„Bielmo” to nie jest zły film, jest on do bólu poprawny z paroma elementami pozytywnymi. Jednakże, kiedy odrzucimy jego rytm i klimat, jest on nic niewart.
Pierwsza połowa XIX w. Akademię Wojskową w West Point obiega informacja o morderstwie i zbezczeszczeniu zwłok jednego z kadetów. O pomoc w rozwikłaniu zagadki poproszony jest doświadczony przez życie - prywatne i zawodowe - detektyw, który pomocną dłoń otrzymuje od jednego intrygującego żołnierza.
„Bielmo” to amerykański thriller, na podstawie powieści Louis Bayarda z 2003 r., mający swój debiut 6 stycznia 2023 na platformie Netflix. Główne role są obsadzone przez Christiana Bale’a oraz Harry'ego Mellinga, znanego z roli w serii o Harrym Potterze oraz ostatnim wystąpieniu w „Gambicie Królowej”, a reżyserem filmu jest doświadczony Scott Cooper.
„Bielmo” to czysta kalka gatunkowa, co prawda umiejętnie zrobiona, ale nic nowego tutaj nie znajdujemy. Nawet karta „młodego pomocnika outsidera” była już wiele razy zagrywana. Tak o to obserwujemy Landora (Christian Bale), który zapoznaje się ze zbrodnią, poznaje akademię i przechadzając się w zimowej aurze prowadzi konwersacje z innymi. Gdzieś pomiędzy, a nawet momentami na głównym planie, pojawia się kadet Edgar Allan Poe (Harry Melling), miłośnik poezji, z którym - jak twierdzi - kontaktuje się jego zmarła matka. To właśnie Cooper podsuwa nam pewne intrygujące poszlaki, co do młodzieńca, jednak są one tylko rzucone na wiatr. Jego inność i wyjątkowość, jaką stara się stworzyć reżyser, jest jednocześnie od razu spłaszczona i nierozwijana. A szkoda. Wędrując tak z jednego spaceru na drugi, przy okazji zbierając kolejne poszlaki, dochodzimy po półtorej godziny do pre-finału i przez ten czas film potrafi już tak znużyć, że byłem wielce zdziwiony, iż to nie faktyczne zakończenie i z trudem nie wyłączyłem seansu, obejrzałem więc ostatnie 30 min. Oglądając mamy wrażenie, że każda scena jest potrzebna, a nawet jest ich za mało jak w przypadku E.A. Poe’a, ale mamy podane je w tak nużącej i nieangażującej formie, że każde wyjaśnienie sprawy przyjmujemy z pocałowaniem ręki. Jednak po „pre-finale”, tak jak bohaterowie, musimy się zmierzyć z nieszczęsnym twistem.
Dlaczego nieszczęsnym? A no, dlatego, że albo pogrzebie całkowicie nasze pozytywne odczucie albo się ono odrodzi niczym feniks z popiołów. Twist polega na konfrontacji słownej dwóch głównych bohaterów i wyjaśnieniu niewyjaśnionego, więc pod tym względem ma pozytywny wydźwięk. Jednak jego prawdziwym mankamentem jest to, że bierze się on prawie znikąd. Zdecydowanie wolałbym, żeby pewne wydarzenia z przeszłości były uznane po prostu za dokonane, a nie pojawiające się znikąd w samym finale. Natomiast „pre-finał” i wyjaśnienie w nim bardziej dopracowane, a wtedy film obyłby się bez ostatnich 30 długich min.
Przejdźmy teraz do pierwszego pozytywu, jakim jest nastrój filmu. I to nie tylko ten zbudowany za pomocą zimowej aury. Chociaż ta dominuje i wpasowuje się perfekcyjnie. Wszechobecna oschłość wśród bohaterów, zdająca się pochłaniać zimno otoczenia, która uzupełnia częste monochromatyczne barwy jest trafnym zabiegiem. Dodajmy do tego chęć odwzorowania realiów akademii wojskowej, hierarchizację i górnolotny język. Wszystko komponuje się naprawdę dobrze.
Pierwsze skrzypce w obsadzie – wbrew przewidywaniom - gra młody Harry Melling, który swoją kreacją nadaje barw całej produkcji, mieszając intelekt z niezrozumieniem a infantylnością. Warto podkreślić, że zarówno on, jak i Christian Bale, dobrze rozwijają swoją relacje na ekranie jako mentor –uczeń, a czasami wchodzi ona na poziom ojciec –syn. Przyjemnie się ogląda ich dwóch razem. Christian Bale, także dobrze sobie radzi, jako ponury, stonowany detektyw, który musiał zmierzyć się już z niejedną stratą w życiu. Jest to okazja, żeby zobaczyć go w bardziej spokojnej roli. Z drugiego planu wychylają się Gillian Anderson oraz Toby Jones, który czuje się w takich pozytywno-negatywnych rolach jak ryba w wodzie.
„Bielmo” to nie jest zły film, jest on do bólu poprawny z paroma elementami pozytywnymi. Jednakże, kiedy odrzucimy jego rytm i klimat, jest on nic niewart.