Przez pół filmu liczyłem że scenarzysta nie pójdzie za banałem, i nie wskaże jako oczywistej winnej, bogobojnej konserwatywnej gospodyni domowej co było jasne praktycznie od razu, jak to że 2+2=4. Do momentu ujawnienia prawdy, liczyłem że to tylko taka scenariuszowa zmyłka, że mamy tak myśleć cały czas, a ostatecznie winnym okaże się ktoś inny z drugiego planu, albo przewrotnie że będzie to jednak wulgarna samotna matka która była oskarżona od samego początku a której podświadomie broniliśmy i która się upierała że to nie ona. I wtedy byłaby to ciekawa, przewrotna lekcja o osądzaniu ludzi. Ale nie. Było płytko i przewidywalnie aż do bólu, dostaliśmy tanie moralizatorskie zerojedynkowe kazanie, a osądzanie okazało się proste jak konstrukcja cepa, bo kogo mieliśmy nie lubić tego cały czas nie lubiliśmy, a kogo mieliśmy od początku bronić, tego broniliśmy. Słabo.
Film o powszechnych stereotypach spotykanych w XX wieku, nieświadomie użył stereotypów powszechnie spotykanych w XXI wieku, przez co stracił całą swoją dydaktyczną moc, a nawet ją ośmieszył.