"Co za kretyn, jak można być tak głupim? Jak można być takim egoistą?"- tak myślałem przez cały film. Niezła opowieść o naiwnym młodym człowieku, który żyje marzeniami, szuka iluzji, utopii, "wolności absolutnej", która przecież nie istnieje. Za nic ma swoją rodzinę, liczy się tylko on i jego wolność. Drogo przyszło mu za to zapłacić. Film pouczający, ale główny bohater strasznie mnie wkurzył...
z jednej strony myślę to samo co wy, ale z drugiej strony starałam się go zrozumieć... i doszłam do wniosku, że chyba dobrze zrobił, że zostawił rodzinę i postanowił żyć po swojemu. jego rodzice w sumie sobie na to zasłużyli, bo źle traktowali jego i siostrę. (szkoda mi tylko jego siostry i tego staruszka, który chciał go adoptować). a poza tym - to JEGO życie. każdy ma prawo zrobić ze swoim życiem co tylko chce i nawet go podziwiam za to, że miał odwagę żyć tak jak chciał.
Ja oglądając wczoraj ten film nie pomyślałam tak nawet przez minutę. No może zrobiło mi się trochę przykro Pana Franz'a, gdy chciał go zaadoptować.
Jego rodzice bardzo go ranili w dzieciństwie i młodości, czego może nie było po nim tak widać przez większość filmu. Jednakże scena, w której umiera i wyobraża sobie jak wraca w rodzinne strony i tuli rodziców, by za chwilę ponownie przenieść się w dzicz, dla mnie była najważniejszą sceną ukazującą relacje pomiędzy Chrisem, a jego rodzicami. On się uśmiechał leżąc w zardzewiałym autobusie, cierpiąc katusze, umierając! Mimo bólu czuł się bardziej szczęśliwy w głuszy, z dzikimi stworzeniami za kompanów.
Chris chciał od życia czegoś więcej i wierzył, że może to dostać właśnie na Alasce. On dążył do osiągnięcia stanu nirwany! Sam na sam z naturą umiał prześwietlić swoją duszą. Oczyszczał się od zakłamanych ludzi (takich jak jego rodzice, politycy, hipokryci) przez co wszystkie doznania nabierały na sile. Co prawda na koniec czuję się samotny i chciałby móc się z kimś podzielić swoją radością, ale to inna sprawa...
Dążę do tego, że no cholera! Każdy na pewnym etapie życia (gdy nie ma jeszcze dzieci, wielkiej miłości) jest dla siebie samego najważniejszy i na tym etapie musi zrobić wszystko, aby się spełnić w swoim szczęściu, tak aby później mógł uszczęśliwiać innych i żyć z nimi w zgodzie.
Pamiętaj, że Chris planował wrócić i do Pana Franza i do siostry i do rodziców, może do Tracy... On po prostu potrzebował czasu dla siebie, kiedy to będzie mógł odnaleźć swoją życiową drogę do szczęścia.
Jako, że Chris kochał naturę, zwierzęta, aktywność fizyczną, czytanie książek w ciszy, a ludzi ogółem uważał za zakłamane istoty, dla których liczą się tylko rzeczy materialne Alaska była dla niego wymarzonym miejscem.
Przepraszam za to, że w niektórych momentach moja wypowiedź jest nieco chaotyczna, ale piszę to pod wpływem emocji. Jednakże to tylko moje zdanie;)
w noclegowni trudno szukać ludzi zachłannych na mamonę, ale jemu też było tam źle. nie korzystał , nie dawał i nie brał, i jeśli był szczęśliwy w swoim życiu to pieknie je przezył, jeśli jednak poczuł w środku że szczęście to dzielić je z kimś - i umarł z tą prawdą, to jego życie było chyba bardzo zmarnowane.... szkoda takiego życia, bo można je przeżyć na błędach, popełniać i naprawiac je... a wtedy jest ono spełnione
Ja osobiście przez moment również zaczęłam go uważać za egoiste, szczególnie gdy pokazali jego rodziców: ich ból i troskę. Szkoda że troska oznaczała dla nich tylko bezpieczeństwo fizyczne (dach nad głową, mama nakarmi, posprząta...)
Szybko jednak mi to mineło gdy zdałam sobie sprawę że on po prostu szukał szczęścia oraz swojego miejsca na Ziemi.
Może właśnie w samotności zatęskniłby, wybaczyłby,... Nigdy by się nie przekonał gdyby nie sprawdził, a to że sposób trochę drastyczny: jak to mówili wyżej: jego życie zrobił z nim co uważał za najlepsze.
Wszystko za życie, nawet życie
Podzielam opinie, czasami hipokryzja i płytkość dążeń i intencji otaczającego świata, doprowadza młode dusze do niewysłowionego cierpienia. On nikogo, co ważne, w tym filmie nie skrzywdził, przecież mógł wykorzystać dziewczynę, wejść w posiadanie włości starszego pana, słowem, mógł być egoistą. Był człowiekiem, którego naiwność i krystaliczność intencji pochłania. Nie rozumiem was! Że nie chciał być tak beznadziejnym rodzicem? Że wolał być globtroterem? Nikogo nie krzywdził, a jeżeli egoizm ma się przejawiać w postaci niesubordynacji wobec zasad i prawideł, które rządzą światem wartości, którymi się gardzi, to Bożę daj mi poznać więcej historii takich ludzi! Poza tym skąd pewność, że absolutna wolność nie istnieje, ona właśnie w tym filmie przemówiła z całą pełnią, bo był tak wolny, że mógł umrzeć sam na pustkowiu i zapewne z szacunku do jego decyzji san pan Bóg nie mógł by odmienić jego decyzji - wolna wola kochani. Będziecie rodzicami, jesteście, ja już jestem, olbrzymia dla mnie nauczka by nie kłócić się przy dziecku, by pielęgnować tą szlachetną roślinkę :)
jeśli ktoś płacze, odchodzi od zmysłów z Twojego powodu - to go krzywdzisz! płakała matka, ojciec, siostra, dziewczyna, ta dorosła hipiska, i dziadek na końcu, ludzie którzy chcieli dzielić z nim szczęście, którzy akceptowali jego wolność, ale oczekiwali takich najprostszych uczuć, których On nie potrafił wykrzesać
Z tego co piszesz wynika, że był człowiekiem, który krzywdził innych. Wydaje mi się, że rodzice sami są sobie winni. Chcieli by ich dziecię odziedziczyło po nich - pragnienia i i sposoby radzenia sobie z egzystencjalną pustką. Ale on wybrał co innego. Po prostu wiedział, że rzeczy rzeczy, rzeczy - to gówno zawinięte w złoty papierek. Rodzice kompletnie nie akceptowali jego wolności. Fakt - siostrze mógł napisać list...
nie było dużo "skrzywdzonych" , ale tak właśnie go postrzegam! jednak najboleśniej skrzywdził siebie! oglądając ten film, trochę nasunęło mi się sformułowanie : na złość babci odmrożę sobie uszy :(
a rodzice? pewnie zaakceptowaliby chęć bycia nikim (kimś jednak tylko dla siebie), gdyby tylko z nimi o tym porozmawiał....