Festiwal wchodzi w decydującą fazę, a my – przedostatniego dnia imprezy – recenzujemy dwa konkursowe filmy: "The Apprentice" Alego Abassiego ("The Last of Us", "Holy Spider") o młodości Donalda Trumpa oraz jego związkach z niesławnym prawnikiem Royem Cohnem, a także nowy film portugalskiego mistrza Miguela Gomesa – "Grand Tour". Zapraszają Łukasz Mańkowski i Michał Walkiewicz. ***
recenzja filmu "Grand Tour"
Euro-guilty-trip autor: Łukasz Mańkowski
Dawna stolica Birmy, Rangun, rok 1917. Brytyjski urzędnik Edward Abbot decyduje się ruszyć w trasę po sąsiednich krajach. Ucieka od czegoś, być może nawet od kogoś, ale liczy się to, że chce wyrwać się z bliżej nieokreślonego potrzasku. Wsiada w pociąg i rusza do Bangkoku, Sajgonu, Osaki i Szanghaju – to tournée mające przynieść wytchnienie od nawiedzającej go przeszłości. Ale ona tak łatwo nie odpuści.
"
Grand Tour", które odbywa Abbot, to podróż na styku niejednoznaczności, a przez to jedyna w swoim rodzaju. To opowiedziana w klasyczny dla Gomesa sposób bajeczka, wysnuta w służbie obrony wyobraźni, nasycona gorzkim humorem, flaneurską optyką, ambientem melancholii i senną poetyką. I chociaż Gomes gra przy tym w formalne gierki, z uwielbieniem dla wszystkich swoich własnych pomysłów, gdzieś w tle opowieść przepełnia niepokojąca na swój sposób nostalgia. Blask tęsknoty za odległymi czasami, nieco przykurzony i mglisty oczywiście zachwyca, ale rezonuje przy tym pod skórą nieoczywistym pasmem lęków.
Pierwotnie koncept "grand tour" zarezerwowany był dla uprzywilejowanych białych, którzy ruszali w swój eurotrip, by podbudować kapitał kulturowy. Odwiedzali europejski majestat, odbywając formacyjną dla siebie podróż. Gomes przenosi ten koncept na grunt Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, nakładając na podróż marzycielsko-romantyczny filtr, w którym egzotyczny grunt stać się ma trajektorią dla epickiej ucieczki. Raz rzeczywiście jesteśmy w 1917 i przypomina nam o tym monochromatyczny obraz, ale pomiędzy pocztówkami z podróży chwytany jest rejestr przyszłości – dwa porządki czasowe nieoczekiwanie tworzą jeden, sny przychodzą w technicolorze, a nowoczesność zerka ukradkiem, przypominając o manipulacyjnych możliwościach filmowego medium.
Całą recenzję filmu "Grand Tour" można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ.
***
recenzja filmu "The Apprentice"
Co ten Donald? autor: Michał Walkiewicz
Nie pomylcie Trumpów! Ten z "The Apprentice", czyli programu telewizyjnego, w którym młodzi przedsiębiorcy sprzedają swoje pomysły rekinom biznesu, jest zawsze gotowy do ataku i patrzy na swoich "uczniów" jak na płotki w mętnej wodzie. Z kolei ten z "
The Apprentice", czyli filmu irańsko-duńskiego reżysera
Alego Abassiego ("
Holy Spider", "
Granica") oraz amerykańskiego dziennikarza politycznego
Gabriela Shermana, dostrzega w swoim "mistrzu" bożka hedonizmu oraz niepowstrzymany żywioł biznesowego macherstwa. W obydwu produkcjach chodzi o przebojowość, o zmianę stanu gry, o budowę imperium na kościach rywali. I obydwa układają się w osobliwe
origin story, które ktoś wielkoduszny mógłby zatytułować: "Donald Trump. Nie zawsze tak było".
Nie wiem, czy Abassi jest wielkoduszny. Wiem natomiast, że już na papierze jego film to niezły odlot – zwłaszcza w przededniu kampanii prezydenckiej, gdy każda relatywizująca narracja może zamienić Trumpa w poczciwego miśka. Filmowy Trump miśkiem oczywiście nie jest – jest bucem, oszołomem, homofobem, rasistą i gwałcicielem (szeroko dyskutowana w mediach scena napaści seksualnej na żonę, Ivanę, jest tak obrzydliwa i niekomfortowa w odbiorze, jak mogliśmy przypuszczać). Momentami przedstawia się go jednak jako ofiarę złośliwego fatum, z czym wiąże się oczywiste ryzyko. Gdy odbiera się komuś sprawczość, nie można pociągnąć go do odpowiedzialności.
Młodego Donalda poznajemy w latach 70., w trakcie batalii sądowej z Departamentem Sprawiedliwości. Zarzuty dotyczą rasowego profilowania mieszkańców nieruchomości należących do rodzinnego holdingu Trumpów, a bezkrwawe starcia z oziębłym patriarchą (
Martin Donovan) służą tu za ekspozycję: w początkowych partiach filmu Trump jest chodzącym kłębkiem kompleksów (z kompleksem ojca na czele), aspołecznych odruchów oraz ledwie maskowanego narcyzmu. Gdy jednak na drodze bohatera stanie owiany niesławą prawnik Roy Cohn (
Jeremy Strong), który bronił Gottiego, ocierał się łokciami z Nixonem i doradzał senatorowi McCarthy'emu w trakcie przesłuchań senackich, podróż na "ciemną stronę mocy" zostanie przypieczętowana.
Całą recenzję filmu "The Apprentice" można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ.