Przez pół filmu łażą, wsiadają do auta, wysiadają z auta, czas mija, nic się, panie, nie dzieje. Potem z kolei mamy kilka wątków, łącznie z reminiscencjami detektywa, bo go dopada w bieżącej sprawie groźne miejsce z przeszłości. Wszystko się plącze aż do kuriozalnego zakończenia, w którym niemożliwe wypłynięcie staje się możliwe. W efekcie powstała nudna bujda na resorach, która miała być klimatyczna, a wyszła głupawa bajeczka, w której zło zostało dopadnięte, ale za zbyt wysoką cenę. No i jaka susza, skoro leje?!
Nie jest taki nudny. Potrafi wciągnąć. Ale wypłynięcie z wodospadu z którego podobno nie da się wypłynąć to niedopatrzenie scenarzysty
Mnie straszliwie zmęczył. Lubię, jak kryminał ma jakiś logiczny ciąg, a nie tylko klimat budowany krajobrazem i smętnymi minami detektywa