Alex Garland - powraca cyniczny, apolityczny kłamca, który nie ogląda się za ofiarami, lecz jego spojrzenie prześwituje amerykańską armię w brutalnym kwiku. Zdolny Brytyjczyk upodobał sobie tematy militarne, nie koniecznie pragnąc zbadać przyczyny konfliktu na Bliskim Wschodzie. Jego mitologizowanie wojskowego kieratu zaczyna podważać jego dotychczasowe osiągnięcia, to odwrotna karta ,,Civil War'' (2024) - innego, upadłego, niemoralnego spojrzenia na umierającą demokrację w Stanach Zjednoczonych. Tyranizująca cierpieniem, ogłuszonym sumieniem narodu, który rusza na wojnę bez żadnej refleksji. Garland ma w sobie coś z zimnego okrutnika, który uwielbia turpizm, wpychać się łokciami do obcego kraju, którego nie rozumie, poniżając drugą stronę, spoglądając na Irak, jak na pionki imperialistycznej władzy. Opowieść skupia się na autentycznych wspomnieniach żołnierza Ray Mendoza - byłego komandosa US Navy SEAL, poniekąd rozumiem, dlaczego perspektywa filmowa skierowana jest na służbistach marynarki zaawansowanej w operacjach specjalnych, z drugiej strony, nie próbuje forsować odpowiedzi, dlaczego Stany ingerują w cudze interesy.
Subiektywne podejście do wojny, to najgorsza forma, ponieważ wzmagasz ukierunkowaną narrację, a przez to możesz popierać siły zbrojne, nawet nieświadomie, zadomawiając się w propagandzie w biegłej wojnie niekonwencjonalnej, gdzie dominuje sabotaż, zbieranie danych wywiadowczych czy oskarżanie strony przeciwnej za frontalny atak, do którego została zmuszona. Nie zdziwiłbym się, gdyby w produkcję zamieszane było CIA oraz Pentagon, bo pokazuje wojnę w Iraku wyłącznie z oczu amerykańskiej brawury. Niewątpliwie partyzancka wojna w Iraku, to jedna z najkrwawszych batalii w XXI wieku (brutalniejsza odbywa się w Gazie). Autorzy postawili na akcję w trybie rzeczywistym, więc oglądamy uzbrojonych weteranów Navy SEAL w szczegółowym raporcie zdarzeń, którzy toną w ogłuszającym tańcu nieposkromionych krzyków. To niemalże opera w samym gnieździe snajperów na obcej ziemi, jak telewizyjny reportaż w epicentrum zdarzeń, gdzie Mendoza (w tej roli D'Pharaoh Woon-A-Tai) z kampanią braci gra o przetrwanie w piekielnym upale irackiej dziczy. Dla jednych atrakcja, dla pozostałych widzów utrapienie, gdyż nic nie zostaje wytłumaczone, a my przyglądamy się batalii bez politycznego kontekstu, co z marszu sprawia, że druga strona się nie liczy.
Oglądanie butnych amerykańskich żołnierzy przestało bawić w Technikum, kiedy lekcje historii przyjmowały obrót debaty społecznych konsekwencji wszelkich konfliktów, gdzie maski opadały, a fakty wypływały na wierzch, jakby wtargnął szpieg na linię wroga. Misja zwiadowcza w Ramadi w 2006 r. jest przedstawiana w segregowanych ujęciach, gdzie pierwsza godzina, to powidoki duchowego rozpadu oraz fizycznego wycieńczenia, w dokumentalnej intonacji, ale bez szarpanego bohatera z ,,Szeregowca Ryana'' (1998). Nie wiele wiemy o naszych herosach, co ciemną nocą zakradają się na obóz rebeliantów, gdzie Al-Kaida rządzi w mieście rozlanej krwi oraz źle pojmowanego anarchizmu. Żołnierze, wraz z dwoma komandosami i irackimi zwiadowcami mają zapewnić o bezpiecznym przejeździe sił lądowych na drugi dzień. Nie trzeba być geniuszem, żeby domyśleć się, że plan weźmie w łeb, a rebelianci narobią szkód w walce z amerykańską władzą na nie swojej ziemi. Wkradają się szturmem do irackiej rodziny przygotowując broń snajperską zapewniając, że brygada osiągnęła bezpieczny punkt terytorialny. Cały film, to praktycznie przesiadywanie w domu, a krótkofalówka, to nieustanny żargon marynarki gotowej na rozkazy, z drugiego końca świata? Chociaż nie wiadomo, bo jak wspominałem, produkcja nic nie tłumaczy, jego próba wywołania szumu wokół realistycznej repliki w Iraku jest niema, gołosłowna i obciążona widokiem trwania w nierozładowanym napięciu. To podejście do wojny zapomina o ważnych szczegółach, jak poinformowanie, dlaczego mamy obserwować nieznane jednostki, kibicować obciążonym wojakom, skoro nie mamy żadnego wglądu w wewnętrzną operację?
Jest to sucha retrospekcja Mendozy jako byłego komunikatora operacji, gdzie znajomość postaci kończy się na mianowanej randze, a dramatyzm utrzymany jest w stanie permanentnego oczekiwania na ruch irackich bandziorów, gdzie w okienku snajperskim ujawnia się cywili po drugiej stronie ulicy. Nagle, jakby niespodziewanie, i bez dalszych wyjaśnień, wpada granat przez ścianę czyniąc urazy, a widowisko w ciszy przekształci się w agonię żołnierzy, co biorą udział w wojnie, której nie rozumieją, a my wraz z nimi, bo dalej nie wiem, po co tu jestem, i po co to oglądam? To sztywne trzymanie się nienazwanej akcji, bez konkretnego celu przyprawia o niechcący śmiech, przysięgam, śmiałem się z tego teatru polu działań (chociaż powinienem zapłakać nad rekonstrukcją bez treści), bo historia jest anonimowa, bohaterowie robią grymasy na świeżych, przystojnych twarzach, bełkoczą coś przez gardło, a cały konflikt zdarzeń zostaje zdominowany przez krzyk rannego żołnierza. Czerpiąc odhumanizowaną, perwersyjną przyjemność z ludzkiego cierpienia, a zakładam, że chciał opowiedzieć o szkodliwych hasłach, że bycie żołnierzem, to lekka przeprawa do szybkiej emerytury, gdy w rzeczywistości, lądujesz w szambie z dala od ojczyzny kurcząc się z bólu przez głupią nieuwagę i niekompetencję oficerów czy generałów, którzy nie mają zielonego pojęcia o czerwonej strefie, w której wylądowali. To śmieszne, że chcesz robić poważny dramat wojenny, a niczego nie wyjaśniasz, a potem każesz mi oglądać ludzki krzyk rozpaczy, co za bluźnierstwo!
Młodzi mężczyźni padają łupem niedoinformowanej władzy, która nie ma pojęcia, że za ścianą jest organizacja rebeliantów z irackiego piekła! Pogratulować przygotowania, odkąd Stany Zjednoczone wstydzą się porażki w Wietnamie, ich filmy o żołnierzach stają się doskonałym komentarzem, że wojna to cyniczna kalkulacja bezmyślnych orangutanów, którzy wplątują się w cudze konflikty, w cudze sprawy - nie znając umiaru w szerzeniu swojej chorej pomocy obcym krajom, wysyłając żołnierzy bez przygotowania, co ich czeka. Żadnej refleksji, bezmyślny ciąg obserwowania, jak ranni panowie cierpią na ekranie w strugach niepohamowanego bólu, to nie jest dobry dramat, ale obsceniczna, apolityczna konfitura z ludzkiego ciała wystawionego na publiczne morderstwo. Iracki dom zostaje zarekwirowany, tylko po to, żeby ujrzeć, jak dudni od rozrywających kończyn? Już ,,The Hurt Locker'' (2008) lepiej ukazywał bród, upał i moralne zdewastowanie w Iraku, niż cyniczny pokaz Garlanda, który wojnę przedstawia bez kontekstu, a to zawsze kończy się porażką. Nielegalna inwazja USA na Bliski Wschód, to przykład buty na skalę światową, gdzie każde usprawiedliwianie swoich wpływów powinno kończyć się publicznym spoliczkowaniem, na przyszłość, żeby otrząsnęli się z własnej wiary w amerykańską siłę. Nie ma nic gorszego, niż dramat wojenny, który nieopacznie serfuje kopalnię krzywdy bez przygotowania widza, do czego ma to zmierzać. Jego powściągliwość to zasłona dymna, bo później robi naloty i każe obserwować, jak żołnierz zostaje ofiarą wojny bez żadnego zrozumienia konfliktu.
Gdy sytuacja stanie się nie do zniesienia, to zaczyna się ogłuszający spektakl z armaty. Eksplozje, ogłuszające wybuchy, pociski mierzone ze świstem, wręcz na granicy obłędu, który pogłębia stan konfliktu bez żadnej odprawy. Jego minimalizm komunikacyjny stopniowo obniża reakcje emocjonalne, gdyż jestem wrzucony w otchłań, bez planu i w surowej formie, w której śmierć jest odpowiedzią na bezmyślne konflikty XXI wieku. Improwizowana praca kamery naśladuje inne filmy wojenne z ubiegłej dekady, ale co z tego, jak staje się farsą kamiennej opery batalistycznej, gdzie początkowy rekonesans w szkiełku jest wstępem do rzeźni bez potępiania działań militarnych za czasów Busha - zadowolonego z siebie republikanina. Nie wiem, co chce przekazać Garland kolejnym filmem bez żadnej wstawki politycznej - czyżby bał się amerykańskiej publiczności, producentów i środowiska akademickiego? Na litość boską, niech chociaż raz krzyknie, że ,,wojna, to wymysł demonów''.
Opinia pierwotnie pojawiła się na Literackiespelnienie.blogspot.com
Ewidentnie Nlnic nie zrozumiałeś z Civil War, więc szkoda czasu na Twoje wypociny o kolejnym filmie Garlanda.
Bardzo dużo błędów jak na reklamę blogu (składnia tak leży że zastanawiam się czy to nie AI). Zgadzam się również z postem Użytkownika wyżej, aby tak ocenić Civil War należało oglądać film przynajmniej z wybitym jednym okiem.
