, nie pokazuje przemocy w sposób dosłowny. Tak naprawdę reżyser pozwala, aby zło, do jakiego dochodzi, rodziło się w głowach widzów. Haneke bawi się z widzami, niczym filmowy Paul i Peter ze swoimi ofiarami. W pewnym momencie, gdy nie idzie po myśli złoczyńców, jeden z nich bierze pilota i cofa taśmę. Jest to genialna zagrywka Hanekego, który pokazuje cały czas, że ten film to gra, rozrywka, która ma pokazać, że wszystkie zdarzenia na ekranie to tylko fikcja i nic tutaj nie jest realne. Wynik pojedynku pomiędzy złem a dobrem wydaje się mieć tylko jednego zwycięzcę. Widzowie, którzy kochają amerykańskie happy endy i schematyczność wylewającą się hektolitrami z ekranu, dostaną potężnego kopniaka w twarz od reżysera. Ten bowiem kpi i śmieje się z widzów, którzy oglądają jego dzieło.

Gdy wydaje się, że całe niebezpieczeństwo zostaje zażegnane i pojawia się nutka nadziei na uwolnienie z macek złoczyńców, sytuacja wraca do początkowej fazy. Telefon przestaje działać, a nóż okazuje się tylko bezużytecznym narzędziem. Reżyser daje do zrozumienia, jak zła i potężna jest przemoc, zbrodnia, której nie można zaakceptować, a mimo wszystko traktowana jest jako wyznacznik współczesnej rozrywki. To właśnie to okrucieństwo fascynuje, wywołuje u ludzi pozytywne emocje, podwyższa adrenalinę. Człowiek dzięki niej czerpie przyjemność.

Haneke posługuje się także zabiegiem znanym raczej z desek teatru, które czasami ma także zastosowanie w kinematografii. Jest to tak zwane "zburzenie czwartej ściany". Aktor grający w danej sztuce czy jak w tym przypadku filmie zwraca się bezpośrednio do widza świadom jego obecności. Jeden z dręczycieli mruga okiem do w stronę kamery, wiedząc, że jest obserwowany przez inną osobę z drugiej strony. Jest to kolejna próba powiedzenia widzowi, że to, co widzi na ekranie, to tylko i wyłącznie fikcja.

"Funny Games" to surowy, niezwykle mocny i brutalny film, który trzyma w napięciu od momentu, gdy na ekranie po raz pierwszy pojawia się mężczyzna w białych rękawiczkach. Już wtedy widz zaczyna odczuwać niepokój, który nie opuści go do samego końca trwania seansu. Film jest genialny, wywołuje niesamowite emocje - trzeba go zobaczyć. Cierpienie nigdy wcześniej nie było tak widowiskowe. Chcesz zagrać w tę grę?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Funny Games
Filmu Michaela Haneke nie warto polecać każdemu. Funny games to widowisko niezbyt miłe dla oka wrażliwego... czytaj więcej
Dominika Wernikowska