"Kingdom Come: Deliverance" - już graliśmy

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/%22Kingdom+Come%3A+Deliverance%22+-+ju%C5%BC+grali%C5%9Bmy-126285
"Kingdom Come: Deliverance" - już graliśmy
Ostatnio mieliśmy okazję pograć w "Kingdom Come: Deliverance". To czeski, niezależny cRPG z ambicjami porządnej gry historycznej z rozgrywką rodem z serii "The Elder Scrolls". 


Fabuła "Kingdom Come: Deliverance" jest stosunkowo prosta, wręcz klasyczna. Nasz bohater chciał się zemścić za zabicie swojej rodziny, nie poszło mu najlepiej, więc udaje się do lokalnego watażki i zaczyna u niego służbę. Cały czas myśli też o pomszczeniu swoich bliskich. Jak podają twórcy, wichry narracji zaniosą naszego bohatera w różne miejsca w średniowiecznych Czechach, w tym choćby... do klasztoru, gdzie będziemy rozwiązywać zagadkę kryminalną w klimatach rodem z Imienia Róży. Podczas testów mogliśmy ograć trzy całkiem spore fragmenty Kingdom Come – jeden wprowadzający, drugi skupiony na walce, zaś trzeci dotyczył właśnie klasztornego życia.

Ekran naszej postaci to prawdziwe zagęszczenie treści. Naszego bohatera rozwijamy na wzór "Skyrima" i innych gier z serii "The Elder Scrolls" – im częściej korzystamy z jakiejś zdolności, tym lepiej nam idzie i co jakiś czas wskakujemy na kolejny poziom zaawansowania. Gdy to się stanie, możemy wybrać jakieś perki dla naszego bohatera. Do tego dochodzi całkiem sporo statystyk oraz różnorodny ekwipunek. Bardzo ważny jest moduł encyklopedyczny, który zrealizowano naprawdę świetnie – co jakiś czas dostajemy powiadomienia o kolejnych notatkach, z których możemy dowiedzieć się wiele na temat np. niuansów feudalizmu, lokalnych władców, papieża czy życia klasztornego. Walor edukacyjny jest tu więc na niezłym poziomie. A walka?


Lekcja fechtunku, którą odbieramy od pewnego żołnierza, jest dość długa, ale niezwykle potrzebna. Nie da się po prostu usiąść do Kingdom Come i zacząć od razu mistrzowsko wywijać mieczem. System walki jest bardzo skomplikowany, ale przy tym nagradza on cierpliwość. Musimy nauczyć się obserwować ruchy przeciwnika, przewidywać, z której strony może zadać cios, a następnie odpowiadać stosownymi kontrami. Nasz bohater może także unikać ciosów lub parować konkretne uderzenia. Gdy sami musimy machnąć mieczem, możemy to zrobić z pięciu różnych kierunków (podobnie zresztą wróg). Ba, da się nawet markować uderzenia w taki sposób, że przymierzamy się np. do cięcia z lewej, a nagle zmieniamy kierunek i wyprowadzamy cios ze strony prawej. To wszystko to dopiero początek bardzo rozbudowanego systemu walki. Szkoda tylko, że na komputerze osobistym jest on stosunkowo mało intuicyjnie rozwiązany w zakresie sterowania. Kierunki ataku wybieramy bowiem odpowiednimi ruchami myszki i trzeba chwilę pograć, by przyzwyczaić się do tych wahnięć, które mają przecież kolosalny wpływ na wynik potyczki. Przyznam jednak, że po obowiązkowym treningu, wywijanie drewnianym mieczem szło mi całkiem nieźle. Wszystkie te teoretyczno-praktyczne wskazówki bledną jednak w obliczu prawdziwej walki, która, jak przystało na średniowieczne bijatyki, była prawdziwym chaosem. Równie dobrze mógłbym zapomnieć o treningu, gdyż w ferworze bitewnym po prostu zacząłem okładać, kogo popadło i osiągałem jakieś wyniki. Podczas tej prawdziwej walki warto jednak pamiętać, że po pierwsze nasza wytrzymałość jest bardzo ograniczona, a po drugie – każdy zadany nam cios może bardzo niekorzystnie odbić się na zdrowiu. Nie minęło kilka chwil, a mój bohater miał poharataną nogę i zaczął krwawić. A tu uleczyć się nie ma jak – "Kingdom Come" jest bardzo przywiązane do rzekomego realizmu, więc aby zaleczyć rany, trzeba albo uciec do jakiegoś medyka, albo po prostu zagryźć wargi i wytrzymać do końca potyczki. Oraz mieć nadzieję, że się ją przeżyje. Ekwipunek bowiem oraz wszelkie dodatki możemy zmieniać tylko wtedy, gdy nie walczymy. Wraz z rozpoczęciem danej bitwy wkraczamy w świat bez punktów zapisu i spokojnego wertowania kart ekwipunku w dowolnym momencie.


Tak naprawdę największym jak na razie problemem z "Kingdom Come: Deliverance" nie jest kwestia np. dużego poziomu trudności czy skomplikowanych zakładek oraz różnorodnego ekwipunku. W żadnym razie. Największa zauważona przeze mnie wada jest dość przyziemna, a przy okazji nienaprawialna wziąwszy pod uwagę czas do premiery gry. Chodzi bowiem o płynność rozgrywki. Tu mamy miejscami prawdziwy dramat. Oczywiście winę mógłbym zrzucić na komputer, na którym ogrywałem "Kingdom Come", to mimo zapewnień jednego z twórców, Tobiasa, na konsoli sprawa przedstawiała się podobnie. Gdy nic się na ekranie nie dzieje, mamy stabilne kilkadziesiąt (na konsoli maksymalnie 30) klatek na sekundę. Wystarczy jednak nieco dymu i ognia, by nagle gra zaczęła się potwornie dławić. Co gorsza, zdarza się to czasem także wtedy, gdy wędrujemy sobie przez jakieś czeskie ostępy leśne czy akurat zwiedzamy podgrodzie pewnego zamku. Po prostu w losowych momentach "Kingdom Come" stwierdza, że nie wydoli i tyle. Jest to zatem najprawdopodobniej kwestia kiepskiej optymalizacji kodu, czego zbyt szybko naprawić się nie da. Kto więc jest zainteresowany żywo "Kingdom Come", ten będzie musiał się uzbroić w cierpliwość i samozaparcie, by już przy premierze pograć w produkcję studia Warhorse.


Do premiery gry zostało jeszcze trochę czasu. Jak powiedział mi Tobias z Warhorse, studio wysłało już "Kingdom Comedo certyfikacji przez Microsoft oraz Sony. Oznacza to, że w zasadzie nie doczekamy się raczej druzgocących zmian aż do premiery. Szkoda, bo wygląda na to, że przydałoby się kilka usprawnień w zakresie płynności grafiki. Poza tym – warto czekać, bo "Kingdom Come" jest grą na pierwszy rzut oka na tyle unikalną, że dobrze będzie dać jej szansę.