PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=112086}

Prawie nic

Presque rien
2000
6,6 1,2 tys. ocen
6,6 10 1 1151
6,0 2 krytyków
Prawie nic
powrót do forum filmu Prawie nic

Czy ktoś z Was oglądał ten wspaniały film i ma ochotę trochę o nim porozmawiać? Byłbym wdzięczny, gdyż jestem pod wielkim urokiem tego pięknego, mądrego i (tu bez nadużycia powiedzieć można) wysokoartystycznego dzieła, a nie mam z kim o nim pogadać. Nie znam nikogo, kto go widział, a przyjaciele, którym go wmusiłem, nie kwapią się do oglądania, bo a to zniechęca ich brak polskiej listy dialogowej, a to temat... Jak widzę, nawet osoba, która dodawała obsadę, nie widziała go (świadczą o tym popełnione przez nią błędy).

Czekam i liczę na bardzo na jakiś odzew, bo jeste mspragniony rozmowy o tym utworze. :-)

Klee

Stawiam się na twoje wezwanie... kilka rzeczy na początek... po film sięgnąłem nieprzypadkowo... wcześniej w Cieszynie widziałem inny film tego reżysera (Wild Side)... przez to też w swoim komentarzu będę się w jakiś sposób odwoływał do niego... po drugie nie chce abyś traktował to co napiszę jako recenzję, bo ani w tej chwili nie jestem do tego merytorycznie przygotowany, ani recenzji z tego filmu pisać nie chcę... potraktujmy to jako kilka uwag na temat... Film widziałem raz, gdzieś o 2 w nocy i to z napisami angielskimi (to aby uzasadnić nieścisłości jakie mogą się pojawić w tym co piszę)... Teraz do rzeczy...
Moje myślenie o tym filmie cały czas ewoluuje (widziałem go dwa dni temu)... należy do tego rodzaju kina, które pozbawione jest prawie w ogóle emocji, czy też głęboko osadzonej poetyckości... początkowo film wydał mi się odrobinę pretensjonalny, mało dojrzały (szczególnie w porównaniu z o wiele dojrzalszym jak mi się przynajmniej na początku wydawało Wild Side), zarys psychologiczny postaci był płytki, myślę że szedł trochę w stronę behawioryzmu (oszczędność w pokazywaniu emocji wręcz często zrezygnowanie z pokazywania ich w ogóle – głównie w scenach reminiscencji z wakacji nad morzem)... właśnie do tego trzonu (okresu wakacyjnego) filmu miałem początkowo najwięcej zastrzeżeń... wydał mi się on niewyraźny, płytki, schematyczny, trochę właśnie pretensjonalny (i to nie z powodu na temat miłości homoseksualnej – jak wspominasz w swojej recenzji często tak reagowali twoi heteroseksualni znajomi – ja z powodów oczywistych nie należę do tej grupy ludzi:-))... Jakoś podświadomie i trochę schematycznie zaliczyłem ten film do czegoś takiego co nazywam młodszym kinem francuskim, mam tu na myśli Patrice Cherau („Jego Brat”, „Intymność”), Clair Denis (a raczej jeden jej film idący wręcz przeciwko innej twórczości tej pani: „W piątek wieczorem”), czy Erika Zonki („Wyśnione życie aniołów”)... ma on z tym kinem bardzo wiele wspólnego... jak chociażby pewne zacięcie obserwacji podstawowych relacji ludzkich... ale nie skupianie się na sytuacji społecznej... opis tragedii tkwiącej w codzienności (szczególnie dobrze widoczne to jest w Zonce... choć może tragedia słowem tu właściwym nie jest)... w takim porównaniu film Lifshitz’a wypada może nie blado, ale jako utwór nie pozbawiony wad... taki który mnie nie chwyta za serce...
To tyle co myślałem sobie tuz po obejrzeniu... teraz to co mnie naszło kilka godzin temu... po głowie chodził mi tytuł (jako że nie znam francuskiego myślałem nad tytułem angielskim „Almost nothing”)... i chyba właśnie tytuł stał się kluczem do interpretacji, która pomimo że zostawia ten film w kręgu wyżej wspomnianego kina francuskiego, czyni go utworem innym, może nawet w jakiś sposób wyjątkowym, u Lifshitza na główny plan nie wysuwa się autentyczność psychologiczna postaci (choć oczywiście odrysowana jest ona poprawnie), ale podstawą staje się pewna figura intelektualna...
Oto podstawą tej figury staje się i sposób włączania retardacji (twierdzę, że film ten ma trzy plany – z czego plan szpitalny ma dla mnie tylko znaczenie uzupełniające... służy jakby wytłumaczeniu planu zimowego i emocji które mu towarzyszą), jak i sam kontrast zbudowany między dwoma planami (lato – zima i wszystko co z tego wynika, to znaczy plaża zapełniona – plaża pusta i tak dalej, nawet do tak absurdalnych rzeczy jak długość włosów Mathieu (dłuższe – krótkie) Cédric (krótkie – dłuższe) – zwróciłem na to uwagę gdyż przyjmuje się, że nie powinno się dokonywać znacznych zmian w wyglądzie postaci w trakcie akcji filmu, gdyż może prowadzić to do dezorientacji, ja przyznam się że w pierwszej chwili się zgubiłem)... oto z tych kontrastów, specyficznego montażu rodzi się historia tego co nie zostaje pokazane na ekranie (tego czegoś tytułowego... tego „nic”.. które jest prawie niczym.... ale to „prawie” jest tak wielkie że warto a wręcz trzeba zrobić o tym film)... Oto w tej interpretacji banalność scen okresu letniego, jest w pełni uzasadniona, a wręcz pożądana... Miłość Mathieu do Cédrica jest właśnie trochę banalna... i właściwie do przewidzenia jest ich rozstanie (tak przynajmniej było dla mnie) i właściwie prawie nic się nie stało gdy przestają, bo prawnie nic ich miłość nie była warta... wszystko jest „prawie”... ale przez to „prawie”, gdy teraz puściłem sobie końcówkę tego filmu, kiedy główny bohater siedzi na piasku, a w tle leci muzyka Perry Blake stanęły mi łzy w oczach... O tym jest właśnie dla mnie ten film że nasze życie, nasza miłość jest „prawie” nic nie warta...
To tyle co mam teraz do powiedzenia... obawiam się że możesz się w moim toku myślenia trochę pogubić, więc jeśli będziesz chciał to mogę spróbować wytłumaczyć...

