PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=523230}

Prometeusz

Prometheus
2012
6,3 189 tys. ocen
6,3 10 1 188963
5,7 63 krytyków
Prometeusz
powrót do forum filmu Prometeusz

http://www.gateway-mag.pl/index2.php?IdArtykul=45

Bardzo ciekawy tekst!

ocenił(a) film na 8
aronn

zaraz,zaraz to było dwóch androidów?

ocenił(a) film na 8
aronn

czy jeden,no co zatkało was?Pytam poważnie.

ocenił(a) film na 5
aronn

Bo jakiś koleś tak napisał i ty musisz w to uwierzyć, nie ma dowodu na to że Vickers była robotem, za to jest cała masa dowodów że nim nie była.

ocenił(a) film na 8
Shambler

no to się uspokoiłem...no ale on chyba dlatego tak napisał ponieważ gdzieś Scott mówił o tym,że w jego filmie są dwa androidy....

ocenił(a) film na 7
aronn

Dokładnie tak mówił, ale dodał też "może". Vickers jest prawdopodobnie androidem zupełnie innego typu niż David, dlatego nazwała Weylanda ojciem (ze sporym wyrzutem, nie wiadomo dlaczego, ot, scenarzysta Lostów). I po to też wymyślił całą tą scenę z przespaniem się z Jankiem, kiedy Vickers oburzyła się, że Janek myślał, że jest robotem i postanowiła mu udowodnić, że tak nie jest. Właściwie czemu miałaby się oburzyć? ;)

No i była też jedna scena kiedy Vickers mocno pogroziła Davidowi po wcześniejszym skontaktowaniu się z Weylandem. te relacje generalnie Scott owiał tajemnicą nie bez powodu, pewnie dowiemy się o co chodziło po latach jak wyjdzie pełna wersja, albo w planowanej kontynuacji "Paradise".

ocenił(a) film na 5
Zaratustra_2

Wickers znała sie z Jankiem wcześniej, przecież był on pilotem ich statku nie powierzyliby maszyny za sporą kase byle "mużynowi". Janek musiałbyć przyjacielem rodziny Weyland dowodem na to jest przyjacielskie nastawienie Vickers do niego , zauważ ze tylko z nim rozmawiała otwarcie i potrafiła nawet zartować. Po zachowaniu Janka było widać ze to nie był ich pierwszy stosunek. Na wschodzie znani jako f u c k buddies. "Are you a robot" należy raczej odbierać jako żarcik.

W zachwaniu odnośnie Dawida nie ma tajwmnicy, zwyczajnie ją wyprowadził z równowagi fakt że jej ojciec woli rozmawiać z robotem niż z jego własną córką.

ocenił(a) film na 8
aronn

Prometeusz 2 = "Paradise"? Tylko nie to, ten tytuł kojarzy mi się z kiczowatym serialikiem z Dzikiego zachodu, z Lee Horsleyem w roli głównej.

ocenił(a) film na 6
aronn

bardzo dobry tekst... wiele rzeczy można sobie przemyśleć

ocenił(a) film na 7
aronn

"Bez obejrzenia kontynuacji, nie poznamy sensu wydarzeń zarysowanych w części pierwszej."
I to jest podstawowa przyczyna tej wielkiej fali hejtu, jaka spadła na Prometeusza.

Druga przyczyna - wszyscy spodziewali się drugiego Obcego, czyli filmu, który sprowadzałby się głównie do chodzenia po statku, ciężkiego oddychania i uciekania przed alienem. To się łączy z następną przyczyną.

Trzecia przyczyna - ludzie nie są przyzwyczajeni do formy filmowej, która wymaga dużego zaangażowania w fabułę, umiejętności łączenia pewnych faktów i wysnuwania wniosków. Byli nastawieni tylko na rozrywkę, tymczasem żeby w pełni docenić ten film, trzeba pogłówkować. Nie można obejrzeć go jako niezobowiązującą historyjkę z zamkniętym zakończeniem.

Czwarta przyczyna - scenarzysta poszedł na łatwiznę i źle poprowadził wątki drugoplanowych postaci. One były potrzebne, bo ktoś musiał pójść do tej jaskini, ktoś musiał być tym, który zademonstruje na sobie działanie czarnej mazi, ale powinien to zrobić w bardziej przekonujący sposób. Albo powinno być jasno pokazane, że ci naukowcy to tak naprawdę pseudonaukowcy, którzy są tam tylko dla kasy, że Weyland ich nie przeszkolił itd. i dlatego tak głupio się zachowywali (zdjęli hełmy, dotykali obcych form życia).

Tak naprawdę fabuła tego filmu nadawałaby się lepiej na serial. Lindelof umiał genialnie budować napięcie i serwować cliffhangery w Lost, tutaj zrobił to samo, tylko że to jest forma filmowa i rządzi się innymi prawami. Gdyby ta sama historia była pisana jako serial, a wątki drugoplanowych postaci byłyby lepiej dopracowane, Prometeusz byłby arcydziełem sci-fic. Sci-fic ambitnego, które jest pretekstem do poruszenia tematów większego kalibru, tematów egzystencjalnych stawiających pytania o naturę człowieka.

ocenił(a) film na 2
adonae

"Trzecia przyczyna - ludzie nie są przyzwyczajeni do formy filmowej, która wymaga dużego zaangażowania w fabułę, umiejętności łączenia pewnych faktów i wysnuwania wniosków. Byli nastawieni tylko na rozrywkę, tymczasem żeby w pełni docenić ten film, trzeba pogłówkować. Nie można obejrzeć go jako niezobowiązującą historyjkę z zamkniętym zakończeniem". He he. Widzisz, problem z Prometeuszem jest taki, że scenarzyści tego nie potrafią. Dali wydmuszkę dla amatorów tanich wzruszeń i przesłań, właśnie logicznie niepowiązaną, luźną logicznie, głupawą po prostu.

ocenił(a) film na 7
jos_fw

1. Przeczytałeś ten artykuł?
2. Co jest dla Ciebie nielogiczne i głupawe? Podaj przykład.

ocenił(a) film na 2
adonae

Niestety, zmusiłeś mnie do przeczytanie tego przydługiego tekściku - nie dość, że marny, to z błędami ortograficznymi. Cóż napisał go fan i to czuć; i nie napisał nic nowego. Strata czasu. Fora pękają od tego typu "obron", które w istocie film pogrążają i ciągną na dno. Jedna rzecz jest tu ciekawa dla mnie perturbacje ze scenariuszem - i to w filmie czuć; trzech facetów ciągnęło każdy w swoją stronę - rezultat jest taki, że scenariusza nie ma. Ta scena, gdy Inżynierowie zmuszają dwóch facetów do kopulacji - bardzo inteligentna, rozmnożyłaby przesłania - jakże głębokie - scenariusza. Słuszna jest też intuicja autora tekstu, że długie spory o scenariusz niszczą film. Dał przykład "Diuny", którą miał robić Jodorovsky, a zrobił Lynch. Zgoda, tylko Diuna jest trzy razy lepszym filmem od Prometeusza - mimo wszystko.
Kiedy referuje fabułę filmu - to każdy nie nastawiony fanatycznie odbiorca dostrzega masę błędów i mielizn scenariusza (były tu założone trzy lub cztery tematy o tym, więc nie zmuszaj mnie do powtórek). Cóż, sam autor przymruża na nie oko. Na zakończenie - dlaczego zacytowałem ten właśnie fragment Twego tekstu - widzisz ja jestem z pokolenia, które "lubi główkować w kinie" Nie nastawiam się "wyłącznie na rozrywkę"; widzisz, kino kiedyś było czymś więcej niż tylko rozrywką. To wasze pokolenie (ośmielę się wyrazić przypuszczenie, że jesteś dość młody) wychowane na necie, stroniące od książek jest raczej nastawione na tanią rozrywkę (nie wszyscy, rzecz jasna, ale w masie -tak). Być może pojawia się u was tęsknota za obcowaniem z czymś istotnym w kinie i bierzecie wydmuszkę pokroju Prometeusza za istotność. Ale to tylko ersatz i to nieudany bardzo.

