Recenzja filmu

Był sobie kot (2024)
Christopher Jenkins
Elżbieta Mikuś
Mo Gilligan
Simone Ashley

Kocia odyseja

Film Jenkinsa to wdzięczna animacja rozegrana w sielskim krajobrazie nadmorskiej wsi, próbująca oswoić małego widza z problemem straty i odchodzenia ukochanego zwierzęcia, choć twórcy puszczają
Kocia odyseja
Kot jaki jest, każdy widzi. Spiczaste uszka, cztery łapki, puszysty ogonek, ciekawski pyszczek. Do tego drobny nosek, miękkie poduszeczki i wreszcie oczy – duże i błyszczące. Oto zestaw gwarantujący kotu immunitet. No bo jak złościć się za rozbity talerz, obdrapany fotel i rozsypaną ziemię, kiedy sprawca całego zamieszania tak uroczo mruczy?


Doskonale wie o tym Beckett, cwany kocur dzielący dobę między swoje dwie największe pasje – jedzenie i spanie. Świadomy swoich uroków zwierzak gra lepiej niż nurkujący w polu karnym Luis Suárez. Dzięki swoim zdolnościom aktorskim kot trafia pod opiekę sympatycznej Rose. Dziewczyna spędza większość czasu w książkach, ma beznadziejnego byłego i górę pudełek po pizzy. Beckett nie mógł trafić lepiej. Żyje więc jak panisko, bycząc się całymi dniami na słonecznym parapecie, dopóki na horyzoncie nie pojawia ekschłopak Rose, JEGO Rose. Zaborczy kot szybko zastawia pułapkę na delikwenta, ale niestety – sam w nią wpada.

Limit dziewięciu żyć został wyczerpany. W dodatku Beckett to recydywa – w zaświatach aż huczy o jego występkach. O powrocie na ziemię nie ma więc mowy. No chyba że... Kocur przystępuje do pewnego szczególnego programu resocjalizacyjnego. Problem w tym, że odbierają mu i słodką mordkę, i małe łapki, i w ogóle wszystko, co kocie. Cytując poetkę, tego nie robi się kotu, ale zwierzak nie ma czasu na marudzenie – pracującej nad przełomową technologią Rose zagraża niebezpieczeństwo.


Herakles miał swoich dwanaście prac, Becketta czeka niemal tak samo długa przeprawa przez kolejne stadia reinkarnacji. Christopher Jenkins sięga po klasyczny schemat opowieści od zera do bohatera, by dać kotu szansę na rehabilitację, a najmłodszym widzom pokazać, jak ogromną radość może przynosić troska o innych. Coraz to nowe przemiany przede wszystkim jednak napędzają fabułę, dostarczając przy tym materiału do kolejnych żartów.

Jak na film z Sundance przystało, "Był sobie kot" porusza wątki ekologiczne, zwracając uwagę na postępujące zanieczyszczenie środowiska. Rose bada pszczoły miodne, chcąc znaleźć remedium na ich masowe wymieranie. Kontrapunktem dla zwierzęcych przemian, lepszych czy gorszych dowcipów i (dosłownych) wzlotów i upadków staje się narracja o roli owadów w ekosystemie. Mierzący się z własnymi problemami kocur zostanie więc uwikłany w uczelniane zatargi. Całkiem sporo jak na jednego zwierzaka, ale spokojnie – przed nim tytułowych dziesięć żyć.


Film Jenkinsa to wdzięczna animacja rozegrana w sielskim krajobrazie nadmorskiej wsi, próbująca oswoić małego widza z problemem straty i odchodzenia ukochanego zwierzęcia, choć twórcy puszczają też oko do obecnych na sali dorosłych. Szczególnie w polskiej wersji językowej, gdzie w rolę próbującego zadośćuczynić za grzechy przeszłości Becketta wcielił się Borys Szyc. Nie zabrakło więc odgrzewania wysłużonych kwestii w rodzaju: mały, ale wariat czy w imię zasad, s***. Ale poza tym "Był sobie kot" to całkiem zabawna komedia, na której w oku może zakręcić się łezka. Każdy przecież zasługuje na drugą szansę. A jak jest kotem, to nawet na trzecią, czwartą i dziesiątą.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?