za co taka ocena? bo ludzie mowia ze to dobry film i wypada dac 8 lub wyzej? co zasluguje na + tego filmu to zaszczepienie w uczniach maxymy carpe diem, przeciwstawienie sie komformizmowi. ale reszta? bardzo przewidywalna a jak patrzylem na Neila Perry'ego tak bardzo sluchajacego ojca to troche mnie nosilo, nie wspominajac o Hawku. ale to nic z tym jak potoczylo sie przesluchanie Hawka. nic nie mowil, zaplaczony jakby zgadzal sie z tym co ten łysol gadal na Robina. co za cienias bez jaj. powinien mu wygarnac i pokazac ze jest gosciem z charakterem i to co predzej nauczyla ich Williams. miec wlasne zdanie. troszek sie zrekompensowal stajac na lawce ale to juz nie to samo. za pozno.... 3/10. za malo scen gdy ich Robin uczyl, za malo kontrowersji, czepiania sie innych nauczycieli odnosnie jego nauczania.
nie. dlatego że sami uważają że jest świetny i mają rację a to że nie podoba się paru osobom to nieznaczy że jest zły
ja podalem konkretne powody dlaczego mi sie film nie podobal. skoro miales w zamiarze napisac taki komentarz to mogles go sobie darowac!
Masz dziwne powody jak dla mnie... to były takie postaci, przecież musiał zagrać zgodnie ze scenariuszem. Poza tym gdyby na końcu się jakoś postawił to film nie był by już dla mnie tak wiarygodny. Ale spoko, nie podobał Ci się scenariusz, rozumiem, nie każdemu musi. No ale przecież w filmie jest też wiele innych rzeczy- muzyka, poziom aktorstwa (wg Ciebie grali sztucznie?), czy ogólnie przesłanie filmu... No przyznam się, że nie bardzo rozumiem Twoją ocenę.
{UWAGA SPOILER}
Pamiętaj, że premiera była w 1989 roku. Były to inne czasy. Nie tak jak dzisiaj ( Zobacz minimum 5 odcinków Niani), w tamtych czasach dzieci były posłuszne ojcu tak jak widać doskonale na filmie, a także poboczna postać matka też musiała być posłuszna mężowi. Jeśli chodzi tobie o ostatnią scenę jak chłopcy żegnali nauczyciela, była to scena niezwykła.
Może po przeczytaniu książki skojarzysz kilka faktów. : ] Film godny uwagi.
Mnie się też tak wydaje. Hawk dał ciała. Trzeba było w tej roli obsadzić Stallone lub VanDisela. Ci po prostu w odpwiedniej chwili wyj..baliby łysemu, i szlus.
Film od razu nabrałby wartości.
przykro mi ale twoja wypowiedź to kpina. nie wiem czy zauważyłes ale akcja filmu dzieje sie w 1959 roku i pewnie nie wiesz , ale wtedy inaczej młodzież zachowywała się wobec dorosłych. otwarte wyrażanie własnego zdania bylo praktycznie nie do pomyślenia. dlatego docen jak wielkim gestem było wyjście na ławki w ostatniej scenie
moi poprzednicy wyręczyli mnie w odpowiedzi na większość twojego postu, zatem ograniczę się do skomentowania ostatniego zdania.
za dużo naczytałeś się opisu filmu. poza tym Keating nie był główną postacią filmu. tu nie chodziło o to, jak wiele im przekaże, i ile wspaniałych sentencji wygłosi. ten film nie jest o nauczycielu czy jego metodach nauczania. on jest o samodzielnym myśleniu, o byciu sobą, o carpe diem. o tym, że kiedyś umrzemy, o tym, żeby robić w życiu rzeczy które kochamy, o pięknie, miłości, pasji.
nie o kontrowersjach, czy 'czepianiu się'. od tego masz House'a (którego również cenię)
Rozumiem, że może Ci sie nie podobać, może nie Twoje klimaty, ale nie sugeruj od razu, że wszyscy, którzy go dobrze ocenili zrobili to, bo inni tak im kazali. Mi się podobał, dobrze oddawał klimat tamtych lat.
