Tak jak "Dzika banda" Sama Peckinpaha zmieniła na zawsze western, tak "Brudny Harry" Dona Siegela uczynił innym kino sensacyjne i kryminalne. Fabuła nie jest nadzwyczajnie oryginalna - policjant
Tak jak "Dzika banda" Sama Peckinpaha zmieniła na zawsze western, tak "Brudny Harry" Dona Siegela uczynił innym kino sensacyjne i kryminalne. Fabuła nie jest nadzwyczajnie oryginalna - policjant ściga bandytę i tyle. Jego wyjątkowość polega na tym, że łamie pewne konwencje. Film ten cechuje brutalność i choć nie leją się tam hektolitry krwi, wzbudzał od samego początku liczne kontrowersje. Złożyły się nań między innymi zarzuty o propagowanie prawa pięści i gloryfikację przemocy. Patrząc zaś z perspektywy lat, tym, co chyba najbardziej ubodło ówczesną krytykę, był policzek, jaki ten obraz wymierzał pojęciu filmowego dobra - w tym przypadku uosabianego przez stróża prawa - poprzez jego relatywizację. Przede wszystkim tytułowy bohater nie jest już idealistą walczącym w imię sprawiedliwości - na pytanie, dlaczego to robi, odpowiada "nie wiem"; nie jest też nawróconym zbirem próbującym zmazać niegdysiejsze grzechy - co było wygodnym sposobem zachwaszczania biografii postaci, by uczynić ją ciekawszą, lecz nie wykraczającą poza pokutujące wtedy jeszcze w Hollywood ramy dobra (które, notabene, kino europejskie przekroczyło już dobrych parę lat wcześniej). Na anioła zemsty inspektor Harry Callahan (Clint Eastwood) też nie aspiruje, gdyż walka ze złem to po prostu jego praca. Przypomina natomiast, i to dość niebezpiecznie (choć nie aż tak jak w o kilkanaście lat późniejszej, a utrzymanej w podobnej konwencji "Linie"), ludzi, z którymi walczy. Jest nieznośnie cyniczny, momentami wręcz wulgarny w swym cynizmie, a mimo to jednak niezłomny w tym, co robi i oddany sprawie. I to nawet jeśli nie jest jasne, czy pod pojęciem sprawy kryje się mityczna walka ze złem, czy może bardziej prozaiczna wola doprowadzenia do końca tego, co się zaczęło. Kiedy z całą determinacją ściga psychopatę, który więzi nastolatkę, nie jest jasne, czy bardziej chodzi mu o uwolnienie dziewczyny, czy o złapanie sprawcy. Zabija bez mrugnięcia okiem, chociaż instynkt kinomana przekonanego zwykle o nadzwyczajności tytułowego bohatera każe mu sądzić, iż taka praca nie wpływa negatywnie na jego psychikę i że w życiu prywatnym musi być człowiekiem szlachetnym i łagodnym. I nawet jeśli to mało prawdopodobne, żeby po zabiciu kilku ludzi spokojnie żuć kęs hot-doga, chce się wierzyć, że tak jest. A skłania do tego, obok intrygującej osobowości inspektora Callahana, ciekawa kreacja Clinta Eastwooda, dzięki któremu ktoś taki jak Harry daje się lubić. I to nawet bardzo. Siłą filmu, obok interesującej konstrukcji tytułowego bohatera, jest więc i jego odtwórca. Dla Eastwooda granie takich niejednoznacznie pozytywnych postaci, zwłaszcza po udziale w spaghetti-westernach, nie było nowością. Film, co prawda, nie wymaga od aktora wielkich umiejętności, lecz aby uczynić bohatera kultowym, a nie ma co ukrywać, że takim on się stał i to nie tylko dla wielbicieli Clinta, potrzeba jeszcze czegoś innego niż tylko dobre aktorskie rzemiosło. To pewien właściwy tylko danej osobie zespół cech nie do końca definiowalnych, który czyni aktora wyjątkowym. Z tego zadania aktorskiego Eastwood wywiązał się rewelacyjnie - uczynił Harry'ego jednym z najważniejszych i najbardziej charakterystycznych filmowych bohaterów w historii. Choć "Brudny Harry" ma cechy dramatu, nie jest filmem dla widza poszukującego na ekranie refleksji nad życiem. To kino przede wszystkim sensacyjne, niepoświęcające się rozgryzaniu osobowości bohaterów, nawet głównego, oraz relacji między nimi, choć z drugiej strony trudno widzowi przejść zupełnie obojętnie bez zastanowienia się nad tym aspektem. Zawiedzie się widz spodziewający się widowiskowości rodem z przygód Jamesa Bonda, jako że "Brudny Harry" nie jest filmem nasyconym efektami specjalnymi. Jednak tę oszczędność rekompensują - i to całkowicie - umiejętnie budowane chwile napięcia, tworzone głównie dzięki ciekawym ujęciom, w czym film ten częstokroć przypomina thriller. Krew w żyłach mrozi scena znęcania się inspektora Callahana nad podejrzanym. Aż się nie chce wierzyć, że zaraz zrobi to, co sugeruje nam wcześniej kamera zastępująca jego spojrzenie. Dreszczyk emocji budzi widok Harry'ego stojącego na moście i czekającego na przejazd autobusu z psychopatą wewnątrz. Dodatkowo sceny akcji świetnie uwydatnia muzyka Lalo Schifrina, utrzymana w charakterystycznym klimacie swych czasów. Nie kończy seansu z zadowoleniem także widz, który lubi jasno nakreślone ramy dobra i zła, a w bohaterze szuka w miarę jednoznacznego uosobienia dobra. Ale właśnie te wszystkie klasyfikacje, którym "Brudny Harry" się wymyka, czynią go wartościowym. Choć to film grubo sprzed trzech dekad, jego treść nie zestarzała się, a forma nabrała przyjemnego posmaku klasyki. Oglądając go po wielu latach od premiery, warto sobie przypomnieć czasy, kiedy w kinie sensacyjnym najważniejszy był człowiek i jego historia. I można z czystym sumieniem stwierdzić, że "Brudny Harry" plasuje się w czołówce gatunku, gdyż jest to po prostu kryminał z wielką klasą.