ocenił(a) film na 9
tsai

Dużą radość mi sprawiłeś! Dzięki! Postaram się odpowiedzieć w ciągu kilku dni (mam różne zaległości). Dużo, dużo dobrego. :-) A tymczasem jeśli znasz niemiecki i masz ochotę posłuchać, co sam Lifshitz mówi o "Wilde sides", to zapraszam do obejrzenia krótkiego wywiadu z nim: http://sonix.sdv.fr:8080/ramgen/arte/journaldelaculture/lifshitz_de.rm [sonix.sdv.fr:8080/ramge ...] (trzeba mieć RealPlayer, by to obejrzeć)

Klee

dzięki, niestety niemieckiego nie znam... czytałem jednak coś w katalog Cieszyńskim, chyba był nawet krótki wywiad... ale pewności nie mam a zajrzeć do szafki mi się nie chce;-)

ocenił(a) film na 9
tsai

Nie pogubiłem się, nie pogubiłem. ;-) Wbrew Twoim obawom wypowiedź jest bardzo komunikatywna, a tok myślenia przedstawiony został przejrzyście i jasno (mimo rezygnacji ze stosowania akapitów).

"Wilde Sides" jeszcze nie widziałem. Czytałem jedynie trochę o tym filmie no i obejrzałem wywiad z reżyserem tego obrazu dotyczący, do którego link podałem już w innym poście. Przyznam, że odstręcza mnie trochę temat. Jest nieco wyświechtany, ograny. Już tyle razy było to w kinie przerabiane. No ale nie chcę krakać. Poczekam, może zobaczę coś nowego. Co do Twojej uwagi, że ten obraz jest bardziej dojrzały od "Come undone", to chyba jest to naturalna kolej rzeczy. To najnowszy film tego twórcy, a ludzie - jak wiadomo - stale się rozwijają. :-) Twoja opinia w każdym razie jest dla mnie bodźcem do jak najszybszego zapoznania się i z tym utworem.

Zastanawia mnie to zestawienie: pretensjonalny i mało dojrzały. Jak na mój gust, to te dwa określenia się poniekąd wykluczają. Piszesz też o płytkim zarysie psychologicznym postaci. Z tego akurat ja bym zarzutu nie robił. Ta właśnie Twoja obserwacja potwierdza główną tezę postawioną w moim tekście. Chodzi o to, że reżyser rezygnuje z jakiejkolwiek analizy, nie buduje psychologicznych sylwetek postaci, bo mu na tym nie zależy, o co innego mu chodzi. On obserwuje tylko, podgląda, zachowuje się jak taki szpieg, który chce kogoś podejrzeć w każdej (również najbardziej intymnej) sytuacji. I ten sposób chce powiedzieć, że nie da się kogoś przeniknąć. Nie buduje zarysu psychologicznego postaci, bo to jego zdaniem byłby próżny trud, zamiar z góry skazany na niepowodzenie. W związku a tą jego ideą trudno robić zarzut z tego, że nie sili się na szeroko rozumiany autentyzm psychologiczny; to go nie interesuje po prostu. Nie można szukać w filmie czegoś, czego twórca w nim nie zawarł i zawierać nie zamierzał.

Nad interpretacją behawiorystyczną można się zastanawiać, choć wolałbym się nie zastanawiać nad żadną. ;-) Tylko trzeba pozostać bardzo ostrożnym przy tego rodzaju automatyzowaniu. To bowiem, że reżyser rezygnuje z introspekcji, nie znaczy jeszcze, że próbuje wywodzić jakieś cechy bohaterów z ich zachowania. Mnie się naprawdę wydaje, że jego rola ogranicza się li tylko do pokazywania. A co my z tym zrobimy, to już nasza sprawa. Sądzę, że o to mu chodziło.

