Recenzja filmu

Barbie w świecie gier (2017)
Conrad Helten
Zeke Norton
Erica Lindbeck
Beata Wyrąbkiewicz

Call of Beauty

Gdy złowrogie wirusy atakują, bohaterka musi zakasać rękawy i naprawić cudze błędy. Przy okazji nauczy się cenić korzyści płynące z rywalizacji i zrozumie, że zasady – zwłaszcza te, przez które
Każdy dostanie taką Barbie, na jaką zasłużył. Jedni dostrzegą w kultowej lalce dziecko cynicznego biznesowego planu, inni – popkulturową ikonę. Ktoś podniesie lament nad propagowaniem nieistniejącego w przyrodzie wzorca urody, a ktoś inny dostrzeże w zmieniającej profesje jak rękawiczki bohaterce symbol emancypacji. Jedno jest pewne: w marketingowych półproduktach, którymi pozostają pełnometrażowe animacje o Barbie, jest więcej serca i empatii niż w niejednej wysokobudżetowej animacji "od lat pięciu do stu pięciu". Panu Bogu świeczkę, diabłu ogarek, level master.  

"Barbie w świecie gier" to kolejny festiwal animacji brzydkiej jak noc listopadowa, godnych zapomnienia postaci i zasuszonych dowcipów. Ale też bilet do świata, w którym królują tolerancja i miłość, a role społeczne zmieniają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W poniedziałek Barbie jest policjantką, we wtorek leci w kosmos, a w środę hoduje jedwabniki, lecz nikt nie robi z tego wielkiego halo, nie czyni podobnej narracji przedmiotem gagów, do tego ani twórcy, ani bohaterowie nie traktują bohaterki protekcjonalnie. Paradoksalnie, hasło "możesz być kim chcesz", którym bombardowani jesteśmy w bloku reklamowym jeszcze przed rozpoczęciem seansu, jest doskonałą ilustracją fenomenu najsłynniejszej lalki świata – nowe wdzianko to zarazem nowa opowieść i nowa rola. Dzisiaj Barbie chce być projektantką gier wideo, a ponieważ już prolog udowadnia, że to często nudna i żmudna praca, uczynni scenarzyści szybko przenoszą dziewczynę w sam środek wirtualnego świata. 

Kolejne "poziomy" filmu utrzymane są w odmiennych estetykach. Mamy grę wyścigową, w której serpentyny słodyczy i rampy w kształcie małpiszonów układają się w oniryczny tor przeszkód. Jest inspirowana serią "Paper Mario" dwuwymiarowa rzeczywistość, w której Barbie stawia czoła wściekłym, miotającym orzechami wiewiórkom. Są etapy przywodzące na myśl grę taneczną, kojarzące się z disnejowskim "TRON-em", a nawet wystylizowane na "Minecraft", złożone z rozpikselowanych klocków. Tak różnorodna faktura obrazu sprawia, że łatwo przymknąć oko na techniczną biedę, a puste i sterylne lokacje wydają się usprawiedliwione konkretną strategią estetyczną. Zwłaszcza że całość bywa polem naprawdę chorych, przepalających zwoje  mózgowe eksperymentów. Gdy zobaczyłem, jak klockowata, pozbawiona łokci i kolan Barbie zmaga się z numerem tanecznym (w towarzystwie gigantycznego emotikonu oraz gromady różowych psów rasy chihuahua z doklejonymi głowami w formie wycinków prasowych), przypomniały mi się słowa klasyka: dzieci, nie kupujcie narkotyków, kiedyś dostaniecie je za darmo.

Gdy złowrogie wirusy atakują, bohaterka musi zakasać rękawy i uratować zerojedynkowy świat. Przy okazji nauczy się cenić korzyści płynące z rywalizacji i zrozumie, że zasady – zwłaszcza te, przez które cierpią niewinni – istnieją po to, by je łamać. Puentujące film przesłanie jest na tyle mądre, a historia na tyle bezpretensjonalna, że warto przymknąć oko na mało szlachetny rodowód filmu i dać Barbie szansę. Nawet jeśli – zagonieni przez małoletnie córeczki do licencjonowanych sklepów – będziecie musieli za to zapłacić dwa razy. 
1 10
Moja ocena:
6
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?