ocenił(a) film na 2
jos_fw

Czyżbym pomylił płeć? jeśli tak - to przepraszam

ocenił(a) film na 1
jos_fw

O jakiej kopulacji dwóch mężczyzn piszesz?

ocenił(a) film na 2
Tron_filmweb

Przeczytaj tekst, do którego dał link założyciel. Podobno była taka scena w pierwotnym scenariuszu

ocenił(a) film na 8
jos_fw

Ja uważam,że bardzo dobry tekst,bo w miarę wyważony.Gość pisze obiektywnie o zaletach ale zarazem również i o wadach.Warto również przeczytać ze wzgledu na pewne zawirowania,które wynikły podczas powstawania tego filmu.

ocenił(a) film na 2
aronn

owe zawirowania były dla mnie najbardziej interesujące - reszta to jego ocena, z którą kompletnie się nie zgadzam. Ja rozumiem, że były trudności obiektywne, które utopiły projekt, ale to nie zmienia postaci rzeczy - film utonął w sprzecznych ochotach scenarzystów, został rozerwany fabularnie na etapie produkcji. Efekty, jak wiesz, oceniam nisko.

ocenił(a) film na 8
jos_fw

Wiem,wiem :P
Nie wiem tylko dlaczego ty tak mało zauważasz plusów w Prometeuszu?
Bardzo trafna recenzja z którą jak najbardziej się zgadzam:

http://www.filmweb.pl/reviews/Czy+androidy+%C5%9Bni%C4%85+o+elektrycznych+Obcych -13006

ocenił(a) film na 2
aronn

Aronie, czytałem i polemizowałem z tym tekstem dawno temu. Streścić ładnie można i "Izaurę" (nie wiem, czy wiesz, o czym piszę - serial brazylijski, który stał się niesłychanym przebojem telewizyjnym PRLu, mimo swej jakości mizernej) i dopisać tam szlachetne przesłania - walkę z niewolnictwem, postęp społeczny, ucisk jednostki przez system itp. I to wszystko tam pewnie jest (jak w Prometeuszu - są tam przecie jakieś przesłania). Problem w wykonaniu. Ogromny.

ocenił(a) film na 7
jos_fw

"były tu założone trzy lub cztery tematy o tym, więc nie zmuszaj mnie do powtórek"
W takim razie podaj mi linka do wypowiedzi, która wylicza błędy i "mielizny scenariusza". Na wiele z takich postów odpowiadałam, próbowałam tłumaczyć, wyjaśniać krytykującym, że wskazane przez nich błędy nie są tak naprawdę błędami. W wielu przypadkach okazywało się, że dana osoba po prostu nie obejrzała dokładnie filmu albo była bardzo mało domyślna.

"To wasze pokolenie (ośmielę się wyrazić przypuszczenie, że jesteś dość młody) wychowane na necie, stroniące od książek"
Po pierwsze - myślenie takimi stereotypami na wstępie dyskredytuje Cię jako oponenta w dyskusji. Wypominanie komuś wieku, ba, powoływanie się na "wasze pokolenie" to argument najniższych lotów, typowy dla ludzi, którzy nie umieją swojej racji dowieść w sposób merytoryczny, w oparciu o logiczny wywód. W retoryce starożytnych nazywało się to argumentum ad personam i było rozpatrywane jako nieczysty chwyt w dyskusji, odwołujący się do emocji zamiast do racjonalnego umotywowania swojej tezy.
Po drugie - "Prometeusz" kryje w sobie o wiele więcej pokładów treści niż wszystkie do tej pory Alieny razem wzięte. Jeśli chcesz mogę Ci to udowodnić, ale to będzie długi wywód i nie wiem, czy będziesz miał ochotę go przeczytać.

Podsumowując, mamy więc taką sytuację - nie napisałeś nic, co w sposób merytoryczny można byłoby rozpatrywać jako wadę filmu. Z drugiej strony na każdym kroku stwierdzasz, że "Prometeusz" jest zły, nieudany, beznadziejny. Na koniec zasugerowałeś, że jestem głupsza od ciebie, bo należę do młodszego (ergo - głupszego) pokolenia.

Szkoda, że tylko na tyle cię stać.

ocenił(a) film na 2
adonae

Nie wygłupiaj się - w tej chwili masz temat na tapecie - konkurs na największą niedorzeczność - założony przez Markagdapl. Udajesz, że nie widzisz? Niestety, kryterium wieku w przypadku Prometeusza ma znaczenie istotne - młodzi ludzie, którzy niewiele widzieli zachłysnęli się tą mielizną intelektualną. Treści przesłania w tym rozdartym na troje scenariuszu oczywiście jakieś są - ale płyciutko tam. Zaraz będziesz mi referować jakie to głęboko symboliczne znaczenie ma nazwa statku; że jest to film o genezie naszego gatunku (dalibóg, gdyby geneza nasza miał być taka, że zachowujący się jak idioci Inżynierowie nas wytworzyli, wolałbym pozostać na etapie orangutana - byłbym szczęśliwszy). Nie chodzi o to, że Twe pokolenie jest głupsze - jest inne, macie być może inne połączenia neuronów w mózgu (czytałem kilka tekstów na ten temat), nie lubicie opowieści linearnych, jeno epizodyczne, wyrywkowe, teledyskowe, rzekłbym. Ja tego nie wymyśliłem - naukowcy tak uważają. Nie jest to wasza wina, ani zasługa; musicie sprawniej poruszać się w netolandzie, środowisko tego od was wymaga. Ale zarazem macie kłopoty z koncentracją na dłuższych wywodach, opowieściach logicznie zestawionych.
Co do Prometeusza - widzę, że jesteś, niestety, fanką (mam nadzieję, że nie fanatyczką) - każda wada filmu będzie odbierana przez Ciebie jako zaleta - jak przez autora tego miernego tekstu, do którego link podał Aron. Dyskusja w takim momencie rzeczywiście się kończy - przecież autor - streszczając scenariusz - bezwiednie wykazuje debilności tego filmu. Przeczytaj uważnie, a ujrzysz bezmiar niezborności scenariusza "Prometeusza". Wypełnianie dziur logicznych mniemaniami, że w drugiej części wszystko będzie wytłumaczone - to jest żałosne trochę. Mielizny to nie są niedopowiedzenia, to są jeno mielizny.
Zakończę analogicznie - mam nadzieję, że stać Cię na więcej

ocenił(a) film na 7
jos_fw

"Udajesz, że nie widzisz?"
Już napisałam, że wiele z krytycznych wypowiedzi na tym forum czytałam i większość z nich wynikała nie ze słabości filmu, ale złego odbioru ze strony widza. Dlatego (nadal) proszę o podanie konkretnych zarzutów, abym mogła się przekonać, dlaczego wg ciebie "Prometeusz" to taki beznadziejny film.

"macie być może inne połączenia neuronów w mózgu (czytałem kilka tekstów na ten temat)"
Chyba nie doczytałeś.
Zmiany w mózgu są, ale dotyczą one wszystkich. Również u starszych pokoleń pod wpływem codziennego korzystania z internetu mózg inaczej przetwarza treści. To tylko kwestia momentu, w którym się to dzieje. Młodsi szybciej się przystosowują, bo ich mózgi są bardziej chłonne. U starszych dzieje się to wolniej, ale sam proces też następuje.
Choć naprawdę nie wiem co to ma do rzeczy. Chyba tylko dokopanie mi po raz kolejny. Znowu usiłujesz mnie przekonać, że jestem w stosunku do twojego pokolenia bardziej ułomna i nie umiem docenić "prawdziwego" kina.