Zauważasz, że okres wakacyjny jest "niewyraźny i płytki", jak to ujmujesz. To pierwsze wynika chyba po części z tego, o czym pisałem powyżej. Nie da się być wyrazistym, nie da się wyłożyć wszystkich kart na stół, jeśli samemu dysponuje się niewielka ilością danych. A płytkość i schematyczność? Czyż nie jest się na nią skazanym w przypadku podjęcia próby pokazania miłości w taki sposób, jak zrobił to Lifshitz? Ale jasne, można z tego zrobić zarzut, jak najbardziej.

Ja się na kinie francuskim nie znam na tyle, by kusić się tu o dokonywanie jakichś kategoryzacji czy budowanie klasyfikacji, ale trudno mi się zgodzić na pakowanie Lifshitza i Cherau (którzy w istocie mają z sobą wiele wspólnego) do jednego worka z Zoncą. Protestuję przed tym, bo to dla mnie zupełnie inny rodzaj kina. Zonca jest głośny, widowiskowy w porównaniu z młodszymi kolegami; krzyczy z ekranu, a społeczeństwo, które pokazuje, wtóruje mu własnym głosem. Dlatego pewnie Lifshitz nie chwyta Cię za serce, jak piszesz. Jest maksymalnie stonowany. Ale wiesz, to tak jest, że jak się pokaże na ekranie, jak ktoś się rzuca z okna z powodu nieszczęśliwej miłości, albo jak komuś podcinają gardło na ulicy, to to zawsze poruszy, to jest bardzo nośne. Kino kocha takie motywy i dlatego choć wykorzystanie ich niekoniecznie jest zaraz pójściem na łatwiznę, to na pewno rezygnacja z nich stanowi wyraz jakichś większych aspiracji artystycznych, ambicji. Jasne, że to za mało, że te niekoniecznie musi być gwarantem sukcesu, ale ja wyznaczanie sobie tego rodzaju celów doceniam. Jest naprawdę diabelsko trudnym i ambitnym zdaniem pokazać, co ktoś ma w sercu, nie pokazując tego, nie mówiąc o tym.

Plany czasowe. Dla mnie też są trzy, ale można przytoczyć równie wiele argumentów na rzecz tego, że tylko dwa. Ile by jednak nie było, to dla mnie są równorzędne i tak naprawdę trudno ocenić, który dzieję się "tu i teraz" (początek filmu niby to zdradza, ale nie do końca, bo później rzecz się komplikuje), a który jest retrospekcją. Ale nawet jeśli przyjąć za Tobą, że jeden z nich jest epizodyczny, stanowi reminiscencje głównego bohatera (retardacja to jednak coś innego), to według mnie jest on niezbędny. Czy byłbyś w stanie domyśleć się, zrekonstruować sobie, co się wydarzyło, gdyby nie wmontowano go do filmu? Czy rozumiałbyś sytuację, tragedię (nie boję się użyć tego słowa) głównego bohatera, gdybyś nie wiedział, że przeżył załamanie emocjonalne, że się truł? Bez tego to dopiero byłaby banalna historyjka miłosna.

Co do tytułu, to podzielam zdanie Marii, która pisze o tym kilka postów niżej. Dla mnie jest on zwodniczy, stanowi pewną prowokację, grę z odbiorcą. Jest faktycznie bardzo ważny. I jednocześnie jest podsumowaniem tej myśli Lifshitza, że opowiedzieć się nie da, przeniknąć się nie da, można jedynie pokazać. I jak się to zobaczy, to wydaje się, że to takie nic, ale to właśnie tak naprawdę bardzo dużo i to ostatnie udało się reżyserowi (paradoksalnie) pokazać, w moim przynajmniej mniemaniu. U niego w finale nikt się z okna nie rzuci, tylko siądzie na piasku i będzie spoglądał smutnie na bawiącego się psa. I chociaż twórca przez cały film nie próbował odsłonić nam jego myśli, pokazać emocji, budować owego portretu psychologicznego, to my już dobrze wiemy, co mu w duszy gra. I ja bym tego aż tak na smutno nie brał (choć to smutne w istocie jest). Miłość się nie skończyła dlatego, że była nic nie warta, mało znacząca. Ja tak tego nie widzę. Jest w pewien sposób najważniejsza, bo pierwsza, i najważniejsza, bo tak trudna. Za ileś lat bohater powie, że banalna, ale będzie o niej pamiętać. Jest tak ważna, bo jest pewnym fundamentem, na którym będzie budować dalej. A w tym konkretnym przypadku (dla mnie choćby) miałaby nawet szansę stać się czymś więcej, bo była stosunkowo dojrzała, ale "okoliczności nie sprzyjały". Biorąc pod uwagę, jak młodzi są ci ludzie, zważając na to, że to pierwsza miłość Mathieu, oraz że nawet wcześniej nie do końca zdawał sobie nawet sprawę ze swojej seksualności, to powiedziałbym, że bardzo dojrzała.

