Wiedźma z Blair powraca. Czy tego chcemy, czy nie, bo przecież nikt na nią specjalnie nie czekał. W konfrontacji z własną legendą wypada blado i jest to niestety konsekwencja miłości, którą
Wiedźma z Blair powraca. Czy tego chcemy, czy nie, bo przecież nikt na nią specjalnie nie czekał. W konfrontacji z własną legendą wypada blado i jest to niestety konsekwencja miłości, którą reżyser Adam Wingard darzy oryginał. Gdyby tylko przemawiał własnym głosem, dostalibyśmy coś więcej niż czołobitny hołd.
W warstwie fabularnej to zarazem kontynuacja i remake kultowego horroru. Akcja rozpoczyna się kilkanaście lat po oryginalnym "Blair Witch Project", w którym to grupka studentów wyruszyła na poszukiwania wiedźmy, zaś głównym bohaterem nowego filmu jest brat jednej z zaginionych. Zachęcony do działania niespodziewanym dowodem życia siostry i uzbrojony w tonę najnowocześniejszych kamer, chłopak kleci na biegu prowizoryczną ekipę ratunkową i zapuszcza się w leśną gęstwinę. Wkrótce przekona się, że brzydkie wyrazy i harcerskie sprawności nie wystarczą w starciu z siłami nieczystymi.
Wingard przenosi "Blair Witch Project" w nowe czasy punkt po punkcie, jakby szukał matematycznego wzoru na horror idealny. I tak, najpierw jest biwak, a potem się zaczyna: ktoś rozwiesza na drzewach homunkulusy z chrustu i patyków, układa z kamieni złowróżbne kopczyki, zawodzi nieludzko i nie daje spać. Reżyser tymczasem, choć podąża bezrefleksyjnie za oryginałem, zapomina, co stanowiło o jego wyjątkowości. Bo nie chodziło wyłącznie o to, że film pojawił się we właściwym momencie, że zapoczątkował modę na konwencję found footage i viralowy marketing, że był nakręcony za garść dolarów, a rozbił bank. Oryginał Eduardo Sancheza i Daniela Myricka celebrował "zwyczajność" fabularnego rozdania – ten las nie był lasem z horroru, bohaterowie nie byli wyeksploatowanymi typami postaci, a cała sytuacja miała raczej wymiar paranoiczny. Tymczasem Wingard, specjalista od parafraz, mistrz pastiszu i twórca o zupełnie innej wyobraźni, dociska gaz do dechy: jedzie z tradycyjną typologią bohaterów (od agresywnego samca alfa po wrażliwą dokumentalistkę), sięga po tanie sztuczki (stężenie tzw. jump scares przekracza tu wszelkie normy) i gatunkowe armaty. Z ran sączy się żółć, namioty fruwają w powietrzu, w lesie trwa koncert na diabelskie kotły i dzikie piski. Wszystkiego jest w nadmiarze, przez co nic nie wybrzmiewa. "Blair Witch" bliżej do tradycyjnych teen slasherów niż offbeatowego kina grozy.
Są oczywiście chwile, w których podobna strategia okazuje się zaletą. Film Wingarda wygląda i brzmi świetnie, spełnia techniczne założenia profesjonalnego remake'u. Mnożenie rodzajów przekazu, a co za tym idzie – perspektyw narracyjnych i punktów widzenia (jest nawet dron) wprawdzie łagodzi nieco paranoiczną atmosferę, jednak zamienia całość w całkiem dynamiczny i nieźle zmontowany spektakl. Twórca o wiele lepiej od poprzedników radzi sobie z inscenizacją przestrzeni, wykorzystaniem światła i cienia oraz podbijaniem napięcia w obrębie pojedynczych scen. Widać to zwłaszcza w finale – najlepszej partii filmu. Nawiedzona chata, z odrapanymi ścianami, przegniłą podłogą i zbutwiałymi meblami, to scenograficzno-operatorskie tour de force i szkoda, że nie jest wisienką na nieco świeższym torcie.
Jestem fanem remake'ów, a także entuzjastą "Blair Witch Project" (to film, który średnio raz na rok muszę osłaniać własną piersią przed kolegami z redakcji). Ale nawet mnie film Wingarda wydał się najzwyczajniej w świecie niepotrzebny. Nie wnosi nic nowego do intrygującej mitologii (pod tym względem prym wciąż wiedzie rewelacyjna trylogia gier sprzed ponad piętnastu lat), reżyserski warsztat nie przesłania w nim scenariopisarskiego lenistwa, a osadzenie historii we współczesnych czasach to tylko kostium, za którym nie kryje się żaden dialog z tradycją. Dla większości twórców horrorowej konfekcji byłby to spory sukces, tyle że większość twórców nie może pochwalić się autorskim charakterem pisma.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu