CANNES 2024: TrumpMan: Początek 

Filmweb autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/CANNES+2024%3A+TrumpMan%3A+Pocz%C4%85tek%C2%A0-155774
CANNES 2024: TrumpMan: Początek 
Festiwal wchodzi w decydującą fazę, a my – przedostatniego dnia imprezy – recenzujemy dwa konkursowe filmy: "The Apprentice" Alego Abassiego ("The Last of Us", "Holy Spider") o młodości Donalda Trumpa oraz jego związkach z niesławnym prawnikiem Royem Cohnem, a także nowy film portugalskiego mistrza Miguela Gomesa – "Grand Tour". Zapraszają Łukasz Mańkowski i Michał Walkiewicz.

***


recenzja filmu "Grand Tour"

Euro-guilty-trip
autor: Łukasz Mańkowski

Dawna stolica Birmy, Rangun, rok 1917. Brytyjski urzędnik Edward Abbot decyduje się ruszyć w trasę po sąsiednich krajach. Ucieka od czegoś, być może nawet od kogoś, ale liczy się to, że chce wyrwać się z bliżej nieokreślonego potrzasku. Wsiada w pociąg i rusza do Bangkoku, Sajgonu, Osaki i Szanghaju – to tournée mające przynieść wytchnienie od nawiedzającej go przeszłości. Ale ona tak łatwo nie odpuści.


"Grand Tour", które odbywa Abbot, to podróż na styku niejednoznaczności, a przez to jedyna w swoim rodzaju. To opowiedziana w klasyczny dla Gomesa sposób bajeczka, wysnuta w służbie obrony wyobraźni, nasycona gorzkim humorem, flaneurską optyką, ambientem melancholii i senną poetyką. I chociaż Gomes gra przy tym w formalne gierki, z uwielbieniem dla wszystkich swoich własnych pomysłów, gdzieś w tle opowieść przepełnia niepokojąca na swój sposób nostalgia. Blask tęsknoty za odległymi czasami, nieco przykurzony i mglisty oczywiście zachwyca, ale rezonuje przy tym pod skórą nieoczywistym pasmem lęków.

Pierwotnie koncept "grand tour" zarezerwowany był dla uprzywilejowanych białych, którzy ruszali w swój eurotrip, by podbudować kapitał kulturowy. Odwiedzali europejski majestat, odbywając formacyjną dla siebie podróż. Gomes przenosi ten koncept na grunt Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, nakładając na podróż marzycielsko-romantyczny filtr, w którym egzotyczny grunt stać się ma trajektorią dla epickiej ucieczki. Raz rzeczywiście jesteśmy w 1917 i przypomina nam o tym monochromatyczny obraz, ale pomiędzy pocztówkami z podróży chwytany jest rejestr przyszłości – dwa porządki czasowe nieoczekiwanie tworzą jeden, sny przychodzą w technicolorze, a nowoczesność zerka ukradkiem, przypominając o manipulacyjnych możliwościach filmowego medium.

Całą recenzję filmu "Grand Tour" można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ

***

recenzja filmu "The Apprentice"

Co ten Donald?
autor: Michał Walkiewicz

Nie pomylcie Trumpów! Ten z "The Apprentice", czyli programu telewizyjnego, w którym młodzi przedsiębiorcy sprzedają swoje pomysły rekinom biznesu, jest zawsze gotowy do ataku i patrzy na swoich "uczniów" jak na płotki w mętnej wodzie. Z kolei ten z "The Apprentice", czyli filmu irańsko-duńskiego reżysera Alego Abassiego ("Holy Spider", "Granica") oraz amerykańskiego dziennikarza politycznego Gabriela Shermana, dostrzega w swoim "mistrzu" bożka hedonizmu oraz niepowstrzymany żywioł biznesowego macherstwa. W obydwu produkcjach chodzi o przebojowość, o zmianę stanu gry, o budowę imperium na kościach rywali. I obydwa układają się w osobliwe origin story, które ktoś wielkoduszny mógłby zatytułować: "Donald Trump. Nie zawsze tak było".


Nie wiem, czy Abassi jest wielkoduszny. Wiem natomiast, że już na papierze jego film to niezły odlot – zwłaszcza w przededniu kampanii prezydenckiej, gdy każda relatywizująca narracja może zamienić Trumpa w poczciwego miśka. Filmowy Trump miśkiem oczywiście nie jest – jest bucem, oszołomem, homofobem, rasistą i gwałcicielem (szeroko dyskutowana w mediach scena napaści seksualnej na żonę, Ivanę, jest tak obrzydliwa i niekomfortowa w odbiorze, jak mogliśmy przypuszczać). Momentami przedstawia się go jednak jako ofiarę złośliwego fatum, z czym wiąże się oczywiste ryzyko. Gdy odbiera się komuś sprawczość, nie można pociągnąć go do odpowiedzialności. 

Młodego Donalda poznajemy w latach 70., w trakcie batalii sądowej z Departamentem Sprawiedliwości. Zarzuty dotyczą rasowego profilowania mieszkańców nieruchomości należących do rodzinnego holdingu Trumpów, a bezkrwawe starcia z oziębłym patriarchą (Martin Donovan) służą tu za ekspozycję: w początkowych partiach filmu Trump jest chodzącym kłębkiem kompleksów (z kompleksem ojca na czele), aspołecznych odruchów oraz ledwie maskowanego narcyzmu. Gdy jednak na drodze bohatera stanie owiany niesławą prawnik Roy Cohn (Jeremy Strong), który bronił Gottiego, ocierał się łokciami z Nixonem i doradzał senatorowi McCarthy'emu w trakcie przesłuchań senackich, podróż na "ciemną stronę mocy" zostanie przypieczętowana. 

Całą recenzję filmu "The Apprentice" można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