Klee

Jeszcze podyskutujemy na temat tego filmu (jeśli oczywiście masz ochotę), ale teraz nie mam zbytnio czasu ani siły... więc komentarz do twojego komentarza napiszę pewnie w ciągu kilku dni... Pozdrawiam...

Klee

Ja bym bardzo się kwapiła do obejrzenia, ale ciągle jeszcze przesyłki od Ciebie nie otrzymałam.
Pozdrawiam, M.
Miło widzieć, że częściowo powróciłeś;-)

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Ja już dzisiaj DaCe napisałem (bo on też czeka), że we wtorek powinniście otrzymać przesyłki. Przygotowałem je przedwczoraj wieczorem i leżą już sobie zaadresowane; jutro wysyłam. Zrobiłbym to dzisiaj, ale mieszkam na prownicji i urzędy pocztowe tu w niedziele nie działają. Przepraszam za zwłokę, ale jak już gdzieś pisałem, dotrzymywanie terminów to nie jest moja mocna strona.

No jestem połowicznie, bo zaległości różnych mi się trochę porobiło nie tylko na FilmWebie. No a tutaj tyle postów, na które trzeba odpowiedzieć, że nie wiem, kiedy się z tym uporam i czy w ogóle podołam. W każdym razie żyję nadzieją, że w końcu uda mi się zawitać na Twój blog. :-)

Ściskam!

Klee

Merci beaucoup! Jak tylko otrzymam, niezwlocznie potwierdzę.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Ja niestety języka miłości nie znam, choć działa na mnie, działa... ;-) Odpowiem więc w tak bardzo nieromantyczny sposób: Gern geschehen, nichts zu danken! ;-)

Klee

Um es fortzusetzen: ich habe dich vermisst.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Ich glaube es geht nicht mit mir weil mein Deutsch ist ganz schlecht. Obwohl, Du bist echt lieb. Ich Dich auch! :-)

Ich habe eine richtige Deutsche im "Noi Alinoi" Forum getroffen.

Klee

Mag sein - aber diese vermeintliche Deutsche hat nichts besonderes dort gesagt...
Niestety nie widziałam jeszcze Noi albinoi (może wybiorę się w piątek).

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

No to prawda, ale mnie cieszyło, że się w ogóle pojawił. A na Noia pójść należy, oj, należy...

Klee

Namawiałem dwie koleżanki,ale wybrały... masowego Almodovara. Jak tak mozna, no jak?:(

ocenił(a) film na 9
The_Perfect_Drug

Że na punkcie Almodóvara można oszaleć, to akurat rozumiem. :-) No ale jeśli jakaś fascynacja zamyka nas na poznawanie nowego, to chyba nie jest najlepiej. Szczególnie, że - jak napisałeś - Almodóvar jest masowy i zawsze można się na niego gdzieś natknąć, obejrzeć. No ale jeśli żyją z Tobą w zgodzie, to pewnią będą miały jednak szansę zapoznać się z tym obrazem. ;-)

Klee

Niestety promocja 'Noi ...' jest żadna;/ Tymczasem Almodovar, niczego mu nie ujmujac 'wygląda' z gazet. Koleżanka zaś zainteresowała się filmem z plakatów, a druga się podporządkowała:) No cóż. Pozostaje zawsze ten 'inny' format, ale... ta magia dużego ekranu;) Nie wiem czy słuchałeś muzyki ilustarcyjnej, ale równie urzekająca i bez obrazu.

Klee

Bardzo jesteś dzisiaj migotliwy - to gaśnie Twoja lampka to znów się płoni;)

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

No a kto mnie do tego nakłania? :-) Ilekroć, kiedy już chcę pożegnać się na dzisiaj z FilmWebem, żeby ponadrabiać inne zaległości, a dzięki temu móc tu potem wrócić i przebywać w sposób bardziej "stabilny", to mój program pocztowy informuje mnie, że jednak powinienem wrócić, bo ktoś coś godnego uwagi powiedział. :-)

Klee

Merci, merci. Przesyłkę otrzymałam. Dzisiejszej nocy obejrzę.
Pozdrawiam:-)

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Cieszę się niepomiernie. Tak, noc to chyba najodpowiedniejsza pora do oglądania tego filmu. Dobrego odbioru! :-)

Klee

Dziekuję raz jeszcze za udostępnienie. Wydaje mi się, że do filmu jeszcze powrócę.

Klee

Mam wrażenie, że pozostajesz bliski tej grupie wiekowej, bądź że Twoje doznania pierwszej miłości tak świeże są jeszcze w Twej pamięci, że ten film wzbudza w Tobie aż zachwyt. Nie powiem, żebym sama się nie odwoływała (i to w trakcie oglądania filmu) do własnych doświadczeń, własnych pierwszych miłości (świadomie używam liczby mnogiej), żeby móc wejść w klimat filmu. Zdecydowanie część zimowa bardziej mi odpowiadała. Ciekawsze ujęcia, pewne wyciszenie, poszukiwanie drogi do samego siebie, większa świadomość, no i jakby nie było: gołym okiem widać, jak bardzo Mathieu wydoroślał. Może jest mi to potrzebne z uwagi na fakt, że sama jeszcze nie do końca uporałam się z moją młodością, która była okresem trudnym. I te miłości okresu młodzieńczego takie właśnie trudne, chaotyczne, i wcale nie takie prawie nic, jakby się mogło zdawać. Czy tytuł nie powinien przybrać wydźwięku: „Mogłoby się wydawać, że niby takie nic”?

