Cnotą twórców takich filmów jak "Colombiana" jest uczciwość. Nie lubią robić z siebie durniów i ukrywać niewielkich ambicji. Zazwyczaj już w pierwszych scenach produkcji ze swojej stajni Luc Besson wysyła nam jasny komunikat: wóz albo przewóz. Na początku "Colombiany" narkotykowi mafiozi popijają koniak i dyskutują o interesach przy dźwiękach "Ave Maria". Potem mała dziewczynka w sukience i trzewiczkach przedziera się przez slumsy, uciekając przed grupą muskularnych sprinterów i zbirami na motocyklach. O tym, że każda ekipa złoczyńców musi mieć w swoich szeregach mistrza parkouru, a żaden film sensacyjny nie obędzie się bez gonitwy po dachach z dykty, pisać chyba nie muszę. Podobnie jak o tym, że dziewczynka wywiedzie grupę pościgową w pole. Samo życie.
Kiedy nazwana na cześć egzotycznej rośliny dziewczynka, Cataleya, rozkwita, staje się superskuteczną płatną zabójczynią. Działa na usługach wuja z Chicago i rozprawia się z tymi, których pominął system, zaś w wolnych chwilach tropi mordercę swojej rodziny – narkotykowego barona, który przegonił ją za młodu po rodzinnym mieście. Co jakiś czas oprze czoło na pięści i zaduma się nad swym tragicznym losem, by po chwili oddać się dylematom właściwym fanom gier wideo – wejść po cichu czy z hukiem, wybrać pistolet z tłumikiem czy bazookę, zabawić się w mistrza kamuflażu czy wytapetować przeciwnikami pobliską ścianę. Najczęściej pada na wariant "zbójecko-skradankowy", co przekłada się na idiotyczne, choć niepozbawione polotu sceny akcji, z infiltracją strzeżonego przez szeryfów federalnych policyjnego aresztu na czele. Gorzej, kiedy spotkamy Cataleyę na fajrancie. Sceny z udziałem zakochanego w niej malarza (sztywny jak sztaluga Michael Vartan) przywodzą na myśl "Nikitę"Bessona – film, w którym horror ukrywania podwójnej tożsamości miał odpowiednią wagę – tkwił w fabularnym centrum, a nie na peryferiach.
Bessonowskich autocytatów oraz nawiązań do narracyjnych nowinek kina akcji (scena walki wręcz inspirowana wyczynami panów B – Bonda, Bourne'a i Bauera) jest tu zresztą więcej. Rozpaczliwe próby wciągnięcia widza w intertekstualną grę są jednak nieudolne i nie mają większego sensu – "Colombiany" nie postawicie na półce obok "Leona zawodowca", a nawet obok "Uprowadzonej". Film ma natomiast jedną niezaprzeczalną zaletę, czyli atletyczną Zoe Saldanę w roli głównej, która mogłaby bez trudu odebrać Angelinie Jolie miano czołowej heroiny kina akcji. I choć twórcy momentami przeginają z eksponowaniem jej "kociego" charakteru, a sam utwór jest subtelny jak nazwisko jego reżysera, warto ponownie zobaczyć, "jak to się robi w Chicago".
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu