PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10092}

Teoremat

Teorema
1968
7,0 3,7 tys. ocen
7,0 10 1 3709
7,4 23 krytyków
Teoremat
powrót do forum filmu Teoremat

"Teoremat" to według mnie najlepszy film Pasoliniego. Jak w żadnym innym filmie, udało mu się tutaj wpleść w jedną spójną całość wszystkie demony i problemy, jakie rozdzierały mu duszę. To wielopłaszczyznowa opowieść o uniwersalnych wręcz proporcjach.
Z jednej strony jest to ilustracja, na przykładzie bogatej rodziny, wpływu jaki na w miarę zamknięty układ ma dodanie do niego nowego elementu. To problem od czasu do czasu podnoszony przez różnych twórców, ostatnio najlepiej zobrazował go Trier w "Dogville". W "Teoremacie" rodzina zaklinowana w egzystencji bez celu, bez życia, bez radości, odkrywa na nowo zapomniane uczucia dzięki gościowi. Po kolei Gość uwodzi, oczarowuje wszystkich domowników i nie ma tu znaczenia czy jest to kobieta czy mężczyzna, pan czy służąca. Wobec jego magnetycznej, żywiołowej obecności nikt nie pozostaje obojętny. Jego obecność zaburza dotychczasową równowagę, wybija bohaterów z inercji wegetacji i teraz stają przed problemem stworzenia nowej równowagi, gdyż powrót do tego, co było jest niemożliwy.
Trudno nie zauważyć religijnej, chrystologicznej wymowy tego filmu. Gość podobnie jak Chrystus w "Ewangelii wg świętego Mateusza" jest sprawcą rewolucji. Pełen pasji życia, młodzieńczej żywotności i erotyzmu. Staje się w "Teoremacie" personifikacją siły życiowej tożsamej z seksualną. Stąd też Gość/Chrystus w "Teoremacie" uwodzi wszystkich bohaterów, a wraz z tym obdarza ich życiem, zrzuca im łuski z oczu, stają się świadomi siebie samych i własnej sytuacji. Jednak, w przeciwieństwie do "Ewangelii?", w tym filmie ważniejsze od osoby Chrystusa są konsekwencje jego pojawienia się i zniknięcia. Oto bowiem Chrystus/Gość pojawił się, wywrócił świat do góry nogami i świat ten opuścił. Pozostaje jedynie nadzieja, że powróci. Jednak co ludzie, na których wpłynął, których zmienił, mają teraz zrobić? W "Teoremacie" Pasolini pokazuje, jakie są konsekwencje pozbawienia człowieka ślepoty co do marności własnej egzystencji, obdarowania go życiem, świadomością. Pierwszy sposób poradzenia sobie z tym fantem jest religijna dewocja, egzaltacja aż po cuda, stygmaty. Drugą drogą jest szaleństwo, które u Pasoliniego przybiera najczęściej postać katatonii czy też schizofrenii katatonicznej. Trzecim jest sztuka. Sztuka to także wyraz szaleństwa, jednak szaleństwa ukrytego pod płaszczykiem tworzenia. Czwartym jest seksualna rozwiązłość. Tak, tak!!! Oddawanie się mężczyznom, jako próba odnalezienia tej emocjonalnej intensywności, jaką dawało zespolenie z Gościem/Chrystusem. I w końcu ostatnia droga radzenia sobie z nieobecnością Gościa to marksizm, który okazuje się niczym innym, jak ideą św. Franciszka przystosowaną do epoki industrialnej. Niestety żadna z tych dróg nie daje spodziewanych rezultatów. Gość nie powraca, a widz zostaje z echem rozpaczliwego krzyku człowieka, któremu nie zostało już nic, jak tylko wspomnienie.
"Teoremat" to jednak także bardzo osobisty film reżysera. To jego artystyczna spowiedź, próba pogodzenia sprzecznych sił targających jego duszą. Te siły symbolizowane są w filmie przez Biblię, poezję Rimbauda i myśl Lenina: religia, homoseksualizm i sztuka oraz socjalistyczna ideologia. Siły zdawać się nie do pogodzenia, a jednak mieszczące się w jednym ciele. "Teoremat" jest krzykiem cierpiącego artysty, który próbuje w szaleństwie znaleźć metodę.
To wszystko sprawia, że film ten wywarł na mnie olbrzymie wrażenie. Jedyne, co mogę mu zarzucić to obsesyjne wręcz skupianie uwagi na męskich kroczach. Na początku można to zrozumieć, jako podkreślenie seksualnego aspektu objawienia, falliczny charakter boskości Gościa. Potem jednak ta symbolika niepotrzebnie jest nadużywana. Jednak to tylko mały zgrzyt. Film świetny i każdemu fanowi kina polecam jego obejrzenie.

torne

łał :) świetne nakierowanie, dzięki

użytkownik usunięty
torne

W bardzo ładny sposób, starannie i przekonująco, udowodniłeś, że jest to wyjątkowo słabiutki film. Ilustracja banałów i bredni nieszczęsnych lat 60-tych, swoistego "średniowiecza" kulturowego naszych czasów. Ta ilustracyjność jest tak natrętna, że przez cały film łudzilem się, że chodzi tam o coś więcej, że to nie może być czytanka z obrazkami i Pasolini wykona na koniec jakiś zwrot... weźmie to wszystko w nawias, potraktuje ironicznie itepe. itede. Ale niestety... Wyszla mu jeszcze jedna, potwornie nudna, potwornie zasadnicza i poważna odmiana socrealizmu: "słuszna" teza + obrazki. I wszystko to tuż po "Królu Edypie"! No ale tam, kto inny wymyślił scenariusz :-)

ocenił(a) film na 9

to ja wolę lata 60. z ich banałami i bredniami, niż początek XXI wieku, kiedy większość twórców przestała nawet udawać, że ma chociaż jedną wtórną myśl do przekazania. owszem kino pasoliniego cechuje duża doza naiwności i w wielu filmach daje to kuriozalne rezultaty, lecz tu akurat potrafił się wznieść ponad swoje ograniczenia nie tracąc przy tym swej artystycznej tożsamości

użytkownik usunięty
torne

Nie porównujmy Pasoliniego z komercyjną sieczką. Ja go mierzę według jego własnej miary, czyli najlepszych osiągnięć. Pasolini to jest jednak w kinie Ktoś i porażka Pasoliniego coś znaczy i warto nad nią pomyśleć. Natomiast wspólczesne gnioty są porażką niejako z założenia :-)

ocenił(a) film na 4

otóż to, czy nie lepiej przeczytać sobie jakiś dużo bardziej merytoryczny traktat filozoficzny niż katować się tą nudą?

ocenił(a) film na 10
souphis

Nie musisz się zgadzać z wymową filmu, ale żeby określić go jako "nuda"? Marzę o tym, by współcześnie powstawał choć jeden film na rok, który byłby tak "nudny" jak ten.

ocenił(a) film na 7
torne

Świetna analiza, ale podobieństwo do Chrystusa służy Pasoliniemu tylko do przedstawienia własnej wizji człowieka, a raczej nowego "nadczłowieka", uwodziciela pełnego dionizyjskiej witalności, "seksualnego mesjasza", który wyzwoli ludzi z ram tradycyjnej chrześcijańskiej moralności, która nota bene zawsze była solą w oku Pasoliniego - z wiadomych (gejowskich i marksistowskich) powodów.
Pasolini świetnie ukazał możliwe postawy wobec "nieobecności Ukochanego", ale skrzętnie pominął tę jedną i najlepszą: zwyczajną wierność Objawieniu Boga Miłości, zapisanemu w Biblii, którą w swoich filmach zawsze czytał przez fałszywe okulary lewacko-gejowskich fobii, zamiast ortodoksyjnej prawdy, jaką objawia sam Jezus - Droga, Prawda i Życie Spełnione, którego Pasolini bezskutecznie poszukiwał na bezdrożach własnych wizji...

P.S. marksizm nie ma nic wspólnego z ideą św. Franciszka, której jest nieudolną profanacją, a obsesja falliczna Pasoliniego to tęsknota za prawdziwą męskością, której gejom z wiadomych powodów zawsze będzie brakować...

ocenił(a) film na 6
torne

"Z jednej strony jest to ilustracja (...) wpływu jaki na w miarę zamknięty układ ma dodanie do niego nowego elementu."

O co chodzi? Jeśli jeszcze pamiętasz :)
To jest jakieś zagadnienie socjologiczne? Myślę, że tę ilustrację rozumiem, ale nie widzę co ona ilustruję - nie widzę żadnego odniesienia do rzeczywistości.

torne

Dziękuję za wasze analizy i pozwolę sobie dodać także coś od siebie. Moim zdaniem Pasoliniego albo się kocha albo nienawidzi. Jako reżyser w każdym swoim filmie wprowadzał odważne rozwiązania scenariuszowe. Nie bał się wymiotować sobą na innych. Dosłownie tak rozumiem ten eklektyczny styl wylewający się z każdego z filmów Pasoliniego. Postaci, zwykle zaczerpnięte z nizin społecznych i lewaczące (nawet Chrystus, a może właśnie przede wszystkim on), erotyka, liczne metafory i stawianie pytań egzystencjalnych jako cel i jednocześnie motyw przewijały się przez całą karierę reżysera. Na mnie ten styl działa i wywołuje silny efekt emocjonalny. Co więcej po seansie "Teorematu" czuję się źle. Prawdopodobnie zgodnie z zamysłem autora tego dzieła. Nie mówię, że rozumiem Pasoliniego w jego filmach, ale jedynie, że staram się zrozumieć za co "Teoremat" karze. Zdaniem Pasoliniego nie ma możliwości prawdziwego zrozumienia, szczęścia. Są to emocje ulotne, dostępne wyłącznie przez określony czas. Poza nim bohaterom pozostają bezowocne działania, poszukiwania. Ironicznie brzmi: "Był duchowo utalentowany", jak mówił o nim w jednym z wywiadów Abel Ferrara. Dla mnie to nie duchowość, ale intelekt i umiejętności. To one pozwalały mu na sportretowanie emocji w kanonie własnej ideologii.