Mam nadzieję, że nie popełni takiego głupstwa jak przyjęcie roli 007.

Hm.... fakt, że zaszufladkowanie może zaszkodzić

Dokładnie. Tym bardziej, że granie Bonda to nie granie Bourne'a i wiąże się z całą masą ograniczeń dla aktora. Szkoda by było Toma do tej roli ;)

Najgorsze co mógłby zrobić. Bond to nie tylko filmy. Bond to cała marka. Aktor grający Bonda musi zachowywać pewien wizerunek (przynajmniej w trakcie kontraktu), więc o graniu takich Bronsonów czy innych trzaśniętych gości już mógłby zapomnieć (a przecież za takie role głównie się go uwielbia). Bondowy aktor musi chodzi po wszelkiego rodzaju talk showach i szczerzyć zęby przy suchych wywiadach. Opowiadać anegdotki z planu i fotografować się na ściankach, grywać w reklamach perfum, gajerków, zegarków. I ogólnie być przystępnym typem. Jego konto na pewno by zyskało, ale czy on jako aktor, to wątpię. Boże Hardego broń od przyjęcia roli Bonda!

Widziałam kiedyś fragment wywiadu z Hardym, gdzie został zapytany o potencjalną rolę 007, czy chciałby zagrać, itp. Jego odpowiedź? "Na pewno mnie nie zaangażują, nie z tymi zębami" ;)

Nigdy chyba nie miałam takiego mentalnego rozdwojenia jaźni jak przy wszystkich plotach związanych z wyborem kolejnego aktora na Bonda i hasłach "Hardy jako 007". Lubię filmy o Bondzie. Uwielbiam Hardy'ego. Bardzo chciałabym zobaczyć go na ekranie w tej roli - a później usłyszeć "Dobra, film powstał tak o, bo bardzo chciałem wystąpić jako szpieg Zjednoczonego Królestwa, wracam do czarnych charakterów, dziwnych i pokręconych". Słowem, chcę, żeby go zagrał, a potem chcę o tym jak najszybciej zapomnieć. Tak jak wspomnieliście wyżej, z takim angażem wiąże się masa ograniczeń, pewnie dlatego producenci wybierają aktorów jeszcze mało znanych, by mogli zaistnieć - a czy istnieje w takim wypadku lepsza rola niż Bond?