Nie mogę powiedzieć, że wzbudził we mnie zachwyt, ale przede wszystkim prawdziwie przedstawia te zapomniane już nawet może, nie tyle porywy co zrywy do odnalezienia się w świecie. Rodzina niby przeciętna, a jak niebywale przeciążona niedostatkami emocjonalnymi, podobnie jak, wydaje mi się, większość rodzin.
Wydaje mi się, że zarówno ptak (mimo, że martwy) jak i kot odnoszą się bezpośrednio do uśpionej bądź oswajanej właśnie seksualności Mathieu.

Podoba mi się świat dorosłych w tym filmie. Na pewno nie z uwagi na depresyjność czy rozkład poszczególnych rodzin, ale na akceptację wyborów dokonywanych przez młodych ludzi. Powiedziałabym nawet, że to zaskakujące, że to coś, czego sama nigdy nie zaznałam, że można zaakceptować decyzję dziecka, nawet, jeżeli nie wydaje się całkiem „rozsądna”. Po siostrze Mathieu, zdaje się młodszej od niego, można od samego początku filmu zorientować się, w jakich klimatach wzrasta. To ona pierwsza dostrzega, a nawet trochę podpatruje, relację brata z Cédric. Być może jest zazdrosna, ale też zdaje się akceptować, czy też nie negować, wyboru brata, a przede wszystkim traktuje go z powagą. Jest dużo smutku w tej rodzinie, co owocuje i w depresji samego Mathieu.

Całkowicie zgadzam się z ostatnim zdaniem Twojej recenzji. Dokładnie tak ten obraz odebrałam.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Och, Mario, Mario, Mario!!! Oszaleję, gęba mi się śmieje. Twoje słowa to balsam na moją duszę! I okazuje się, że tak bardzo jesteśmy podobni. Uch, jak to mi się podoba! :-) Ale po kolei.

Wspominasz o moim wieku. To symptomatyczne, symptomatyczne w tym sensie, że jakoś mi on tam przeszkadza, zmartwi czasem. Pomyślę sobie, że to już tyle latek za mną i coraz bliżej do mety. ;-) Taka refleksja nie jest jednak powodem do zmartwień, do jakiegoś rozczulania się nad sobą (choć mogłaby się faktycznie rzadziej pojawiać). Takie myśli stanowią raczej formę dopingu, by ten czas, który został, starać się wykorzystywać jak najlepiej. A spędzać mi snu z powiek moja metryka nie powinna chyba też dlatego, że obiektywnie rzecz biorąc nie wygląda ona aż tak tragicznie. :-) Jestem bowiem o jakąś dekadę (ledwie) starszy od bohaterów. Myślę jednak, że wiek ma tu ograniczone znaczenie. Chodzi raczej o to, czy udało nam się zachować choć część wrażliwości typowej dla wcześniejszych faz rozwoju. To bardzo trudne, ale jak się uda (choćby częściowo) stanowi wielki skarb. Uwielbima też np. "Stand by me" Roba Reinera, ale nie jestem przecież dziesięciolatkiem i tego akurat wcale nie żałuję. ;-)

Bardziej odpwiada mi drugi trop, kierunek dociekań, który wytyczasz. Istotne są pewnie nasze doświadczenia w tym względzie. Ja swoje pierwsze miałem - jak piszę - nieco ponad dziesięć lat temu, ale wszystkie (liczące się), jakie miały miejsce potem da się zliczyć na palcach jednej ręki. Jestem idealistą. Uważam, że prawdziwa miłość po pierwsze (że powiem za św. Pawłem) nie przemija, a po wótre jest kwestią wyboru, wierności. W związku z tym, jak mnie już spotyka, to trwa i trwa. Właśnie zamykam drzwi za taką jedną, niespełnioną od początku, która trwała, bagatela, 7 lat. Można więc powiedzieć, że wiem, co to znaczy tzw. trudna miłość i pewnie dlatego bliski jest mi Mathieu, i bliski film Lifshitza w ogóle.

Francuski tytuł wzbudził we mnie podobny protest i odczytuję go podobnie jak Ty. Dlatego też pewnie - chyba gdzieś o tym wspomniałem - bardziej odpowiada mi niemiecki.

Symbolikę, o której wspominasz, także widzę podobnie. Wspomniane symbole chyba dostatecznie wyraźnie odnoszą się do seksualności głównego bohatera. Dzielę Twoje spojrzenie. Zawarłem to w moim tekście, ale cenzura nie śpi. ;-) Weryfikator, który to sprawdzał (imienia nie wspomnę), korygował tekst (raczej "modyfikował" go) po swojemu. Uznał, że słowo "penis" pojawić się w nim nie powinno i je usunął, a że zburzył przy tym myśl w takście zawartą, wyrugował pewną treść, pewien pogląd, pozostało zapewne przed nim zakryte. Tak to już czasem jest (może nazbyt często), że różne osoby mają różne uprawnienia, ale z kompetencjami już gorzej. Ale nie narzekajmy. Wróćmy leepiej do filmu. Zauważ, że właściwie tylko trzy przedmioty świata nieożywionego zostają ujęte w kadrze jako detale (przy użyciu megazbliżenia). Są to właśnie kot, ptak i penis (ten ostatni to już nie taki przedmiot nieożywiony). ;-)

Wiesz, miałem niechętny stosunek do dwu dorosłych obhaterek filmu (matki i ciotki). Uważałem, że to, jakie są, jaką atmosferę generuje ich sposób bycia, ich problemy z sobą (liczne) ma spory wpływ na to, że Mathieu sobie z sobą nie radzi. Je obarczałem odpowiedzialnością za jego problemy. Jest bowiem sam, nie znajduje oparcia, a jeszcze atakują go swoimi sprawami i histeriami. Kiedy telefonuje pod koniec filmu do matki, okłamuje ją, by jej nie martwić. Czuje się postawiony w roli jej opiekuna, mężyczyzny, który musi chronić, choć sam jeszcze ochrony wymaga. Mówi o tym nawet sam podczas jednej z rozmów z Cedriciem. Ale pod kątem, o którym piszesz, o tym nie myślałem. Nie patrzyłem na rzecz w ten sposób. Faktycznie matka stosunkowo łatwo, bezboleśnie, bez perturbacji zaakceptowała fakt takiej a nie innej seskualności syna. Siostra oczywiście cudowna i bardzo prawdziwa.

A co myślisz o muzyce, a raczej tych dwu piosenkach Blake'a?

użytkownik usunięty
Klee

Chcę jeszcze dodać, że nawet jeżeli sam filmu zachwytu aż mojego nie wzbudził, to Mathieu był ZACHWYCAJĄCY. I zagrany tak wspaniale, że mogłabym tylko na niego patrzeć i czułabym się usatysfakcjonowana całkowicie. Czy mył kota, czy zmywając naczynia spoglądał zza kontuaru na dawnego przyjaciela, czy znowu pociągiem mijał krajobrazy niewyraziste, milczał w szpitalu, czy też nagrywał na dyktafon, tyle w nim było powagi, zadumy i w sobie czytania, że trudno taką postać zignorować.

to bylo ode mnie.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Cieszę się bardzo, że Mathieu Ci się podobał. A to właśnie aktor grający Cedrica jest bardziej popularny we Francji. Ciekawe, nie? Przytaczasz sceny, ujęcia, które zwróciły i moją uwagę. Jego spojrzenie zza baru jest cudowne. W szpitalu też jest świetny. A co sądzisz o roli pani psychiatry? Wiem, że to epizodzik, ale wg mnie doskonale zgarany. Mam pewne doświadczenie w kontaktach z takimi osobami i stwierdzam, że dobry lekarz tej specjalności jest właśnie taki. Jeśli zaś mowa o tego typu rolach, to wspomnę tu Vanessę Redgrave z "Przerwanej lekcji muzyki". Jest idealna, dokładnie taka, jakkie bywają znakomite terapeutki.

Dzięki, Mario!

Klee

Jaka tam meta. Ciągniemy aż się złamiemy.;). Ja odwrotnie, fascynuje mnie proces starzenia. Te niedomogi czysto fizyczne. Nieprzyjemne, fakt, ale i tak uważam, że najważniejsza jest energia, jaka w nas siedzi. Jaką w sobie przywołujemy.:-) Problemem rzeczywistym i najupiorniejszym jest wybieganie myślą w czasie, o którym wspominasz, mimo że przecież kształtowanie przyszłości i tak następuje w aktualnym momencie. Jeśli jednak w ten sposób dopingujesz się do lepszego (jeszcze lepszego) wykorzystania czasu ;), to chyba wszystko w porządku.

Skoro dekada tylko dzieli Cię od bohaterów, to nawet nader trafnie, na podstawie postów, wydedukowałam Twój wiek. Gdy ktoś mnie o to pyta, odpowiadam: „zdecydowanie poniżej trzydziestki”. Tak, tak, są tacy, których Twój wiek intryguje.

Fakt: zachowanie wrażliwości jest potrzebne i to bardzo; nie tylko ze względu na nas samych, ale i maluczkich, danych nam pod ochronę (tzn. na pewno nie mnie; przy maluczkich dopiero bym stępiła resztki wrażliwości ;) – chyba).

