"Targowisko próżności", reżyserki "Monsunowego wesela", zachwyca
charakteryzacją i feerią kolorów. Tymczasem widać, że reżyserka nie
wiedziała, w jakim kierunku poprowadzić historię, czy w stronę filmu
obyczajowego, czy też dramatu z morałem. Osobiście nie przemawia do mnie
przesłanie filmu, że trzeba się cieszyć tym, co się ma, nawet, jeśli ma
się to dopiero po wielu latach i wyrzeczeniach. Zapachniało mi to raczej
tanim moralizatorstwem.
Reese Whiterspoon jest jedną z moich ulubionych aktorek, i mimo, że gra
nierówno w "Vanity Fair" to czasami takie ambitne porażki są znacznie
bardziej pouczające dla danego aktora aniżeli spektakularne sukcesy.
Dopiero kilka lat później "Legalna blondynka" zdobyła Oskara za "Spacer
po linie". W "Vanity Fair" pokazuje już zaczątki swojego ogromnego
talentu wokalno-tanecznego.
Ponadto bardzo podobała mi się właśnie sekwencja taneczna. Bardzo
sensualna. Natomiast wykonanie piosenki przy fortepianie w celu
zjednania sobie publiczności zamiast wzruszać, nudzi.
Film ocenami na poniżej oczekiwań, ponieważ z taką historią oraz z
takimi aktorami (oprócz Whiterspoon zagrali również m.in.: Bob Hoskins i
Gabriel Byrne) można było wyczarować naprawdę wyuzdane i szalone
widowisko na miarę "Moulin Rouge".
Film zaliczam do moich ulubionych filmów kostiumowych, ponieważ w tej kategorii sprawdzil się doskonale. Moglabym się podpisać pod Twoją opinią, bo z większością argumentów zgadzam się. Jednak nie zapominajmy, że film jest tylko ekranizacją książki Thackeraya i jeżeli oceniać go w tej kategorii to jest niestety wyjątkowo marny i dziala na niekorzyść dziela pana William M-T. Mimo iż Whiterspoon wydawala się być idealna do tej roli, to obowiam się, iż tak scenariusz jak i reżyser zawiedli, ponieważ książkowa Becky byla pikantniejszym i bardziej zepsutym czlowiekiem niż ta filmowa.
Reasumując film jako film - uroczy, film jako ekranizacja książki - nie skomentuje, bo szkoda mi biednej Reese.