A ja wciąż nie rozumiem dlaczego kiedy ktoś nie zgadza się z wydarzeniami w fabule (tak jak Ty pisząc że Neil powinien przeciwstawić się ojcu itp), to od razu mu zmniejsza ocenę? Przecież nie musisz się zgadzać z tym co ktoś zrobił. Też uważam, że powinien postawić się ojcu oraz że wiele innych rzeczy ta grupa chłopaków zrobiła źle - jednak przecież film nie musi zgadzać się z naszymi przekonaniami żeby był dobry! Może być wręcz kompletnie odwrotnie! I to wcale nie znaczy, że film jest gorszy.
A co mi się podobało w tym filmie? Że zmusza do myślenia - czy tego widz chce czy nie, zaczyna się zastanawiać. Wzbudza wiele emocji. Kapitalna gra aktorska Robina Williamsa, który ukazał tego nauczyciela, którego prawie każdy człowiek kiedyś na swojej drodze spotkał i którego później całe życie wspomina - nauczyciela z prawdziwego powołania.
Dla mnie film był niesamowity i rewelacyjny.
I do cholery jasnej pokazuje facetów, którzy gromadzą się w nocy w jaskini by czytać poezję - jak to nie zasługuje na plus to już sam nie wiem ;-)
Wiesz co - akcja tego filmu toczyła sie w czasach kiedy rodzice i nauczyciele byli autorytetami, które się szanowało i wobec których było sie posłusznym. Owszem z dzisiejszej perspektywy gdy młodzież zakłada belfrowi kosz na śmieci na głowę, grozi pobiciem lub wypisuje obelgi pod ich adresem na forach internetowych czy innych facebookach, w czasach gdy zdarza się że synkowie użynają mamusi głowę i przechowuja w szafie - faktycznie arcydzieło jakim jest Stowarzyszenie umarłych poetów może wydawać się archaiczne i "głupie" a zachowania ówczesnych uczniów niezrozumiałe. W czasach mojej młodości zabierano naszą klasę w szkole podstawowej do kina na ten film - i w przeciwieństwie do innych filmów "ogladanych z musu" na ten szliśmy potem z kolegami wielokrotnie na kolejny i kolejny seans.
Emocjonujący, ale to płytkie emocje. Jakby się dłużej zastanowić to film nie ma sensu. Chłopak był szczęśliwy, świetnie sobie wszędzie radził i nagle się zabija bo nie może grac w jakiejś sztuce... super. Do tego nie rozumiem tych ich lekcji. Grają w piłkę, chodzą po biurku, co w tym pouczającego? Może i by to miało sens jakby to był Związek Radziecki albo jakiś inny komunistyczny kraj, ale nie USA.
Co to są płytkie emocje ? Nie znam takiego pojęcia. Co było w grze w piłkę i chodzeniu po biurkach - wyzwolenie z pewnych sztywnych ram, odrobina dystansu do szkolnej rutyny i narzuconych norm zachowania, szukanie sensu i własnego - nie narzuconego przez system czy rodziców miejsca na świecie, nieskrępowana radość radość życia - carpe diem...
"wyzwolenie z pewnych sztywnych ram, odrobina dystansu do szkolnej rutyny i narzuconych norm zachowania" - nie widzę w tym żadnego wyzwolenia. Ja jakby mi ktoś w szkole kazał chodzić po biurku czułbym się raczej zniewolony niż wyzwolony.
Jak już miał ich wyzwalać to mógł po prostu dać im więcej swobody w tym co robią. Powinien inicjować poważne dyskusje na temat przeczytanych utworów, książek itp, przede wszystkim szanować opinie ich wszystkich i generalnie pozwalać im mieć swoje zdanie na każdy temat (najlepiej przeciwne do jego zdania). Do niczego nie powinien ich zmuszać, ani nachalnie przekonywać. On tak nie robi. Jest raczej nauczycielem autorytarnym, każe im np wymyślać wiersze choć wiadomo, że nie każdy uważa poezję za coś pożytecznego czy mądrego, zmusza do wyrywania stron z książki tylko dlatego, że mu się nie podobają (może ktoś o ścisłym umyśle uważa właśnie, że należy tak jak tam pisało oceniać poezję). Jemu to nie przychodzi do głowy, mówi im, że to bzdura i tyle. Wmawia im też, że słyszą to carpe diem kiedy patrzą na obrazy. Zgadzam się, że wszyscy jesteśmy strasznie zniewoleni różnymi normami zachowania i myślenia, ale chodzenie po biurku, do tego na rozkaz nauczyciela raczej tego nie zmieni. Jak już chciał się z nimi w ten sposób bawić to mógł pozwolić im na wszystko. Co innego jak ktoś np sam sobie z własnej woli zdejmie gacie na ulicy, a co innego jak ktoś go zmusi do chodzenia po biurku.
Masz trochę racji, ale zauważ, że ci chłopcy na początku albo nie mieli swoich opinii, albo bali się je wyrażac, niby w swoim towarzystwie mieli jakieś swoje zdanie, ale wystarczy, że na horyzoncie pojawił się jakiś nauczyciel albo rodzic i już buzia w ciup. Więc jak mieli dyskutowac na poważne tematy? Dlatego to całe wyrywanie stron z książek i włażenie na biurku miało im pewnie pokazac, że można inaczej. Możliwe, że gdyby już to zrozumieli, przyszedłby czas na te dysputy, ale wtedy wybuchła cała afera z samobójstwem.
Nawiasem mówiąc, gdybym miała nauczyciela, który każe wyrywac strony z nudnej książki to też byłby on moim ulubionych nauczycielem ;D
"Chłopak był szczęśliwy, świetnie sobie wszędzie radził i nagle się zabija bo nie może grac w jakiejś sztuce... super." - sęk w tym że on nie był szczęśliwy, wszystko co robił, uszczęśliwiało jego ojca. Zagranie w sztuce (oraz spotkania stowarzyszenia) było czymś, co dopiero go uszczęśliwiło. Targnięcie się na swoje (młode) życie - to nie są płytkie emocje.
"Powinien inicjować poważne dyskusje na temat przeczytanych utworów, książek itp, przede wszystkim szanować opinie ich wszystkich i generalnie pozwalać im mieć swoje zdanie na każdy temat (najlepiej przeciwne do jego zdania)." - wyzwolenie nie zawsze oznacza powagę. Śmiech ma moc terapeutyczną, w smutnej szkole gdzie dzieje się akcja filmu, szczerego śmiechu było mało. Poza tym o Stowarzyszeniu tylko wspomniał, to sami chłopcy je wskrzesili. Uważam również że niczego im nie wmawia, jeżeli ktoś nie widzi tego "carpe diem" w obrazie to go nie zobaczy, ludzie mają różną wrażliwość na sztukę, nikomu nie można niczego nakazać. Należy też zauważyć że twórcy filmu oparli wizję postaci Keatinga na swoich nauczycielach, może więc jednak takie podejście nie jest czystym wymysłem.
Nie rozumiem czemu uważasz, że emocje w filmie są płytkie, to historia właśnie oparta na emocjach. Czas dorastania jest czasem kiedy w człowieku aż kipi od emocji.
Dobra widzę, że nasze filmowe gusta są zupełnie rozbieżne ;) Nie uważam tego filmu za głupi tak jak poprzedni, o którym debatowaliśmy. Myślę po prostu, że obecnie taki nauczyciel nic by nie zdziałał, film ogólnie nie przystaje dziś już do rzeczywistości.
Dzisiaj każdy ma prawo publicznie się wypowiadać, nikt nie narzuca nikomu co ma robić w życiu więc tego typu zachowania jak tego ucznia są dla mnie niezrozumiałe. Jeśli brakuje nam wolności to głównie dlatego, że próbuje się nam narzucać różne wzorce myślenia poprzez media, reklamy itp, bezpośrednio niczego się nie zabrania, więc nie trzeba ludzi zmuszać do publicznego czytania wierszy albo chodzenia po ławkach. Dziś dominuje kultura luzu, mówi się młodym ludziom (wprost lub nie wprost), że wszystko im wolno (i często z tego właśnie wynikają problemy tejże młodzieży) bo jednak może i wszystko wolno, ale nie wszystko należy robić. Więc nie ma już zapotrzebowania na nauczyciela polskiego, który będzie powtarzał to samo co słyszymy na co dzień milion razy. Innych czasów nie pamiętam ;) więc film mi się raczej nie podobał, ale rozumiem np moich rodziców, którzy dorastali w okresie komuny i którzy uważają go za rewelacyjny.
Jeśli dziś ktoś chce poszerzać horyzonty myślowe swoich uczniów to właśnie jak już napisałem "Powinien inicjować poważne dyskusje na temat przeczytanych utworów, książek itp, przede wszystkim szanować opinie ich wszystkich i generalnie pozwalać im mieć swoje zdanie na każdy temat (najlepiej przeciwne do jego zdania)." bo jednak mimo że jesteśmy wolni jak nigdy wcześniej w historii ludzkości to wewnętrznie często tej wolności brakuje. Bardzo często idziemy z prądem, wybieramy najbardziej popularne rozwiązania tylko dlatego, że są popularne, a gdy się samodzielnie sprzeciwiamy większej grupie z reguły bardzo szybko dowiadujemy się, że nikt nie chce nas słuchać bo w końcu jeśli jest 10 na 1 to na pewno dziesiątka ma rację. Powagi też więcej nie zaszkodzi, ogólnie dzisiaj raczej dominuje rozrywka więc na pewno powaga nas nie ogłupi.
cały czas nie bierzesz pod uwagę ani czasu akcji w filmie ani daty jego powstania. co do dzisiejszych czasów, jeśli wydaje Ci się, ze młodzi teraz są wolni, to żyjesz chyba w innym świecie. nie tylko sami zniewalają sobie mózgi kretyńskimi programami telewizyjnymi, nie tylko dla każdego nastolatka na jakimś etapie opinia rówieśników jest najważniejsza, ale potem w ramach przygotowywania ich do dorosłości wbija się im do głowy opinię stada. jeśli Ci się wydaje, że w szkołach można myśleć samodzielnie, to spróbuj powiedzieć, że wiersze Mickiewicza to szmira albo w ogóle choć na jotę odejść od programu, np na maturze, od której wyniku zależy dostanie się na studia i cała przyszłość. i poczytaj sobie coś z psychologii twórczości, out of the box thinking i uruchamiania obu półkul mózgowych naprzemiennie, to może zrozumiesz o co chodzi z chodzeniem po biurkach i graniem w piłkę. i dobrze byłoby zajrzeć do historii Stanów Zjednoczonych, postudiować kulturę amerykańską okresu zimnej wojny zanim zaczniesz wyrokować czy pod względem podporządkowania autorytetom różnili się oni tak bardzo od ludzi mieszkających nawet w Związku Radzieckim. film opowiada o nastolatkach, m.in. o chłopaku, który całe życie spełniał aspiracje swojego ojca (co jest tak dobitnie wyłożone w filmie, że jaśniej się chyba nie da) i kiedy wreszcie znalazł coś, co uszczęśliwia jego samego nie był w stanie tego utrzymać. presja społeczna i jego wrażliwość psychiczna złamały go, niektórzy powiedzą, że stchórzył, ale mając w perspektywie szkołę wojskową i ustawioną przez rodziców przyszłość wybrał jedyną drogę wyjścia jaką potrafił wtedy dostrzec. może wybrałby inaczej gdyby się z tym przespał, może mógłby spróbować jeszcze raz rozmawiać z ojcem, można się nie zgadzać z wyborami bohaterów, ale wyrokowanie na ich podstawie o tym czy film jest dobry czy nie nie ma najmniejszego sensu, szczególnie jeśli ignoruje się kontekst i tamtejsze realia.