Czy aby św. Paweł miał na myśli miłość niższego rzędu, jaka jest właściwa nam ludziom a nie tworom aniołom podobnym? Toż on sam za niewiastami czy też bracią płci własnej nie uganiał się, a przynajmniej z zapisów nowotestamentowych to nie wynika, a nawet zachęcał, jeśli dobrze pamiętam, do bezżeństwa, innymi słowy: powstrzymywania się od cielesnego bezeceństwa. ;) A ja chyba przez to Twoje Presque rien miałam sen wyjątkowej wprost urody, i straszny (bo z zagrożeniem życia) i zarazem wyrafinowanie chutliwy (na domiar z nader egzotyczną niewiastą!) – było drżąco i cudownie. A niech Cię! A potem znowu śnił mi się mój man i też było to niezwykłe, bo siedział przy stole, a równocześnie był też w wannie. I rzecz się nie wyjaśniła. Tego w wannie wzięłam za zjawę. A tego od stołu wołałam, żeby do mnie dołączył i powiedział mi, czy widzi to, co i ja widzę. Obaj zarzekali się, że są prawdziwi. Zafundowałeś mi dzisiejszego ranka (bo po przeczytaniu Twoich postów jeszcze na godzinkę w pościeli zległam) po prostu niebywałą wprost jazdę!

Ach, te niespełnione miłości siłą rzeczy nie mogą być nieprzemijające – przynajmniej dla jednej ze stron. Co do wierności bardzo się przychylam, chociaż to też jest taka grząska ścieżka. Temat trudny. Ale przyjemnie usłyszeć, że są mężczyźni zdolni do trwałych związków, bazujących na wierności. Bardzo przyjemnie.

Mówisz coś o niemieckim tytule. Zajrzałam do internetu: Sommer wie Winter. Jak latem tak i zimą Mathieu dowiaduje się nowych rzeczy o sobie, których istnienia wcześniej się nie domyślał.

A fallusa też by weryfikator usunął? Może nie? Taka wskazówka na przyszłość.

Tak, matka i z wielkim zrozumieniem i z miłością podchodzi do sprawy Mathieu. Trzeba też zważyć, że akurat jej histeria czy też raczej niedomaganie, akurat w tym momencie, tego lata, ma poważną przyczynę: zmarło na raka jej trzecie dziecko. Nie wiem, może też Ci umknęło, co przy zapatrzeniu w Mathieu wcale by mnie nie zdziwiło.;) Podoba mi się reakcja Mathieu, po tym, gdy matka go pyta: jak będziesz zarabiać? Na ulicy? A Mathieu na to odpowiada: Dlaczego tak mówisz, mamo? I jest w tym wszystkim taka cudowna i powaga, i ufność, i intymność; Mathieu próbuje ją nawet przytulić. Widzimy tylko skrawek jej głowy, wyraźnie sygnalizujący, że odtrąca to przytulenie, że się zwyczajnie o syna martwi. Że wcale nie jest histeryczką, tylko po prostu jakby za dużo tego bólu, aby go potrafiła tak sobie znieść. Stąd nie dziwota, że Mathieu nie zamierza jej później dokładać kolejnych kłopotów. Jeśli dobrze zrozumiałam, jest tam też problem na styku matki z ojcem. Z drugiej strony reakcja Mathieu, i w ogóle ta ich rozmowa, informuje mnie o tym, że kontakt między matką a synem jest (czy też był dotąd) bardzo bliski i pełen ufności. Chyba wskazuje na to również krótka scena z początku filmu, gdy Mathieu przysiada na łóżku podczas jej snu.

Fajny jest zabieg z początku filmu, w pociągu, gdy Mathieu mówi do dyktafonu. Mówi: I do, what you said (może trochę zmieniłam, przytaczam z pamięci). Nie wiemy, kto jest tym „you”. Pierwszą myślą jest, że nagranie będzie przeznaczone dla ukochanego. W drugiej części filmu dowiemy się, że wcale nie. Że służy zupełnie innemu, ważniejszemu celowi.

Jeśli chodzi o muzykę, czy też piosenki Blake'a (nie wiem, czy chodzi ci o nastrój, czy np. o słowa, których nie rozumiem), muszę przyznać, że nie koncentrowałam się na tym. I tak cud, że potrafiłam wszystko (chyba wszystko) wychwycić z warstwy słownej. Angielski znam w sposób bierny i na poziomie bardzo średnim, tak że nawet tekst zbyt szybko mi umykał, ale chwytałam jak na siebie doskonale, jednak wymagało to naturalnie niebywałej koncentracji. Ponadto wiedziałam, że natychmiast będę chciała stanąć do raportu, by zdać sprawę przed Tobą, bo tak już mam, że nie zwlekam i terminów dotrzymuję.;-) Na muzykę więc nie starczyło już, powiedzmy, mocy. Ale chętnie coś więcej na ten temat od Ciebie usłyszę i być może skonfrontuję za następnym podejściem.

Ach, Mathieu podobał mi się fantastycznie! Spojrzenie zza baru to po prostu majstersztyk! Jest to scena dla mnie najpiękniejsza! Proszę o taki plakat!;)

Pani psychiatra (może raczej psychoterapeuta, ale who knows) jest super. Budzi zaufanie. Nie jest natrętna. Niczego nie narzuca. Just does suggest. I wyraźnie widać, że Mathieu ma do niej dobry stosunek.

