Tu nie chodzi ani o powstania kozackie, ani o kwestie wiary. Tu jest kwestia mitologii narodowościowej: W XIX wieku na kresach byłej Rzeczypospolitej zaczęto tworzyć narody o mitach narodowotwórczych, które nie pozwoliłyby na odbudowanie Rzeczypospolitej w jej byłych, prawnych, granicach. Stąd właśnie powstali Litwini (w Rzeczypospolitej Żmudzini lub Lietuwisy), Białorusini (w Rzeczypospolitej zwani Litwinami właśnie), Ukraińcy (w Rzeczypospolitej zwani najczęściej Rusinami). I robiono to jak i z terenów Prus, Austrii jak i Rosji. Po I WŚ wszystkie te narody nie potrafiły zawalczyć samodzielnie o własną niepodległość,a jak wiadomo, nic nie ma za darmo i niepodległość w wyniku otrzymały w zamian za realizowanie odpowiednich celów politycznych. W wyniku Litwini i Ukraińcy najbardziej nienawidzili Polaków, chociaż akurat pierwsi nigdy z nimi nawet nie wojowali, drudzy dzięki nim faktycznie w ogóle przetrwali. Ich nienawiść do Polski została integralnie wpisana w mit założycielski narodu i nic tu nie zmieni, każda uwaga będzie zawsze odbierana wyjątkowo osobiście, jako nieuzasadniona. Bo taka uwaga będzie godziła w samo sedno pojęcia ich jako narodowości.
Dodatkowo Związek Sowiecki z jego ideą wiekuistej przyjaźni swoich narodów ugruntował nienawiść dodając do niej kontekst socjalny: Ukraińcy, Białorusini, Litwini to biedne chłopy pańszczyźniane, a Polacy wymuskane Pany i krwiopijcy. To że w Imperium Rosyjskim Kozacy na rozkaz eksplorowali Syberię, to w kategoriach dramatycznych jakoś nie ujmowano. Szkoda, ale akurat w Polsce w ogóle się nie mówi jak mocno te narody były zsowietyzowane. Nie niszczone, ale właśnie sowietyzowane, obdarzone mentalnoscia totalitarną, z dodaną nową mitologią narodową, zgodną z obrazem nowego sowieckiego człowieka. Wbrew powszechnej opinii narody bynajmniej nie były niszczone w ZSRR, ale narodowościowoś była wręcz gloryfikowana, jako fundament prawdziwego człowieka-proletariusza, w odróżnieniu od kosmopolitycznego pana.