Uzasadniłeś to tak jakbyś szukał dziury w całym. Odniosłem wrażenie, że wysoko ocenił byś tylko film doskonały. Jednak już wiem w czym rzecz po pobieżnym przyjrzeniu się Twoim typom (najwyżej ocenianym). Okazuje się, że zwyczajnie najbardziej cenisz sobie komedie (których sam prawie nie cierpię, choć ostatni nie unikam w przeciwieństwie do teleturniejów,kabaretów, Big Brother-a i całego płytkiego przemysłu rozrywkowego, pozbawionego głębszego przesłania). Stąd nie dziwne, że jeden z /wg. mnie/ co cenniejszych filmów dla młodego pokolenia, nie szczelnie się Tobie nie podoba. O reakcji na jedną z jak najbardziej realnych scen piszesz '...troche mnie nosilo'. Po prostu nie znasz życia lub też brak Ci wyobraźni (nie tak znowu dawno w Polsce, jakaś dziewczynka, uczennica pierwszych klas popełniła samobójstwo ze strachu przed reakcją rodziców na pałę którą dostała -nie pamiętam, czy z klasówki, czy na semestr). Oto życie pisze najbardziej dziwne scenariusze. Jeśli chodzi o poprawianie reżysera, że zmienił byś to czy tamto, nie pamiętam dobrze filmu, ale założę się, że nie zrozumiałeś przekazu danych scen (a może właśnie o to chodziło aby wstrząsnąć widzem, aby coś jego raziło). To dramat dający do myślenia, a nie komedia. Sam najwyżej nie oceniam tego filmu, ale jak dla mnie nie liczy się gra aktorska, dopracowanie scenografii, realizmu, efektów -równie dobrze mogła by być to rysowana przez małpę kreskówka, aby tylko wyłoniło się z niej jakieś głębsze przesłanie filozoficzne (tym fajniej jeśli nie będzie trze, dla rozrywki, a na tyle da do myślenia, że już tym samym człowiekiem nie wyjdzie się z kina, a mądrzejszym, lepszym:)
ten film był nudny, z całym szacunkiem, do waszych upodobań i odczuć. Nie uważam że mam prawo napisać w łacinie jak bardzo zawiodłem się na scenariuszu, choć doskonale zdaję sobie sprawę, jak wyglądały lata 40,50 i 60 ubiegłego stulecia biorąc pod uwagę podejście wychowawcze rodziców a szczególnie głowy rodziny-ojca wobec dziecka. Rozważając wszelkie możliwości, jakie miał przed sobą R.S.Leonard jedynym wyjściem było samobójstwo, mając tak autorytatywnego ojca. Bardzo lubię grę aktorską Williamsa, Hawke dopiero rozwijał swój kunszt autorski, jednak nie ma w tym dziele nic,( poza pewnymi elementami muzyki) co zachęciłoby uwagę widza w wieku 14-17 nastawionego na rozrywkę. Najgorszym zawodem jaki spotkał mnie, (wręcz zdenerwował i doprowadził do zastanowienia się, dlaczego poświęciłem 2h mojego życia na takiego gniota) był (jak zakładam- jeśli się mylę proszę mnie poprawić, jednak tylko w tej scenie) zupełny brak interwencji scenarzysty w zakończenie, które powinno doprowadzić do oczyszczenia z zarzutów nauczyciela, zrewidowania i zmienienia postawy chłopców, którzy zostali zmuszeni do podpisania oświadczenia, samo stanięcie na głupich ławkach, mimo, że było wyraźnym i wzruszającym oddaniem hołdu byłemu mentorowi, pozostało niczym innym jak nic nie znaczącym incydentem, który nie pomógł mu w odzyskaniu dobrego imienia, bądź ewentualnych konsekwencji związanych z zarzutem podżegania do postępowania wbrew woli rodziców i w ostateczności doprowadzenia do popełnienia samobójstwa. Nie, nie, nie film jest naprawdę słaby, nie porusza tematyki ojca-pana, nauczyciela-inspiratora (on naprawdę mimo że oczywiście większość uzna, że ominąłem coś, zmuszał ich do pewnych rzeczy, nie zaś, zachęcał ((z wyjątkiem reaktywacji SUP)). Ich chodzenie do jaskini nie jest chęcią czytania i dzielenia się poezją, będącą zakazaną w pewnych aspektach, jak za czasów powiedzmy Inkwizycji kościelnych ( było ich wiele nie tylko te związane z czarami) lecz zwykłym widzi-mi-się. Film ten chyba można by zaliczyć do noweli, gdyby nie miłość Charliego wobec tamtejszej dziewczyny. Wstęp rozwinięcie sokół noweli czyli samobójstwo i zakończenie. Nic ciekawego i wartego polecenia. Gdyby obraz opisywał zmagania się Neila wobec świata, tyranię ojca pomoc nauczyciela, wymagania rodziny, chęć realizacji własnych marzeń, samobójstwo chłopaka, które doprowadziłoby do załamania się ojca i rozwodu rodziców ponieważ matka obwiniałaby winą go... Byłby to obraz zasługujący na uznanie krytyków i akademii filmowych.
