Jeżeli Pianistka mnie totalnie odrzuciła, to czy jest sens abym zagłebiał się w filmografię Haneke czy dać sobie spokój?
To zależy od tego, co konkretnie Cię odrzuciło w "Pianistce". Niemniej jednak Hanekego warto zawsze zgłębiać :)
Sorry "przeklikałem" twoją odpowiedź...
Hmm co mi sie nie podobało w Pianistce. Cóż ogólnie cała ta zimna przestrzeń bijąca z ekranu. Lubię filmy wyżute z emocji. Uwielbiam Kubircka, zachwycam się stroszkiem, ale Pianistka do mnie nie dotarła. Uważam że Haneke źle pokazał kontekst filmu. No cóż niedługo pewnie zobaczę Miłość. A jak nie to cóż.... Z Bergmanem też miałem trudne poczatki. Wróciłem do jego filmografii niedawno po 2 latach przerwy i cóż zachwycam się. Może tak samo będzie z Michael'em
Ale Bergman jest dość "ciepły", chociażby w Poziomkach czy Siódmej Pieczęci. A Haneke... cóż. Jellinek powiedziała o nim i o sobie w jednym z wywiadów, że oboje tylko obserwują ludzkie życie. Niczym kopulujące owady. Większej beznamiętności być chyba nie może :) Z filmów Michaela Haneke to chyba tylko "Zamek" jest w miarę neutralny, reszta to sama chirurgia bez znieczulenia.
"Pianistka" na początek? Ciężka sprawa. Nie dziwię się, że masz wątpliwości. Ja bym zalecała podjąć się filmów w takiej kolejności:
- Siódmy kontynent,
- Biała wstążka,
- Funny Games (po tym również odechce Ci się Hanekego, ale po kilku dniach lub tygodniach stwierdzisz, że jest wart uwagi),
- Ukryte,
- Miłość.
I pomiń Funny Games U.S - po zobaczeniu oryginału remake jest słaby.
Jak może być słaby, skoto wizualnie wygląda lepiej (kilka lat różnicy), a kręcony jest kadr w kadr :) ? Wiem, nie ma tej mocy, ale odbierać wartości mu nie wolno. PS. "Siódmy kontynent" na początek?! to istne okrucieństwo.
Nie zidentyfikowałam dotychczas tego, co mi w wersji na rynek USA przeszkadzało. Być może wynikało to z tego, iż wiedziałam o identczności scen i zaskoczenia nie było. A być może pierwszy szok po originale opadł i mało co potrafi teraz równie mocno mną wstrząsnąć.
Nikt nie mówił, że będzie lekko;) "Siódmy kontynent" na początek dlatego, iż nie jest tak obsceniczny jak "Pianistka", a ma w sobie zaczątek stylu bezwzględnego Hanekego.
To chyba apogeum jego zlodowacenia. W "Pianistce" mamy jednostkę, łatwiej to wszystko znieść. Tutaj zaś reżyser bierze na cel całą rodzinę. Nienawidzę tego filmu (co nie przeszkodziło mi w wystawieniu 10/10)
Ale czy była na tyle świadoma, by zrozumieć, co się dzieje? Chociaż patrząc na scenę w myjni - mam wątpliwości. Przynajmniej odznaczyła się olbrzymią godnością, w przeciwieństwie do rodziców. PS. nie wiem, czy sens jest kontynuować dyskusję publicznie, aby nie popaść w spojlery przed użytkownikiem, który filmu nie widział :) (chyba że prywatnie)