"nie lubicie opowieści linearnych, jeno epizodyczne, wyrywkowe, teledyskowe, rzekłbym"
Nic nie rozumiesz. "Prometeusz" nie jest teledyskiem, wprost przeciwnie. Może się wydawać, że twórcy rozpoczęli dużo wątków i ich nie wyjaśnili, ale odpowiedzi mają dostarczyć dwie kolejne części. Film ma być trylogią, a więc wymaga więcej wysiłku intelektualnego od widza niż zamknięta jednoczęściówka - widz musi kojarzyć fakty, łączyć je ze sobą, aby zrozumieć wydarzenia z kolejnych części. To absolutne przeciwieństwo wyrywkowości i teledyskowości. Teledysk trwa krótko i bawi przez chwilę, "Prometeusz" staje się w pełni logiczny i sensowny po prześledzeniu całej historii rozplanowanej na 3 części, a więc wymaga cierpliwości.

To ty chyba wolisz teledyski, bo filmy w tym stylu od razu dają gotowe odpowiedzi, niczego nie trzeba się domyślać.

"widzę, że jesteś, niestety, fanką (mam nadzieję, że nie fanatyczką"
Nie jestem fanką. Walczę z pustosłowiem, pozamerytoryczną krytyką filmu opartą na emocjach zamiast na logicznym rozumowaniu oraz obrażaniem ludzi, którym ten film się spodobał. Ty uosabiasz wszystkie te cechy.

Wystarczy policzyć, ile oceniających słów użyłeś dotąd w swoich wypowiedziach: "wydmuszka", "głupawa", "marny", "strata czasu", "mielizna intelektualna", "debilność", "niezborność scenariusza" - są pełne pogardy i uprzedzeń, a niepoparte żadnymi argumentami. ŻADNYMI. Mnie w szkole uczyli, że najpierw trzeba wytłumaczyć, dlaczego się coś krytykuje, a dopiero potem oceniać - to jest podstawa w jakiejkolwiek dyskusji nad czymkolwiek. Może ty, z racji swojego wieku, już o tym zapomniałeś.

"Wypełnianie dziur logicznych mniemaniami, że w drugiej części wszystko będzie wytłumaczone - to jest żałosne trochę."
1. Podaj przykład dziury logicznej. Jednej.
2. Od początku założenie było takie, że "Prometeusz" jest 3-częściowy, więc nie można obwiniać twórców, że czegoś nie wyjaśnili w pierwszej części.

ocenił(a) film na 2
adonae

Cóż, zmiany neuronalne na szczęście starych biorą wolniej. A może na nieszczęście. Ja wciąż uwielbiam czytać książki. Widzisz, stoczyłem tu dziesiątki takich potyczek jak z Tobą i znam chyba wszystkie wasze argumenty; staje się to z wolna nudne - wiem, że można się zakochać w brzydkiej dziewczynie, a nawet głupiej (chłopcu też) - i wtedy wszystkie jej wady bledną; tak tez przebiega miłość filmowa, niestety. Jak napiszę, że film powinien być zatytułowany "Idioci w kosmosie", ponieważ naukowcy tam nagromadzeni zachowują się jak banda przygłupów (biolog chwyta w dłonie zwierzątko wyglądające na skrzyżowanie pytona ze skorpionem, bo "jest ciekawy"; geolog wykonuje skan i dokładną mapę pomieszczeń statku Inżynierów, a następnie się gubi jak dziecko we mgle), to mi odpowiesz : a) że to ludzie; b) że Weyland wziął nie elitę intelektualną na pokład (ultranowoczesnego, jak utrzymuje autor tekstu, którego bronisz - ultranowoczesny hiperdrogi sprzęt wypełniony kretynami - zaiste oszczędność), tylko tępych najemników; c) jak autor tekstu - horrory przepełnione są irracjonalnymi zachowaniami postaci, dlatego te giną masowo (ale czy Prometeusz to horror? Nadto głupawych horrorów nie trawię z równą intensywnością jak "Prometeusza"). Jak napiszę, że bohaterka po cięciu cesarskim nie ma prawa biegać i skakać, odpowiesz, że zszyła ja nanotechnologia. Jak napiszę, że wyczynowy technologicznie i intelektualnie android mógł w bardziej subtelny sposób przemycić tajemną substancję, ergo - zbadać jej działanie, odpowiesz, że a) Weyland się śpieszy; b) android się uczłowiecza i zachowuje się równie głupio, jak otaczająca go załoga; c) to jednak jest subtelny eksperyment. Jeśli napiszę, że scena końcowa, jak Murzyn i inni obwiesie, którym wszystko zwisa dotąd kalafiorem nagle odnajdują w sobie heroiczne pokłady oraz patriotyzm nielokalny, napiszesz, że: a) ludzie jednak się zmieniają; b) skoro dotąd zachowywali się głupio, to czemu nie mieliby tego kontynuować.
TAK, Prometeusz jest filmem głupim. Nie, to, że planowane są kolejne części w niczym nie zmienia oglądu samego Prometeusza - ten winien sie bronić jako koherentna całość bez konieczności odwoływania się do okoliczności dodatkowych. Mam nawet roboczą hipotezę taką - że Scott wstydzi się trochę tego, co mu wyszło i chce jakoś usprawiedliwić miałkość przesłania (Daniken) i słabość logiczną pierwowzoru.

ocenił(a) film na 2
jos_fw

To, co nazywacie "koniecznością myślenia", "interpretowania" zyskuje w "Prometeuszu" wymiar karykatury. Do diabła to nie jest Bergman ani Antonioni - to jest źle zrobiony thriller SF. To nie jest Blade Runner - gdzie rzeczywiście mamy ciekawe niedopowiedzenia i sugestie (np. że być może główny bohater nie jest człowiekiem etc.); to nie jest "Odyseja kosmiczna". Wasze interpretacje polegają właśnie na łataniu dziur scenariusza, na tłumaczeniu irracjonalizmów wątłej fabułki; ergo - tworzycie to, czego tam nie ma. Wy nie interpretujecie (bo nie ma czego), tylko dodajecie swoje marzenia; zresztą wypowiedzi Scotta po kiepskiej recepcji Prometeusza mają podobny charakter - tylko co biedakowi pozostało?

ocenił(a) film na 1
jos_fw

Zamiast ambitnej fantastyki dostaliśmy nawiązujący do dänikenowskiej paleoastronautyki durny, pełen dziur logicznych i irracjonalnych zachowań bohaterów film.

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
ocenił(a) film na 10
aronn

A czy chodzi ci o ten tekst:
Niestety Twoja wypowiedź zawiera zewnętrzny link. Usuń go, aby opublikować wypowiedź. Dowiedz się więcej o zasadach publikacji postów w FAQ.
"
Kurz opadł…

Od premiery „Prometeusza”, ostatniego filmu Ridleya Scotta i zarazem preludium dla xenomorficznego uniwersum minęło już całkiem sporo czasu. Jest to okres na tyle długi, że dziś znajdujemy się w okresie wypuszczenia „Prometeusza” na rynek kina domowego, zaś sam reżyser oficjalnie zapowiedział jego sequel – domniemany „Paradise”.

Film stał się blockbusterową kontrowersją tego lata – podobnie jak niegdyś „Watchmen” Zacka Snydera - próbując pogodzić kino ambicji i masową rozrywkę, niestety nie znalazł uznania. Uznania, które w moich oczach, zwyczajnie należy się Scottowi i reszcie ekipy.

Niniejszy tekst jest próbą rekapitulacji , analizy i zsumowania doświadczenia jakim jest film „Prometeusz”. Podejmuję w nim się niełatwego zadania – chcę pokazać, że film który spotkał się z falą krytyki, zasługuje na ponowne obejrzenie – zrewidowanie. Chcę zwrócić uwagę czytelników na fakty, które większość oglądających niestety przeoczyła.

Daleki jestem od ferowania sądów nad osobami, którym ten film się nie podobał. Chcę jednak pokazać, że jest on dobrym materiałem do dyskusji i interpretacji – a co za tym idzie, posiada wartość większą, niż się to już powszechnie utarło.
Czekając aż przyjdzie „Prometeusz”

Na ten film nakręcili się wszyscy – włącznie z redakcją Gateway, która w odezwie na nadchodzący hit, pierwszy numer magazynu poświęciła tylko i wyłącznie historii i postaci xenomorfa. Po wielu latach uników i przymiarek do kręcenia piątego „Obcego”, Scott w końcu zadeklarował się i wziął kamerę w łapska. Niechętny przedłużaniu historii po tragicznym „Resurrection”, zarazem chcąc zrobić coś odrębnego – wybrał formę prequelu.

Początkowo za sterami filmu (warto tu wspomnieć, ze miał być on w ówczesnych założeniach rebootem serii) miał stanąć marionetkowy reżyser, twórca całkiem niezłych reklamówek, szerzej jednak nieznany Carl Erik Rinsch. Fox, studio dla którego film miał powstać nie chciało się bawić w takie zagrywki – wywołało Scotta przed szereg, woląc mieć na starcie dwa asy w rękawie – film o obcym i film Ridleya . Po pertraktacjach i małej medialnej burzy, Scotty wyszedł na medialny spacerek po wszystkich najważniejszych centrach informacji kulturalnej, głosząc : „hej, kręcę nowego „Aliena”, to będzie film na który tak długo czekacie”. No i się zaczęło – przecieki z planu, Fasbender robiący sobie jaja z fanów, fejki w internecie, w końcu słynny zwiastun, który pompował adrenalinę jak żaden w tym roku.

Zbieraliśmy pogruchotane szczęki z podłogi i czekaliśmy aż pojawi się film. Ten film.

Tymczasem pod hypem i medialną zawieruchą toczyła się ciągle bitwa o scenariusz. Bitwa, w której uczestniczyły dwie strony – z jednej ludzie z wytwórni chcący nowego „Aliena”, z drugiej Ridley Scott forsujący swój „zupełnie nowy film”.

Zrozumienie jak wiele zawirowań przeszedł scenariusz „Prometusza” to sprawa kluczowa dla tego filmu. Warto by przyjrzeli się jej zresztą pałający chęcią tworzenia wielkich filmowych widowisk – to niezła lekcja z przedziału „ambicja własna vs. twarda rzeczywistość”.

Do tej pory nie mamy dostępu do poprzednich scenariuszy „Prometeusza”, By je choć po krotce zarysować, musimy oprzeć się na słowach Ridleya i reszty twórców. Mam nadzieję, że owe wstępne wersje zostaną kiedyś udostępnione i będziemy mogli zmierzyć się z nimi i sprawdzić, ile w nich rzeczywiście tego o czym mówią ich autorzy. Póki to nie nastąpi, musimy brać ich słowa za pewnik.
Faza pierwsza : „Paradise”

Film pierwotnie miał nosić właśnie taki tytuł - oczywiście odwołanie do „Raju Utraconego” Miltona. W następnych wersjach zmieniono go, bo według twórców zdradzał zbyt wiele z elementów fabuły – teraz wydaje się, że będzie on nazwą dla sequela „Prometeusza”. Czyżby kontynuacja zawierała część pomysłów z tej właśnie wersji?

Autorem „Raju” był Jon Spaihts, niezbyt doświadczony scenarzysta, który jednak zaciekawił Scotta swoim pomysłem. Zdaje się że Scott widział „Paradise” jako widowisko trochę na styl „Avatara” bez ludzi –epickie starcie dwóch kosmicznych cywilizacji – Space Jockeyów i ich kreacji – xenomorfów. Spaihts zasugerował, że taki film był by zbyt mało angażujący dla widza – należy dodać w nim element ludzki, który by ich przyciągnął i włączył w opowiadaną historię. Tu pojawia się pomysł na Inżynierów, jako ojców naszej cywilizacji i cała ta danikenowska otoczka.
Faza druga : „Paradise 2.0”

Spaihts poprawia scenariusz. Prawdopodobnie tu pojawia się statek „Prometeusz” i jego załoga, jako osoby z którymi mógłby związać się widz. Do filmu zostaje dołączonych kilka elementów z dawnych lat – konkretnie z pierwotnej wersji historii o „Obcym” autorstwa Dana O’Bannona (Starbeast, piramida…). Skrypt był poddawany ciągłym przeróbkom, stał się swoistym polem walki między Scottem i Spaihtsem. Wiemy na pewno, że istniała w nim rozbudowana scena walki z obcymi w nieważkości, oraz że bohaterowie mieli zostać złapani przez Inżynierów. Prawdopodobnie istniała scena w której inżynierowie zmuszali dwóch pojmanych płci męskiej do kopulacji. Film (nie jest jasne czy był podzielony na dwie części, czy stanowił pojedynczy metraż) miał zakończenie, które miało płynnie przechodzić w pierwszą część „Obcego”. Tutaj również należy szukać początków historii Davida i jego „Blade Runnerowego” rysu.

Scott nie był jednak usatysfakcjonowany, coraz mocniej chciał czegoś odrębnego – zbyt silne oparcie na postaci xenomorfa i bezpośredniość prequela, sprawiły, że mimo przyjęcia scenariusza i ogłoszenia gotowości do kręcenia, „zawezwał posiłki.
Faza Trzecia : „Prometeusz”

Damon Lindelof, znany z pisania scenariuszy do serialu „Zagubieni”, mnożenia tajemnic i dzielenia każdego włosa na czworo – otrzymał w 2010 roku skrypt „nowego Obcego” do konsultacji – spodobało mu się. Do pewnego stopnia. Uznał, że film zyska, jeśli możliwie mocno się go wyalieni, jednym słowem - jego koncepcja polegała na usunięciu z „Prometusza” xenomorfów i skoncentrowaniu się na Inżynierach i ich światotwórczych intrygach. Zaproponował też zmianę zakończenia historii na znacznie mniej oczywistą.

Przepisał scenariusz po swojemu, ku wielkiej uciesze Scottyego, który od początku chciał nakręcić coś zupełnie nowego.

Wyeksponowano, do tej pory niezbyt wyraźne, wątki ludzkich postaci, które stały się bohaterami, a nie tylko ofiarami i przygodnymi obserwatorami wydarzeń. Film ostatecznie podzielono na dwie części, stanowiące integralną całość. Bez obejrzenia kontynuacji, nie poznamy sensu wydarzeń zarysowanych w części pierwszej. Scott zdradził istnienie na pokładzie statku drugiego androida. Tematem filmu stała się w pierwszej linii paleoastronautyka, jego rola jako prequelu „Obcego” zmalała. Twórcy odcięli się z resztą od wszystkich części cyklu poza pierwszą (choć oficjalnie Scott poza kanon odrzucił jedynie tragiczny cykl „Obcy kontra Predator”).

Choć tekst Lindelofa-Spaihtsa był obowiązującym – nawet na planie i już po zakończeniu zdjęć pewne elementy ciągle się zmieniały. Rosło bądź malało znaczenie poszczególnych postaci, wytwórnia Fox próbowała wymóc niższy rating dla filmu. Scott ostatecznie wyciął sporo materiału znajdując się pod obstrzałem z trzech stron : kin I-MAX, w których to obrazy nie mogą być zbyt długie ze względu na sprawy zdrowotne, żądnych krwi i strachu fanów, oraz niechętnej filmom z kategorią „R” wytwórni .

Chcąc uciąć wszelkie dyskusje na temat montażu, powiedział w jednym z wywiadów po premierze – „Wyciąłem, tyle ile było niezbędne”. Wiadomo, że będzie wersja dir.cut . Znając Scottyego – zapewne nie jedna.
Obcy jaki jest, każdy widzi…

Perturbacje były więc spore, a proces preprodukcji przeciągnięty ponad miarę – to nigdy nie działa na korzyść filmu, czego przykładem chociażby kinowa „Diuna”. Z bliżej niesprecyzowanego epickiego science fiction „Paradise”, przez kolejne warianty kosmicznego horroru w postaci bezpośredniego prequela „Ósmego pasażera…”, film wyewoluował w końcu w paleo-astronautyczne kino z dreszczykiem, luźno nawiązujące do sagi xenomorfa. Obraz wyrósł na polu zmiennych ambicji i nie raz, nie dwa napotykał przeszkody w postaci wymogów i ograniczeń wynikających ze strony wytwórni Fox.

Jak wygląda produkt finalny tej rozwlekłej produkcji, mogliśmy przekonać się w kinach tego lata. Niestety w Polsce, odbiorowi filmu nie sprzyjała karygodnie opóźniona w stosunku do reszty świata premiera (z powodu EURO 2012, ponoć). Mimo świeżego doświadczenia, części czytelników niniejszego tekstu fabuła mogła nie zapaść w pamięć – dla nich, jak i też dla czystości samego wywodu, zdecydowałem się zawrzeć tu krótką rekapitulację.

Film rozpoczyna sekwencja w której, w zamierzchłych czasach naszej planety, jeden z Inżynierów, poświęca się tworząc nowe życie. Wypija czarną ciecz, po czym umiera, a jego zwłoki trafiają do ziemskiej hydrosfery. W skutek tego zdarzenia, powstało na Ziemi życie obdarzone rozumem – na podobieństwo swoich stwórców.

Akcja przeskakuje na przód w czasy nieco jedynie wyprzedzające nam współczesne (to jeszcze dwudziesty pierwszy wiek). Dwójka badaczy/paleoarcheologow odnajduje na terenach dzisiejszej Islandii jaskinię z naskalnymi rysunkami, których poszukiwali – ona dr. Shaw by potwierdzić/zanegować istnienie Boga, on, dr. Holloway, by pomóc jej zrealizować marzenia. Rysunek, podobnie jak inne, pozostawione w spadku przez największe cywilizacje świata – wskazuje na określony gwiezdny układ, na pewną szczególną planetę. Miejsce, w którym człowiek ma znaleźć odpowiedź na pytanie o sens swojego życia.

Peter Weyland, prezes korporacji Weyland, który zbliża się do kresu swych dni – postanawia sfinansować wyprawę na tajemnicza planetę. Zatrudnia ekipę specjalistów z różnych dziedzin, daje im do dyspozycji androida Davida i ultranowoczesny statek „Prometeusz”. Ekipa nie zna celu swojej misji do czasu wejścia an orbitę docelowego ciała niebieskiego – tam w holu załadunkowym zostaje zorganizowana konferencja, na której wszyscy nie wtajemniczeni, zastają odkryte karty. Powiedzmy.

Niewiedzą bowiem, że na pokładzie przebywają dwa androidy – David... Oraz Meredith Vickers, dyrektorka przedsięwzięcia, udająca córkę Weylanda. Androidy wraz z grupą najemnych żołnierzy, których powód powołania również jest dla załogi tajemnicą, mają tak naprawdę jeden cel. W odpowiedniej chwili zbudzić skrywającego się w głębi statku pana prezesa, który chce by stworzyciele ludzkości zapewnili mu dłuższe życie.

Na początku wszystko idzie jak z płatka – ekspedycja ląduje na nowej planecie, zostaje odkryty kopiec z systemem tuneli, a nawet powietrzem wewnątrz. Pojawiają się zwłoki inżynierów, udaje się zdobyć czaszkę jednego z nich itd. Niestety to nie wszystko… Wkrótce ekspedycja odkrywa sale pełną urn z czarną cieczą – tą samą która pił nasz stworzyciel eony temu. Przeniesione na butach robaki, w kontakcie z czarną mazią zaczynają ewoluować. Zaciekawiony David zabiera ze sobą próbkę ciemnej wydzieliny. Dwóch załogantów ucieka od reszty i gubi się w drodze powrotnej. Ekipa ucieka do statku. Burza powoduje, ze nie mogą wrócić po towarzyszy.

Napięcie rośnie. David działa na własną rękę - nawet on nie jest świadom tego, ze Vickers też jest androidem i zdaje się realizować własny plan pomocy Weylandowi. Udaje mu się skomunikować ze starym, który przynagla go do działania. David podaje czarną ciecz w butelce z trunkiem Hollowayowi, który to później by pocieszyć dr. Shaw postanwia sobie z nią pobaraszkować. Dowiadujemy się też, ze kryzys wiary pani doktor wynika z jej bezpłodności. Tymczasem dwaj niezbyt rozgarnięci koledzy, którzy zostali w systemie korytarzy spotykają zmutowane robaki, teraz już w formie kosmicznych kobr, które z chęcią pozbawiają ich życia.

Następnego dnia Holloway odkrywa, ze jego organizm przechodzi jakieś potworne zmiany i postanwia umrzeć nim nastąpi najgorsze, ku czemu zdarza się wkrótce okazja gdy powraca z kolejnej ekspedycji do systemu tuneli, w poszukiwaniu zaginionych kolegów, niechętna mutantom Meredith Vickers, spala go miotaczem płomieni u wejścia statku.

David znika, jak się okazuje, zaznajamia się z technologią Inżynierów, odnajduje również jednego żywego przedstawiciela tej rasy – uśpionego, czekającego by wykonać jakieś tajemnicze zadanie. Reszta zwiadu, od którego oddzielił się David, znajduje zwłoki jednego z gapowatych miłośników kosmicznej zooturystyki. Z drugim przyjdzie im się wkrótce zmierzyć.

Shaw po powrocie okazuje się być w ciąży, co David z chęcią wykorzystuje. Postanawia ja skrępować i przewieźć na ziemię by tam poddać badaniom przez Weyland. Pani naukowiec udaje się uciec i wyciągnąć ze swojego ciała kosmicznego kalmara. Tymczasem android odnalazłszy żywego inżyniera wybudza ze snu starego Weylanda. Oszołomiona lekami pani doktor napotyka starego, wojskowych i androidy – nie wiedząc co z nią zrobić, biorą ją ze sobą do systemu tuneli na spotkanie z Inżynierem.

Davidowi udaje się skomunikować z kosmitą, jednak ten odrywa mu głowę, po czym zabija starca i zaczyna sieczkę. Za wszelką cenę próbuje odnowić misję przerwaną 2000 lat temu – a było nią jak przypuszczają naukowcy zbombardowanie Ziemi ową zabójczą czarną mazią. Okazuje się, że kopiec to przykrywka dla znanego z poprzednich odcinków alienowej sagi derlicta. Jego lot zostaje przerwany przez bohaterską załogę „Prometeusza”, która w akcie śmiertelnego poświęcenia taranuje statek Inżyniera.

-W tle przewija się ucieczka Shaw przed rozwścieczonym Inżynierem i jego walka z wyewoluowanym z kalmara wyciągniętego z brzucha , gigantycznym facehuggerem – czyli Starbeastem. Ostatecznie pojedynek ten przegrywa muskularny kosmita.

Doktorka bierze pod pachę głowę Davida i razem z nim wyrusza jednym z pozostałych na feralnej planecie derlictów na planetę Inżynierów, by znaleźć odpowiedzi na pytania które dręczą ją od początku filmu.

Koniec.

To be continued.
Dzieje się sporo i nie mało z tym kłopotu

Tempo wydarzeń jest dosyć duże, a do śledzenia widz dostaje kilka, niejako rywalizujących o miano „głównego”, wątków. Przede wszystkim – poszukiwania inżynierów i pochodzenia człowieka - w równej mierze: różnica między człowiekiem i androidem, a androidem i Bogiem. U punktu wyjścia filmu znajduje się paleo-astronautyka, u jego krańca : metafizyka i egzystencjalizm. W praniu oczywiście to wszystko wychodzi różnie, ale już widzimy – podstawa filmu nie jest wcale głupia. A o głupotę nowy film Scotta nader często się posądza.

Moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Scenariusz filmu nie jest wybitny, ale na pewno ciekawy i dość zajmujący. Akcję, której rekapitulację zawarłem poprowadzono bez zbędnych elementów motywujących do ziewania, dialogi nie są drętwe, bohaterów da się polubić. Niektórzy zapadają w pamięć. Pozorny chaos dodaje wszystkiemu smaczku – w finale eksploduje napięciem i sprawia dużo frajdy.

Serio.

Zastanawiałem się długo nad tym, co spowodowało że „Prometeusz” nie odniósł sukcesu. Czy rzeczywiście wina leży po stronie twórców tego filmu? Czy może to widownia nie dorosła (bądź tak bardzo cofnęła się w rozwoju), do przygód pani Shaw? Zanim postawimy tu jakąs diagnozę problemu pt: „Czemu film który jest co najmniej w porządku, okazał się dla tak wielu kupą szmelcu” – warto spojrzeć na to, czym krytykanci ciskają w „Prometeusza”
1.Nic nowego.

Czy ktoś mówił coś o nowej jakości w kinowym science-fiction? To nie jest arthousowe kino w stylu BTBR, tylko film przygodowo-dreszczykowy z kilkoma głębszymi momentami. To miało być SF środka, z całkiem sporą ilością akcji, kilkoma odwołaniami do klasyków i również kilkoma nowymi patentami. Nikt z twórców nie obiecywał cudów – ze zrobili dobry trailer i nakręcili ludzi, to ci zaczęli dorabiać chore teorie – skończyło się jak zawsze. Hype, samonakręcająca się spirala fanowskich oczekiwań, przerosła w monstrualny sposób sam film.

Smutna konkluzja jest taka, ze popkultura nie jest już w stanie zadowolić swoich odbiorców. Im do większej grupy uderzymy, tym większy będzie procent nie zadowolonych, a zawiedzionych. Zawsze. Dlatego, już nigdy nie doświadczymy zjawiska ogólnej aprobaty – dziś każdy chce być wtajemniczonym i każdy się w jakimś stopniu zawodzi. Hype: komasacja oczekiwań która wyrasta nie ze złożonych obietnic, a z czystych fantazji snutych przez fanów, zawsze sprawi, że kolejna premiera w większym lub mniejszym stopniu napotka na opór dezaprobaty.

Fani i ich oczekiwania zabijają przedmioty i zjawiska, które darzą tak wielkim uwielbieniem.
2.Postacie zachowują się jak banda idiotów.

Czy aby na pewno? Owszem, nie są to osobistości, które nazwalibyśmy rozważnymi, ale czy to od razu świadczy o głupocie filmu?... Horror (może w tym wypadku lepiej użyć słowa thriller), polega na tym, że ludzie giną – potrzeba więc takich stereotypowych gamoniów, którzy będą odłączać się od grupy, bubkować i ginąć z ręki/macki/szczęki obrzydliwych monstrów. Takie są prawidła tego typu filmów.

Jasne, można było lepiej. Bo większość załogi to bezimienne drony wystawione na rzeź, niegodne zapamiętania. Ba, dwóch koleżków którzy giną wraz z czarnoskórym kapitanem Prometeusza, ogólnie rzecz mi biorąc pierwszy i ostatni raz widziałem właśnie w chwili ich śmierci. Brak czasu, pocięcie materiału i zawirowania scenariusza nie wyszły tu na dobre.

Ale doprawdy – nie jest źle. David, Shaw, Halloway, Vickers, Janek – to fajne, ciekawe postacie. Można ich nie polubić, ale nie powiedziałbym, ze są głupie a ich zachowanie jest nieuzasadnione niczym.

Czyli może nie w każdym przypadku jest super, ale Scotty nie pokusił się o np. zrobienie jednym z głównych bohaterów robota gwałcącego nogę Megan Fox – jak to miało miejsce w innej mega produkcji trącającej kosmiczno fantastyczne klimaty.
3.Nauki brak.

Ponoć film nie jest dość naukowy – bo statek inżynierów upada nie tak jak należy, nie ma na świecie cudownych znieczulających zastrzyków, ktoś tam wchodzi w sny kogoś tam, a stare dziady można zamrażać na dzień przed śmiercią. No tak…

A więc mamy film, w którym grasują po wszechświecie plujący kwasem kosmici, istnieją perfekcyjnie udające człowieka androidy, a magazynkach nie kończy się amunicja. Mamy rok całkiem odległy od naszego, nanomaszyny, AI, statek wyposażyny w najnowocześniejszy sprzęt dostępny dla człowieka i obcą planetę, która być może była punktem wyjściowym dla powstania ludzkiego życia (z jej unikatowym otoczeniem, grawitacją, innym czasem trwania dnia, roku, itede, itepe…). Na dodatek, uwaga… UWAGA!! To film.

Kiedyś ludzie wierzyli w tzw. magię kina. Miecze świetlne świeciły, xenomorf posiadał kwas miast krwi, a Terminator przybył z przyszłości. Nikt nie pytał jak, po co i o co chodzi… Niestety czasy magii kina już minęły i dziś potrzeba filmowi bogatego lore, masy duperelkowatych szczegółów i nieprzekraczanie bezpiecznych granic wyobraźni, dostępnych dla przeciętnego yupiee pracującego 25 godzin na dobę w korporacyjnym boxie.

Nie mamy czasu by wierzyć kinu na słowo. Więc filmy które chcą podejść do opowiadania opowieści inaczej niż serią super-ostrych ujęć wprost z MTV są skazane na niezrozumienie.
4. To nie był „Ósmy Pasażer Nostromo”

Zbijanie tego argumentu nie ma sensu. Atak jest tak absurdalny, że szkoda z nim walczyć. Nikt nie obiecywał, ze to będzie film taki jak „obcy”, o „Obcym” itd. Zresztą, mamy tu do czynienia z typowym sprzężeniem zwrotnym wywołanym przez „Ło Jezuniu, Ridley kręci nowego Aliena, mistrz powraca”.

Darujmy sobie rozwodzenie się nad tym.
Wady? Zalety?

Jestem świadom tego, że Prometeusz ma swoje wady. Wady na które jego adwersarze nie chcą akurat zwrócić uwagi. Słabo-średnia gra Naomi Rapace, niezbyt udane, ocierające się o kicz zakończenie, nienagany makijaż na twarzy Vickers… Nie są to nadal sprawy, które pozwoliły by na to, bym był z ostatniego filmu Scotta niezadowolony.

Nie przeszkadza mi też, ze film pozostawia wiele pytań, rzucanych już praktycznie na wstępie, w momencie gdy Inżynierowie tworzą ludzkie istnienie w samobójczym akcie, bez niemal żadnej odpowiedzi. Co więcej wątpię by „Paradise” odkrył jakieś zakryte karty – to jest cecha typowa dla takich produkcji – lepiej stawiają pytania, niż udzielają odpowiedzi. Zresztą Scotty widząc sprzężenie zwrotne hypu na „Prometeusza”, już wie, że fanów i tak nie zadowoli.
Kino środka

Mówiąc, ze „„Prometeusz” posiada wyczuwalne DNA „Obcego”” Scott nie miał najprawdopodobniej na myśli, że te filmy wywodzą się z tego samego źródła, one są bowiem zrodzone z odmiennych materii wyjściowych : „Alien” to film o kosmicznej bestii wyrosły z post-diunicznych fantazji Dana O’Banona, „Prometeusz” zaś jest efektem scottowskiej fascynacji Denikenem i Stitchinem.

Ridleyowi chodziło raczej o to, ze te film są zrobione w podobny sposób. To kino rozrywkowe, mając trzymać w napięciu, jednocześnie jednak w kilku momentach wykorzystujące zagrania z wyższej półki. Fantastyczno-naukowe kino środka, którego celem jest niegłupia zabawa.

Według mnie tą koncepcje udało się zrealizować Scottowi całkiem nieźle.

Sceny akcji filmie zapadają w pamięć, potęgowane przez wspaniałe zdjęcia i zmyślne wykorzystanie i-maxowego 3D. Wielkie wrażenie robi burza, nieźle jest kiedy hologramy inżynierów biegną przez obcy statek, lub kiedy David ogląda sterownię Derlicta ( mamy tam zresztą fajne nawiązanie do „Dyktatora” Chaplina, bardzo subtelne w wykonaniu), cała sekwencja pogoni inżyniera za niedobitkami z Prometeusza tez wygląda, brzmi i daje po nerwach. O maestrii w kreowaniu rzeczywistości kadrem, światłem, cieniem i zmysłem inscenizacyjnym mówić nawet nie trzeba – wszyscy wiemy kto za tym stoi.

W nowym filmie Scotta nie brak scen które są godne zapamiętania. Już początkowe ujęcia zamarzniętych krain robią niebagatelne wrażenie, podobnie jak młotek archeologów odkuwający ciemność z przed oczu widza. Wspaniała jest większość scen, w których David może swobodnie wchodzić w interakcje z otoczeniem, nie skrepowany papierową załogą (chociażby pasaż w którym pokazane jest jak żyje sobie spokojnie na pokładzie statku, czekając aż załoga się wybudzi).

To naprawdę niezłe kino. Nie uniknięto paru wpadek, ale zalety zdecydowanie je przeważają.
O co w tym wszystkim chodzi?

No dobrze.

Wiemy już, ze „Prometeusz” to film po produkcyjnych przejściach, przycięty do imakowych możliwości. Że pomimo wadliwych aktorów drugiego planu i niezbalansowanego scenariusza, film się udał – jest w nim trochę napięcia, trochę przygody, trochę głębi. Wiamy też, że większość zarzutów, powstała tu w reakcji na sztucznie napompowane przez samą publiczność oczekiwania. I że, oczywiście, mogło być przynajmniej nieco lepiej (zwłaszcza w kwestii doboru aktorów i pogłębienia relacji między członkami załogi).

Jednak nadal nie wyjaśniliśmy sobie sprawy kluczowej .. Jaki jest sens „Prometeusza”, o co tam w ogóle się rozchodzi?

Można tą sprawę rozpatrywać pod wieloma kontami, bo jak każde dobre kino, tak i nowy „Obcy” to sprawa wielowymiarowa. Warto jednak zacząć od wyłożenia sensu stricte fabuły tej produkcji. Dociekliwych dokładnego przebiegu filmu w konfrontacji z moją wykładnią zdarzeń, zapraszam sporo wstecz do streszczenia akcji – zaś ja przechodzę już do sedna sprawy.

Fabuła wygląda następująco – Inżynierowie stworzyli człowieka. Z jakiego powodu – nie wiadomo. Najprawdopodobniej był to jakiegoś rodzaju rytuał, być może dający szanse na uniknięcie śmierci, przez zapoczątkowanie nowego gatunku, być może całe wydarzenie miało nie do końca dobrowolny charakter (Inżynier-Prometeusz, mógł być skazańcem, który wybrał sobie taki rodzaj śmierci, a nie inny). Cała scena śmierci i stworzenia życia jest wzorowana ceremoniach majów, zaś lokacja – pradawna Islandia – to miejsce, w którym odnaleziono najstarsze ślady bytowania istot podobnych człowiekowi, grubo poprzedzające znaleziska z Afryki (autentyczność tego odkrycia jest, rzecz jasna, sprawą kontrowersyjną). Czarna maź którą wypija inżynier, to katalizator, powodujący rozpad i ponowną rekombinację łańcuchów DNA. Zdaje się, że jest to podstawa technologii tej rasy.

Prawdopodobnie gdy cywilizacja ludzka się rozwijała, Inżynierowie pomagali jej, przynajmniej w początkowych stadiach, po czym zniknęli. Śladem po nich była konstelacja uwieczniona na tablicach różnorakich cywilizacji. Owa konstelacja wskazywała położenie posterunku kosmicznej rasy stwórców.

Z filmu i wypowiedzi Scotta możemy wywnioskować, że Inżynierowie po raz kolejny odwiedzili Ziemię jakieś 2000 lat temu. Jezus Chrystus był prawdopodobnie kosmicznym zwiadowcą – kiedy umarł ukrzyżowany, Inżynierowie stwierdzili ze eksperyment się nie powiódł i postanowili zmieść cywilizację z powierzchni planety. Jednak na statku który miał wyruszyć w naszą stronę i zbombardować nas bronią opartą na czarnej mazi (być może spowodowałoby to rozpoczęcie kolejnej genezy), doszło do jakiegoś wypadku w skutek którego załogę zaatakowały xenomorfy. Murale w statku Inżynierów sugerują, że kreatury te były im znane – prawdopodobnie rodzą się przy kontakcie facehuggera z Inżynierem. Misja spaliła na panewce, a planeta-posterunek w krótkim czasie stała się martwym pomnikiem kosmicznych stwórców.

W czasach nieco wyprzedzających nam współczesne Dr. Shaw i Dr. Holloway odnajdują na Islandii jedną z takich tabliczek, jak się okazuje znajdujący się na niej rysunek ma ostatecznie potwierdzić ich paleo-astronautyczną tezę. Zwracają tym odkryciem uwagę Weylanda biznesmena opanowanego pragnieniem nieśmiertelności, który postanawia sfinansować wyprawę do odległej planety. Po cichu knuje plan wedle którego zostanie przemycony wewnątrz statku i spotka stwórców ludzkości. Kiedy pokaże im że sam stworzył inteligentne życie – stwierdzą że jest godny ich poziomu i dostarczą mu sposobu na przedłużenie żywota.

David i Vickers mają pomóc w realizacji planu – doprowadzić do kontaktu z Inżynierami. Problem polega jednak na tym, że o ile Vickers zdaje się bezwolnie wypełniać polecenia i mieć na uwadze jedynie wyznaczone dyrektywy, tak fascynacja światem żywych Davida, w połączeniu z jego izolacją, doprowadza do niejakiego wypaczenia w jego zachowaniu. Być może uzyskuje pewną ograniczoną formę świadomości śmiertelnika.

Kiedy początkowe poczynania ekspedycji nie dają skutku, a czarna ciecz powoduje rozpad i przemianę robaków kosmiczne węże następnie atakujące członków załogi, David bez porozumienia z Vickers zaczyna działać na własną rękę – infekuje czarną mazią Hollowaya, który zapładnia tym świństwem Shaw. David improwizuje co potwierdza teze o „co najmniej ograniczonym” osiągnięciu świadomości przez robota. Kiedy odnajduje u Shaw kosmiczny płód postanawia go zachować , nie dla tego że ktoś mu kazał. Kalkuluje w biegu na temat tego co zadowoli Weylanda. Jego celem jest znalezienie żywego Inżyniera-skoro mu się to nie udaje (początkowo załoga znajduje tylko martwych członków załogi Derlicta), próbuje jakoś go przywołać, może odtworzyć, za pomocą obcej technologii.

Shaw rodzi kalmara vel Starbeasta, (notabene na łóżku aut operacyjnym przeznaczonym dla Weylanda – pewnie liczył na jakąś operację ze strony Inżynierów), jednak nie oglądała poprzednich filmów z cyklu i nie wie, ze kosmiczne kreatury są odporne nawet na próżnię – ucieka zostawiając do mniemanego trupa za sobą). Jak się okarze dała tym samym początek facehuggerom, czy też raczej jednemu wielkiemu koleżce z tego rodu – który zdaje się być pod silnym wpływem czarnej mazi - wygląda na to że powstał on z połączenia ludzkiego zarodka i ciemnej substancji.

David budzi naszego prezesa i główni bohaterowie wybierają się do przebudzonego inżyniera – ten w pogardzie mając ludzkość, widzi że jeden z jej zadufanych w sobie przedstawicieli stworzył sztuczne życie i prosi teraz o nieśmiertelność, przyrównuje się do bogów. Rozwścieczony zabija Weylanda i pozbawia Davida głowy – po czym rusza kontynuować swoją misję.

Tak naprawdę nie wiemy czy Inżynierowie chcieli nas zniszczyć. Wiemy, że bohaterowie wyciągnęli najprawdopodobniejszy wniosek z zaobserwowanych wydarzeń. Głowice z czarną mazią, Derlict kieruje się w stronę Ziemi, a Inżynier wszystko rozwala. Bohaterowie (chyba) podjęli najlepszą możliwą decyzję.

W finale, kiedy Shaw już odlatuje na planetę stwórców, my widzimy rodzącego się nowego alienowatego, Deacona, który powstaje ze zwłok Inżyniera zapłodnionych przez Starbeasta.

Mamy tu opowieść o rasie starożytnych astronautów, którzy ze znanych sobie powodów tworzą i niszczą życie. Stworzyli nas i w pewnym momencie postanowili zakończyć nasze istnienie jednak nie pozwolił im na to wypadek z wyprodukowaną przez nich bronią. Najprawdopodobniej zamierzali niszcząc nas, jednocześnie powołać na świat jakąś inną cywilizację.

Na drugim planie pojawia się klasyczny dla Scotta problem – rodzenie się tożsamości w maszynie i jej próba sprostania światu naokoło. Tu rozegrane jest to poid postacią Davida – w dość niejednoznaczny sposób – uważam że to najciekawszy i najlepiej zrealizowany motyw w „Prometeuszu”.

Bawiąc się w interpretacje i nadinterpretacje przejdziemy do drugiej wykładni „Prometeusza”, tej niedosłownej.

Prosto wykazać, że film w swojej głównej wykładni, głosi o życiu i śmierci. Każda z postaci, łącznie z Inżynierami, w jakiś sposób podziela uczucie niemocy wobec nadchodzącego kresu życia. Widzimy tu przegląd takich postaw – Inżynier z początku filmu obajwia swoją wiarę w determinizm, podporządkowuje się cyklowi przemian w którym jest tylko małym trybikiem - zwróćmy uwagę jak skonstruowano tą scenę – od wielkiego pleneru do pojedynczych postaci. Istota którą mamy za boską, jest nieistotna wobec ogromu wszechświata. Jej śmierć nie jest wbrew pozorom niczym ważnym, niezwykłym. Mimo ze daje początek zupełnie nowemu światu.

Shaw jest tu osobą niegodzącą się na śmierć z powodów moralnych i humanistycznych. Kierują nią typowo ludzkie emocje, wzmagane przez niemożność przedłużenia gatunku. Weyland również jest tutaj by pokazać zmagania ze śmiercią, jednak nim kieruje pycha, nie idealizm. Mamy tez bohaterskiego Janeka, który poświęca się dla innych, uważając że jego zgon uratuje miliardy istnień.

Wszystkich obserwujemy z poziomu Davida, który uczy się bycia człowiekiem. Zdaje się że on chce nauczyć się umierania, posiąść coś co jest dla niego nieosiągalne. W jego czynach zdaje się pobrzmiewać sadyzm, jednak tak naprawdę wydaje mi się, ze sprawdza on, bada, śmierć, strach – chce poznać te emocje. Najsilniejsze z nich wszystkich.

Cała ta śmiertelna tematyka jest spotęgowana przez ramę, którą wyznacza wyższa od nas cywilizacja, posiadając pieczę nad śmiercią i narodzinami kolejnych ras we wszechświecie.

Jest wiec „Prometeusz” wyprawą w krainę umierania, w którym jest jednak nadzieja – oto bowiem każda śmierć niesie nowy początek. Bezimienny Inżynier z początku obrazu umiera, lecz staje się ojcem całego ludzkiego gatunku. Janek jak już było powiedziane daje prawdopodobnie nam szansę na kolejne, może lepsze, życie, Shaw budzi się do nowego, samodzielnego działania po śmierci całej załogi statku – nawet agresywny Space Jockey umiera by narodził się Obcy. Najciekawiej prezentuje się tu śmierć Weylanda, który umierając udziela odpowiedzi Davidowi na niepostawione wprost pytanie. „Tam nic nie ma”. Co znajduje się po drugiej stronie życia, w krainie umarłych?

Można by mnożyć takie interpretacje, wykorzystując różne ślady. Bawić się symboliką religijną, czy przenieść całość na pole fizycznych procesów narodzin i śmierci. Pojawiły się całkiem interesujące interpretacje filmu, jako opisu aktu aborcyjnego.

Naprawdę nie jest źle z tym całym „Prometeuszem”.
Słowem finalnym

„Prometeusz” jaki jest każdy widzi. Mógł być lepszy, ale podług tego co starałem się udowodnić, obronić - i tak jest filmem bardzo interesującym. Udanym. Zabiły go oczekiwania fanów i tendencje dzisiejszego kinomana do nadinterpretowania i nadanalizowania – stare sztuczki już nie sprawdzają się w dzisiejszych czasach.

To solidne kino, któremu warto dać szanse posiadając na uwadze jednak kilka jego mankamentów. Ja osobiście jestem bardzo zadowolony, Scott dostarczył mi kupę frajdy i dał nadzieję, że po serii ciężkostrawnych gniotów, może jeszcze zrobić coś sensowanego. Może „Blade Runner 2” nie będzie takim złym pomysłem?

A co dopiero „Paradise”?

Mam nadzieję, że ten teskt rozjaśnił nieco w głowach wiecznie narzekających a tym którzy nie dali się złapać w spiralę sztucznie nadmuchanych oczekiwań zwyczajnie sprawił przyjemność. Przyjemność jaką może zagwarantować jedynie dyskusje o czymś naprawdę dobrym. Bo tylko o dobrych rzeczach chce nam się mówić więcej niż „meh”, „ech” i „hmm” – niech więc będzie to ostatnim argumentem za opisywaną tą produkcją.

Moi drodzy, Scotty wrócił do science fiction !"

ocenił(a) film na 10
aronn

Bardzo ciekawy tekst!