Recenzja filmu

Apokawixa (2022)
Xawery Żuławski
Mikołaj Kubacki
Waleria Gorobets

Żyje się tylko dwa razy

Xawery Żuławski nie może się zdecydować, czy kręci dziki komediohorror, bezpretensjonalne kino o ostatniej imprezie świata czy ilustrowaną kronikę współczesnych lęków. Nie szkodzi. Być może w
Żyje się tylko dwa razy
Powiedz mi, kim byłeś za życia, a powiem ci, kim będziesz po śmierci. Jęczące, charczące i sunące w stronę świeżego mięska zombie to intrygujący przypadek płynnej metafory. W zależności od stanu świata bywały już grzechami ery atomowej, symbolami rasowych podziałów, ofiarami konsumpcjonizmu, zaś teraz, trzymając zgniłą łapę na pulsie, wpadły w socialmediowe otępienie. W "Apokawiksie" zombie nie jest żadną z tych figur, albo jest każdą po trochu, bo i Xawery Żuławski nie może się zdecydować, czy kręci dziki komediohorror, bezpretensjonalne kino o ostatniej imprezie świata czy ilustrowaną kronikę współczesnych lęków. Nie szkodzi. Być może w kraju pełnym dekonstruktorów gatunkowych tradycji oraz w kulturze stojącej transgresją byłby to jakiś problem. W Polsce to rozwiązanie.   


"Apokawiksę" otwiera kolaż przekazów medialnych, sugerujący, że jako żarłoczna ludzkość i samolubne jednostki przekroczyliśmy masę krytyczną – pandemia jest tylko wisienką na torciku ekologicznej, politycznej i społecznej implozji. W tym informacyjnym szumie, który dociera do nas z kilkunastu monitorów, płynie bohater naszych czasów, człowiek z YouTube’a, chłopak z wysokiego zamku, ale o niewielkich aspiracjach. Kamil (Mikołaj Kubacki) ma po dziurki w nosie lockdownu, a że jego frustracja wykracza daleko poza klasę społeczną, płeć, czy stan posiadania, ziemią obiecaną dla całego pokolenia staje się w filmie szalona impreza na wybrzeżu. Wśród gości jest chłopak o ciężkiej ręce i miękkim sercu, odklejona od rzeczywistości aktywistka, dziewczyna na motorze crossowym, gotka szukająca kontaktu z kosmosem, a także Sebastian Fabijański. Postać grana przez tego ostatniego stanowi klucz do całej konwencji: to jednocześnie wyjęty ze slashera zwiastun zagłady, new age’owy mędrzec, Bear Grylls z Jaworzna-Szczakowej oraz neurotyczny polonista Marian z poprzedniego filmu Żuławskiego, czyli "Mowy ptaków". To nie jest jego pierwsza apokawiksa. To jego druga. 

Choć statystycznie na każdą z postaci przypada półtorej cechy charakteru, nici, którymi uszyto fabułę, nadają się do cumowania statków, zaś ekranowe konflikty i miniatury o trudach inicjacji w dorosłość naszkicowano młotem pneumatycznym, całość mieści się w pojemnej satyrze na dowolny aspekt świata za oknem – od negacji globalnego ocieplenia po maczystowską kibolską kulturę. Żuławski potrafi spoglądać na swoich bohaterów z paradoksalną mieszanką czułości i sarkazmu, nawet w obrębie pojedynczych scen czy kadrów. To trudna sztuka – uprawiana nieumiejętnie wywołuje wrażenie tonalnego dysonansu. W "Apokawiksie" jednak wszystko się zgadza. I humor, jednocześnie absurdalny i sztubacki, i bohaterowie – na tyle jaskrawi, by stanowić rękojmię talentu nieopatrzonej, młodej obsady, i na tyle głupawi, by stać się obietnicą frajdy z nadciągającej jatki.    



Największym problemem filmu jest niestety fakt, że akurat ta obietnica pozostaje niespełniona. Żuławski, co zawsze mi imponowało, obnosi swoje filmowe fascynacje niczym wszywki na kurtce. W debiutanckim "Chaosie" jego bohater strzelał z łuku wybuchowymi grotami niczym Rambo, kino sztuk walki jakimś cudem znalazło drogę na blokowisko z "Wojny polsko-ruskiej", z kolei "Mowa ptaków" była w wykonaniu reżysera efektownym, modernistycznym cosplayem własnego ojca, Andrzeja Żuławskiego. Z tej perspektywy tradycja filmów o zombie oraz kina imprezowego powinna być gigantyczną piaskownicą, w której twórca będzie się tarzał niczym nadpobudliwy dzieciak – wszystkie te średniowieczne przyłbice, pepesze, miecze samurajskie, mastershoty rodem z "Projektu X" oraz samochody z podświetlonym podwoziem są jak klucze do kolejnych filmowych królestw. Oglądając finałowy akt filmu, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że za mało w tej jatce ciekawych pomysłów inscenizacyjnych i formalnych, za mało krwi i flaczków; że stężenie zombie w zombie jest odrobinę za niskie, a świadomość konwencji, formalna konsekwencja i ucho do dialogów nie wystarczą, by odcisnąć na tej szlachetnej tradycji jakieś piętno.  

Nie będę się kłócił o cudze emocje. Ultraentuzjastyczna recepcja filmu na festiwalu w Gdyni wydaje mi się jednak owocem samego kontekstu – obejrzana tuż po dwudziestym piątym pogrobowcu kina prowincjonalnego niepokoju albo czterdziestej i czwartej martyrologicznej rekonstrukcji, "Apokawixa" to kino totalne, w którym rebeliancka energia rozsadza ekran. Sam miałem wrażenie obcowania z zupełnie inną bestią. W idealnym świecie zamiast uruchamiać niesprawiedliwą dla Żuławskiego narrację "Polacy nie gęsi", traktowalibyśmy "Apokawiksę" jako fundament zdrowej kinematografii. To jest takiej, w której spełnione komercyjnie i artystycznie horroro-komedio-grotestko-satyry stanowiłby kościec obrośnięty mięskiem awangardy. Może kiedyś.  
1 10
Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?