Akcja filmu rozgrywa się w domu ciotki jednej z szóstki dziewcząt, mianowicie Oshare. Wszystko na początku wydaje się przyjazne, tylko z pozoru. Powoli zaczynają ginąć dziewczyny - wszystko za
Akcja filmu rozgrywa się w domu ciotki jednej z szóstki dziewcząt, mianowicie Oshare. Wszystko na początku wydaje się przyjazne, tylko z pozoru. Powoli zaczynają ginąć dziewczyny - wszystko za sprawą ciotki Oshare, która, by utrzymać się przy życiu, musi spożywać ciała młodych dziewcząt. Tak mniej więcej można opisać akcję filmu. Trochę banalne, może trochę kiczowata, ale sama fabuła jest niczym przy całokształcie filmu. "Hausu" daje nam kompletnie kiczowaty pastisz gatunków: znajdziemy tu horror, komedię, film romantyczny, dramat, baśń; niemal wszystko, czego dusza zapragnie. Niby nic w tym złego, ale ta produkcja prześmiewczo łączy te gatunki w całość. Można powiedzieć, że jest to świetna rozrywka, ale tylko dla tych, którym nie straszna tandeta i kicz. Pisząc o "Hausu", trzeba napomknąć, iż jest on większym kiczem niż filmy chociażby spod znaku Tromy czy te w reżyserii Jesusa Franco. Obraz daje nam absurdalnie dużą dawkę, hmmm... absurdu. Idiotyczne zachowania, tandetne, wręcz śmieszne sceny śmierci, głupie dialogi, upośledzenie estetyczne, groteska, czarny humor i dużo więcej - to składowe "Hausu". Nie jest to produkcja, przy której można usiąść, obejrzeć ją i po seansie powiedzieć: "tak, to był naprawdę świetny film". Mówi się, że zamierzony kicz może być sztuką, poniekąd można się z tym zgodzić, a ten film, podejrzewam, że jest tego dowodem. Na całokształt obrazu wpływa w głównej mierze to, jak jest zrobiony. Już nie chodzi o to, co w nim jest, ale o to, jak to coś się tam prezentuje. Możemy ujrzeć sceny rodem z gier na Pegazusa, coś a la Mario, animowany fortepian pożerający jedną z dziewczyn, plastikowe, a może gipsowe kończyny, malowane scenerie. Jest to coś jak "Wizard of Oz", tylko w krwawej i absurdalnej wersji. Nawet Peter Jackson w "Bad Taste" nie przeciągnął struny tak bardzo jak Obayashi w "Hausu". Po prostu nie znajdziemy w nim ani grama realizmu, wszystko jest sztuczne i plastikowe, i właśnie to czyni ten film naprawdę wyjątkowym. Gdyby skonfrontować obrazy Salvadora Dali i film Obayashiego, Salvador byłby przy nim raczkującym surrealistą. Jest to naprawdę niecodzienny obraz, który przez tandetność wybija się na wyżyny swojej klasy, ale jako normalne kino jest dość miernym obrazem - po prostu dostajemy tu dawkę kpiny z realizmu i samego filmu.