Renée Zellweger powraca jako Bridget Jones. Lubicie ją w tej roli? Czy najnowszą część przygód sympatycznej Brytyjki, zatytułowana "Szalejąc za facetem", jest jak spotkanie z dawno niewidzianą przyjaciółką? Zachęcamy do lektury recenzji autorstwa Katarzyny Kebernik.
Wielkie majtasy do wypełnienia. Recenzja filmu "Bridget Jones. Szalejąc za facetem"
Film i książka "Bridget Jones" urosły do rangi pokoleniowego dzieła kultury dla wielu kobiet. Ekranizacja do dzisiaj należy do ścisłej czołówki najpopularniejszych komedii romantycznych. Naprawdę dobrze się też zestarzała: może poza wątkiem ustawicznych zmagań z wagą przekonanej o własnej otyłości, a przecież obiektywnie bardzo ładnej tytułowej bohaterki.
Helen Fielding, autorka powieści, opisywała jednak to niekończące się odchudzanie z satyryczną intencją obśmiania niezdrowo szczupłego ideału kobiecej sylwetki z przełomu wieków. Tę intencję zrozumiały czytelniczki, dla których
Bridget Jones szybko stała się symbolem normalności i odtrutką na
girl boss feminizm; bohaterką, która bezkompromisowo pokazywała, że każda dziewczyna może być czasem żałosna, a wymarzonym facetem niekoniecznie jest stereotypowy playboy w lekko rozpiętej koszuli, tylko introwertyk w świątecznym swetrze. "
Bridget Jones" była też jednym z pierwszych filmów pokazujących życie singli i singielek, dokumentującym zmiany we współczesnym podejściu do związków i małżeństwa.
Odgrzanie po dwudziestu latach tak kultowej i ważnej dla wielu osób serii to twardy orzech do zgryzienia dla twórców i duże buty do wypełnienia dla obsady. W najnowszą, czwartą odsłonę nie był też zaangażowany zespół odpowiedzialny za sukces oryginalnego tytułu, czyli reżyserka
Sharon Maguire, pisarka
Helen Fielding oraz scenarzysta
Richard Curtis (współautor m.in. "
Czterech wesel i pogrzebu" oraz "
To właśnie miłość"). "
Bridget Jones: Szalejąc za facetem" mogło poprzestać wyłącznie na odcinaniu kuponów, a i tak z łatwością zarobiłoby swoje, zwłaszcza w walentykowym czasie – okazało się jednak przyjemnym, udanym powrotem. Niedorównującym dwóm pierwszym częściom serii, ale wciąż pełnym brytyjskiego humoru, bardzo dobrych aktorskich epizodów (
Emma Thompson) i ciekawych wątków nowych postaci (pan Wallaker, Roxster i dzieci
Bridget), a przede wszystkim – naprawdę wzruszającym.
W "
Szalejąc za facetem" główna bohaterka dobiega pięćdziesiątki. Samotnie wychowuje dwójkę dzieci i przymierza się do powrotu do pracy po urlopie macierzyńskim. Jej dawni adoratorzy pojawiają się już tylko we wspomnieniach lub na drugim planie – mąż Mark Darcy (
Colin Firth) od czterech lat nie żyje, z czym bohaterka wciąż nie potrafi się wewnętrznie pogodzić, natomiast niereformowalny podrywacz Daniel (
Hugh Grant) pozostaje jej serdecznym przyjacielem i ulubionym wujkiem jej dzieci. Kiedy wreszcie
Bridget Jones-Darcy, za namową doradczego chóru przyjaciół i znajomych materializującego się w jej kuchni, decyduje się powrócić do randkowania, zabiera się do sprawy zgodnie z oczekiwaniami – czyli z doskonale nam znanym i lubianym wdziękiem słonia w składzie porcelany.
Renée Zellweger po raz kolejny z wyjątkowym urokiem (nawet jeśli na lekkim autopilocie) wchodzi w skórę
Bridget Jones: być może najbardziej rozczulającej i pociesznej protagonistki w całej historii komedii romantycznych. Poradniki do scenopisarstwa powtarzają jak mantrę, że najważniejsze w projektowaniu przekonujących postaci jest zaplanowanie im ścieżki rozwoju. Nie zgadzam się. I w życiu, i w fikcji ludzie nie zawsze się zmieniają, nie zawsze też jako odbiorcy tego właśnie oczekujemy. Wciąż pamiętam swoje rozczarowanie późniejszymi książkami z serii o Ani Shirley, w których ulubiona bohaterka mojego dzieciństwa przemieniała się z rozmarzonej romantyczki w stateczną i poważną matronę, tracąc całą swoją bujną osobowość. Dziękuję twórcom "
Szalejąc za facetem" za to, że nie zafundowali
Bridget podobnej transformacji i pozwolili jej pozostać taką, jaką pokochały ją miliony kobiet na całym świecie. Czasem sedno udanej historii nie leży w tym, by wysyłać bohatera lub bohaterkę w podróż, ale by pokręcić się z nimi w kółko, pobłądzić, pobyć i polubić.
Całą recenzję autorstwa Katarzyny Kebernik znajdziecie TUTAJ