Nie jest dobrze. Martin Lawrence, kiedyś niezły komik i sparring-partner Willa Smitha w "Bad Boys", idzie w ślady Eddiego Murphy'ego. Kolejne role spychają go na samo dno popkultury, gdzie humor jest już tylko elementem faszystowskiej z ducha retoryki, a wszystko, co nie jest smukłe, gładkie i wyrzeźbione, pozostaje obrzydliwe i zasługuje na każde szyderstwo. Monstrualnie otyłe wcielenie z serii "Agent XXL" wskazuje kierunek ewolucji jego vis comica i wydaje się, że jest to droga bez powrotu. W drugim już sequelu opowieści o agencie FBI, który pracując pod przykrywką, wskakuje w galoty usłużnej i charakternej mamuśki Hattie, niestrudzeni scenarzyści podrzucają bohaterowi synalka. Co dwie głowy to nie jedna?
Synuś (irytujący Brandon T. Jackson) za sprawą swojej obezwładniającej głupoty wplątuje się w gangsterskie porachunki i podobnie jak tatuś, któremu fabuła nakazuje unieszkodliwić złoczyńców, musi w trybie awaryjnym przebrać się w damskie ciuszki. Panowie udają się razem do artystycznej szkoły dla dziewcząt, gdzie czekają ich "przygody", wymyślane chyba przez firmowy ekspres do kawy. Większość z nich opiera się na radosnych slapstickowych motywach w rodzaju zderzenia stupięćdziesięciokilogramowej kobiety z lakierowaną podłogą, albo problemu z załatwianiem potrzeb fizjologicznych.
Kiedy twórców zawodzi zmysł niepoprawnych jajcarzy, puszczają nogę z gazu i pozwalają, żeby kiepski scenariusz "prowadził się sam". Obok dzieciaka, który nie chce uczęszczać do koledżu, bo woli rapować o życiu na dzielni, pojawia się więc baletnica z dobrego domu, której blada cera i blond włosy przeszkadzają w zostaniu pozytywną bohaterką, rudy (a więc fałszywy) przybysz z dalekiej Europy, w którego egzotycznym akcencie czają się zło i oraz zalotny dozorca – obowiązkowo tłusty i lubieżny.
Bohaterów otacza tłum gorących dziewcząt z akademika. Jedna jest tu piękniejsza od drugiej, ale ich funkcja jest podobna i nie zawęża się do poszerzania grupy odbiorczej o statecznych panów, przekraczających smugę cienia. Mają one kolektywnie uwypuklić podstawowe źródło komizmu. Rozdęte, sztuczne ciała umieszczonych w billboardowym świecie bohaterów (bohaterek?) to jednak kiepski materiał na film. I jeszcze gorszy na dowcip.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu