Postanowiłyśmy z moją siostrą obejrzeć przecudowną pakistańską produkcję "Zinda laash" sprzed 39 lat, o dwóch innych wyjaśniających wszystko tytułach "The living corpse" i "Dracula w Pakistanie".
Postanowiłyśmy z moją siostrą obejrzeć przecudowną pakistańską produkcję "Zinda laash" sprzed 39 lat, o dwóch innych wyjaśniających wszystko tytułach "The living corpse" i "Dracula w Pakistanie". Szok, jaki film, jaka gra aktorska, jakie fryzury, jakie ciuchy... Film jest nie tak znowu bardzo stary, choć czarno biały, chwilami nieco nudnawy, ale oczywiście, kiedyś musiał robić duże wrażenie. Teraz też robi, choć z pewnością nieco inne od zamierzonego... To niesamowity film, porażający wręcz swoim urokiem... Szczerze mówiąc, gdybym oglądała to cudo sama, to nie wiem, czy przedarłabym się przez nie do końca. Chyba że z czystej ciekawości. Film nie jest szczególnie przegadany, większość czasu wypełniają złowrogie skradania się wampirów, groźne łypanie, rozczapierzone palce, przeraźliwe kobiece wrzaski, pełne napięcia i namiętności oczekiwanie raz ugryzionych wampirzych ofiar na ich powtórne przybycie, bądź też rozterki jeszcze nie ukąszonych związane z dziwnym zachowaniem niektórych krewnych oraz swoim brakiem wiary w wampiry... Jako że to produkcja pakistańska, były też i piosenki, ale odnoszę wrażenie, że wstawione bez ładu i składu, całkiem przypadkowo w najdziwniejsze miejsca filmu i szczerze mówiąc, pominąwszy jedną - taką dziewczęcą na plaży, to zupełnie niepotrzebne i całkowicie niezwiązane z akcją filmu. Na szczęście były dość krótkie. Ot, rozrywka dla rozrywki, żeby się nazywało, że piosenki są, bo ze względu na konwencję być powinny. Film w ogóle jest dość krótki - trwa jakieś 100 minut, zamiast typowych mniej więcej 180 (i jak zazwyczaj lubię długie filmy, tym razem muszę powiedzieć, że całe szczęście!). Zarówno fryzury, stroje, jak i makijaż kobiecy (a chwilami również i męski) pozostawia bardzo wiele do życzenia. Film jest z lat 60, więc królują przedłużone oczy, mocnymi krechami wytyczone (normalnie namalowane!) brwi, natapirzone fryzury i niejednokrotnie okropne ubrania. Kobiety myliły mi się równo, zwłaszcza te w piosenkach - ale one miały rolę wyłącznie ozdobników ekranowych, bo przecież nie odgrywały w filmie absolutnie żadnej roli. Mężczyźni bez wyjątku są niezbyt urodni i średnio zgrabni, choć pewnie w tamtych czasach odgrywali wielkich amantów. Ale Bodo też kiedyś był amantem... A oni mają podobne do niego, zupełnie nie wysportowane figury, odziane w niezbyt twarzowe marynarki. Akcja jest nieskomplikowana. Profesor Tabani (Rehan, wystylizowany na Christophera Lee) wymyśla tajemniczą miksturę, mającą mu zapewnić życie wieczne. Pije i budzi się w trumnie jako Dracula, ubiera oczywiście typową pelerynkę i sieje postrach w okolicy. Oczywiście pierwszą ofiarą staje się jego wierna (piękna?) narzeczona (asystentka?), którą, sądząc po urodzie, grała pewnie żona, siostra czy ciotka kogoś z filmowców, bo chyba raczej nie dzięki swej własnej średnio pięknej twarzy czy równie średnio zgrabnej figurze zyskała tę rolę. A jej uwodzicielskie pląsy dookoła niewzruszonego gościa - dr Agila - jakoś nam również nie przypadły do gustu... No, ale mogę się mylić, kanony urody z biegiem lat podlegają zmianom... W nieco podupadłym domostwie profesora zjawia się, nie wiadomo po co, dr Aqil Harker (Asad Bukhari) - pewnie ma przeprowadzić jakieś badania, albo szuka schronienia - nie pamiętam. Oczywiście jego ukochana na zdjęciu wpada w oko Draculi, oczywiście Dracula się do niego dobiera, oczywiście dr Agil jest już stracony... Ale jest jeszcze jego dzielny brat, który przybywa zaniepokojony brakiem wiadomości od niego i odkrywa przerażającą prawdę... No i zmuszony jest teraz chronić rodzinę narzeczonej brata przed okrutnym Draculą, nie do końca wszakże skutecznie... Akcja w zarysach jest nieco podobna do tej z powieści (i ekranizacji) Brama Stokera, ale oczywiście środki są znacznie skromniejsze. Dom Draculi to stary, dość interesujący z zewnątrz, natomiast wewnątrz ponury, zapuszczony i opustoszały budynek z gołymi podłogami, mizerną zasłoną w korytarzu, starymi nieszczelnymi drzwiami i urokliwymi malowidłami na ścianach, głównie wizerunkami nietoperzy. Najbardziej ponurym miejscem w tym jakże ponurym domiszczu jest oczywiście miejsce dziennego spoczynku Draculi i jego narzeczonej - piwnica. Wielka, miejscami jasno oświetlona, miejscami tajemniczo ciemna, pełna ścian, dookoła których można się skradać i wielgachnych pajęczyn, rozciągających się w różnych otworach w tychże ścianach. I oczywiście wygodnych trumien. Zadziwiające dla nas były bardzo niekonsekwentnie pojmowane odległości - otóż do domu Draculi było raz bliżej, raz dalej, raz sam Dracula musiał wiele godzin jechać samochodem, kiedy indziej chyba napadał niepostrzeżenie na piechotę, znienacka kąsając dziewczęta w lasku... Ale przecież logika to ostatnie, co należy uruchomić przy oglądaniu tego filmu. Należy się nim po prostu delektować... Chyba nie zdradzę żadnego wielkiego sekretu, jak powiem, że oczywiście wredne wampiry wygrać nie mogą, więc i Dracula źle kończy, w dość malowniczy sposób zresztą. Na dodatek, kiedy już kończy, to nie dość, że mu się nogi przekręcają w jedną stronę, a wielkie zęby gdzieś znikają wraz z całą resztą innych, ale i twarz mu się robi prawie podobna do tej za życia. A że prawie czyni dużą różnicę... Cóż, widać charakteryzatorom nie chciało się szczególnie pieczołowicie odtwarzać rysów twarzy, ani linii włosów i w efekcie owa twarz prawie tych rysów nie ma... Dobrze, że w ogóle widać, że to głowa. Ogólnie polecam w charakterze ciekawostki - dla odprężenia, w ramach przerwy w oglądaniu dobrych filmów. Najlepiej nie samotnie, bo można tego nie strawić, a w towarzystwie bawi, przynajmniej miejscami...