Nie jestem żadną sztuczną inteligencją. Sztuczna inteligencja byłaby za głupia na taki tekst. Ech, znów prucie się i Civil War. Film bez żadnego kontekstu politycznego, gdzie mamy śmieszny motyw połączenia ultra liberalnej Kalifornii z Teksasem, a to już sprzeczność sama w sobie.
Poza tym ,,Civil War" miał wiele negatywnych recenzji w Stanach - warto przeczytać, to co pisze Kyle Smith czy Eillen Jones, która pisze do Jacobin.
Patrząc na obecną sytuację w stanach: prezydent likwidujący struktury federalne, przebąkujący o 3 kadencji, irytujący lewaków z Kaliforni i oszukujący klasę robotniczą z Teksasu... cóż. Wizja Garlanda nie jest wcale taka niedorzeczna. Masa takich detali jak wojskowy "drag" z pomalowanymi paznokciami (vide obecne wywalanie transow z armii) czy płacenie dolarami kanadyjskimi przy spadku wartości USD. Z każdym tygodniem wizja Garlanda staje się, paradoksalnie i chyba nawet na przekór twórcy - bardziej realistyczna. No ale jak to jest "bez kontekstu politycznego" to znaczy dla mnie, że jesteś typem kompletnie bez bazy w temacie. I niby spoko, nie ma przymusu znać sie na wszystkim. Ale napisałeś swoją opinię z taką spiną i nieznośnym moralizatoratwem, że aż prosiło się o kontrę. Pozdro.
To pisz kontrę, mi to nie wadzi, osobiście, ale paradoksalnie - Garland ma nikłą wiedzę o Stanach, co zauważył Armond White w swojej recenzji. Problem z ,,Civil War'' polega na czymś innym, nie daje żadnego wglądu, dlaczego społeczeństwo się podzieliło, i nie wiesz w filmie, kto po czyjej stronie stoi, a z dziennikarską pracą ma nie wiele wspólnego, to fantazja.
Jedną z ciekawszych opinii napisał Armond White z konserwatnej gazety. Oto jego recenzja https://www.nationalreview.com/2024/04/civil-war-strikes-back-at-america/
Nie narzekaj. Faktycznie trudno konstruktywnie potraktować tak bombastyczny i upajający się własnymi słowami słowotok.
Nie trzeba, ale na litość boską - nikt nie odnosi się do treści. Tylko próbuje udowodnić, że nie warto dyskutować. I to ma być forum filmowe?
- "Bardzo dużo błędów jak na reklamę blogu"
- "Ale bełkot"
- "trudno konstruktywnie potraktować tak bombastyczny i upajający się własnymi słowami słowotok."
- "Po pierwszym akapicie nie mam zamiaru czytać tego dalej. Czuje się jakbym przez przypadek wylądował na blogu o reptilianach "
to wypowiedzi innych komentujących pod którymi ja się niestety musze podpisać. Chcesz dyskutować o filmach ? świetnie tylko najpierw się naucz pisać - krótko , zwięźle i na temat. To nie Łódzka Filmówka (a i tam by cię za takie cos zjechali..)
Wolę dłuższe teksty. Często czytam takie rzeczy w amerykańskiej prasie, więc nie wiem, dlaczego ktoś ma z tym problem w Polsce.
W dodatku kiepsko zarysowane, bo w czasie całego filmu nawet nie miałem możliwości poznać ich, w jakikolwiek sposób.
Po pierwszym akapicie nie mam zamiaru czytać tego dalej. Czuje się jakbym przez przypadek wylądował na blogu o reptilianach albo Chazarach władających światem... Żenada.
a twoje pyskówki do każdego komentarza świadczą o tym jakim jesteś malutkim człowiekiem z przerośniętym ego. Zrób to dla wszystkich i mi nie odpowiadaj.
Żeście się zmówili, że każdy na mnie naciera, czy co? Widać, że nie ma już wolności słowa - pozostaje głucha widownia i lincz.
Jak nacierają na normalnego człowieka, to się zastanowi dlaczego. Może rzeczywiście pisze głupoty?
Jak nacierają na zadufanego w sobie egoistę, to to jest spisek.
Elon Musk myśli, że ci co protestują przeciwko tesli mają płacone, żeby stać na ulicy z transparentami xD Niewyjęty gość z ciebie
O, losie - zostaw ten spisek w spokoju. Jestem daleki od szerzenia paniki na siłę. Słuchanie Elona Musk, to strata czasu. Udaje, że jest inteligentny, a jego lista przewinień jest coraz dłuższa (włącznie ze zwalnianiem pracowników, którzy mieli inne zdanie od niego).
Jeśli w moich tekstach szukasz tanich sensacji, to tam nie ma. Po prostu zauważam fakt, że twórca nie skupia się na żadnych konsekwencjach tych wojen, które opisuje.
To nie jest żadna manipulacja. Garland opisuje suchą dokumentację z małej operacji w Iraku.
"Jeśli w moich tekstach szukasz tanich sensacji, to tam nie ma. Po prostu zauważam fakt" - to jest manipulacja