Właśnie, że się mylisz ja mam 18 lat i film mnie zainteresował i podobał mi się. Było w nim dużo rzeczy które mnie zainteresowały. Nie był arcydziełem ale był bardzo dobry. Zakończenie było natomiast idealne. Było pewnego rodzaju metaforą, która nadała głębszego sensu. Nauczyciel zobaczył że to co cały czas próbował osiągnąć czyli nauczenie uczniów samodzielnego myślenie, nie obawiania się sprzeciwienia większości udało mu się. Nie mógł zostać oczyszczony ponieważ w tamtych czasach tak nie robiono (dyrekcja musiała znaleźć kozła ofiarnego zresztą jak mówili sami uczniowie i ani jej się nie śniło oczyszczać go mimo iż wiedzieli bądź się domyślali że jest nie winny, o wiele prościej było im samym sobie wmówić że jest on winny i nie ma problemu, szkoła nie była narażona na złą renomę). Gdyby nauczyciel został oczyszczony film nie skłaniałby do refleksji i nie był taki dobry, nie pokazałby jaki brutalny jest świat. W 1959 roku nikt się nie buntował ( a nawet jeżeli to byli to tylko nieliczni). W domach panował reżim. Więc scenariusz który stworzyłeś dla Neila nie mógł by mieć prawa bytu, a przynajmniej nie w tym okresie o którym opowiada film.
"Gdyby obraz opisywał zmagania się Neila wobec świata, tyranię ojca pomoc nauczyciela, wymagania rodziny, chęć realizacji własnych marzeń, samobójstwo chłopaka, które doprowadziłoby do załamania się ojca i rozwodu rodziców ponieważ matka obwiniałaby winą go... Byłby to obraz zasługujący na uznanie krytyków i akademii filmowych."
Zresztą to wszystko już było opowiadane. To byłoby jedynie powielanie kolejnych schematów.
Fakt, że jest to raczej film o tchórzostwie i braku honoru wszystkich tych chłopców. Jednakże film ogólnie mi się podobał.
Skoro tak uważasz,to zachęcam Cię,abyś chwycił książkę autorstwa N. H. Kleinbaum pod takim samym tytułem. Została ona zainspirowana tym właśnie filmem. Napisana została zgodnie ze scenariuszem (to tak w ramach,gdyby przyszło Ci do głowy kłócić się) i przedstawiono w niej parę scen,których nie można było ujrzeć podczas seansu,ale to już zostawię Tobie samemu do sprawdzenia. Jednakże nie odbiegając od tematu Twojej wypowiedzi,pragnę żebyś zrozumiał,że nie byli oni tchórzami,nie mówiąc już o braku honoru (nie licząc Camerona)! Moją tezę uzasadniam,chociażby tym,że nie zdradzili Keatinga,jak mogłoby Ci się wydawać (śmiem twierdzić,że tak uzasadniasz ''brak honoru''),ponadto,w końcowej scenie okazali mu najprawdziwszą lojalność i swoją wierność,można nawet powiedzieć,że oddali mu hołd! Uważam,że narażając się na reprymendę ze strony Nolana wykazali się niesamowitą odwagą.
i postąpili zgodnie z tym, o co Keating ich sam prosił. po "telefonie od Boga" sam stwierdził: "there's time for daring and time for caution". sam im powiedział, że dać się wyrzucić z tak dobrej szkoły to głupota. nauczył ich czegoś i to był jego sukces. tchórzem był tylko Cameron, który doniósł. a sam Keating się nie bronił, bo chociaż namawiał Neila, żeby porozmawiał z rodzicami i żeby spróbował ich przekonać do swojej racji, sam czuł się poniekąd winny jego śmierci, dlatego odszedł ze szkoły bez większych cyrków. wierzył w swoich uczniów i oni wierzyli w niego. jeśli wszyscy będą tak płytko czytać ten film w stylu, że to byli tchórze, a Keating jest wszystkiemu winien, to nikt z tego nic nie zrozumie.
Nie rozumiem jak komuś ten film może się nei podobać... jednym wytłumaczeniem może być to, że ktoś go po prostu nie zrozumiał.
Rozbawił mnie komentarz "kazął wyrwac im strony bo mu si enie podobały" ;] nie no parodia :)) to tylko świadczy, że użytkownik, który go napisał kompletnie nie poją idei filmu.
Dla mnie bardzo dobry, mocne 9/10. Gra aktorska, klimat, przesłanie, emocje, idee, no po prostu cud, miód i orzeszki :)) pzdr