Chociaż są w tym filmie sceny (to a propos opinii, do której też się przychyliłam, że jest to film o pierwszej miłości, a nie pierwszej miłości homo- czy hetero-), które budzą moje zastanowienie, i tutaj bardzo liczę na Twoje zaangażowanie w wyjaśnieniu mi tej kwestii. Mianowicie: np. scena w ruinach, kiedy Mathieu (uporządkowany, systematyczny) zgodnie z opisem przewodnika pragnie zlustrować zwiedzany teren, Cédric’owi natomiast zbiera się, krótko mówiąc, na amory. I Mathieu go odtrąca. Jest zresztą tego rodzaju odtrąceń w filmie więcej. Ale chodzi mi o to szczególne, już choćby ze względu na to, że są sami, nikt ich nie podpatruje. Rozumiem też, że Mathieu jest nastawiony na zwiedzanie. Ale: przecież (chyba) nie zachowałby się tak młody mężczyzna (właśnie heteryk), gdyby u jego boku znalazła się przymilająca się do niego, również niebaczna tych stosów starych kamieni, dziewczyna. Więc o co chodzi? Czy ta scena była prawdziwa, czy raczej sztucznie wyreżyserowana?

Pozdrawiam
M.

Klitajmestra

Nie oglądałam filmu, ale recenzja PIĘKNA.
Oby więcej takich na FilmWebie.

arma

A może życzysz sobie obejrzec? Moge Ci przegrać na płytkę. Tyle że podpisy w języku angielskim.
Prosze o ewentualny kontakt na adres:
ma_wis@tlen.pl

użytkownik usunięty
Klee

Witak, tak ja oglądałem, film jest super. Mam pytanie, masz moze polskie napisy do niego? Ja mam tylko angielskie i nie wszytsko do konca idzie zrozumiec, szczególnie w ostatniej scenie. Odezwij sie na mojego maila. manio69@web.de Pozdrawiam

użytkownik usunięty

Mam ochote obejrzeć ten film i mam także pytanie, otóż czy ma ktoś z Was ten film i korzysta z Dc++, byłbym ogromnie wdzięczny gdyby ktoś udostępnił mi możliwość ściągnięcia tego jak sadzę tego dzieła. Z niecierpiliwością czekam na odpowiedź. :D Tomek

użytkownik usunięty

mój mail zinno@o2.pl Tomek:D

ocenił(a) film na 10
Klee

Witajcie,

Tak się złożyło, że widziałem ten film dzisiaj, dosłownie kilka godzin temu. Po obejrzeniu zacząłem szukac informacji w sieci na temat filmu. I muszę przyznać, że najwięcej info jest u Was i za to Wam serdecznie dziękuję.

TEN FILM JEST PIĘKNY. Chodzę cały zaczarowany.

Napisy angielskie ale da się je łatwo odszyfrować, język jest prosty.
To jeden z najpiekniejszych filmów o dojrzewaniu, jakie widziałem w życiu. Obrazy, sceny wydają się kręcone jak z "życia". Są bardzo proste i przez to wydają się autentyczne. Ta prostota jest zniewalająca. Poza tym wielu gejów, m.in ja przeżywało takie pierwsze miłości i przez to dodatkowo całość wydaje się bardzo bliska.

Jedna rzecz wydaje mi się nie do końca zrozumiała. Dlaczego Mathieu rozstał się z Cedriciem? W filmie nie jest to wyjaśnione. Plan letni kończy się kiedy odjeżdża samochód z rodziną Mathieu a plan zimowy zaczyna się kiedy Mathieu wchodzi do pustego domu.

ocenił(a) film na 9
traveller

Bardzo, bardzo przyjemnie czytać mi Twoje słowa, Twoją opinię, refleksje. Co do pytania to odpowiedź na nie jest już kwestią interpretacji. Myślę, że w tym konkretnym przypadku może być ona dość dowolna. Powody rozstania - pewnie takie jak w życiu. Biorąc pod uwagę osobowość Mathieu, tłumaczyłaby się moim zdaniem doskonale odpowiedź zawarta w piosence pochodzącej z tego filmu:

Wise is the man sleeps with the breeze
Nothing will ever bring him to his knees
Cold are the nights, long are the days
But no one can ever take love away

And he kept a lock and key on it forever
And he took it out to make sure it was dead
And he held it in his hand
He held it in his hand
And he waited for the dawn for some relief

Calm is the girl, flames in her hair
Keeper of paths, mirth and despair
Cold winter day, warm summer night
That no one will ever bring back to life

And he kept a lock and key on it forever
And he took it out to make sure it was dead
And he held it in his hand
He held it in his hand
And he waited for the dawn for some release

ocenił(a) film na 10
Klee

Rzeczywiście. Ta kwestia nie jest wyjaśniona. Ale to nie jedyna zagadka tego filmu. Nie wiemy dlaczego dokładnie Mathieu znalazł się w depresji.

ocenił(a) film na 9
traveller

Ee, no jak to?

ocenił(a) film na 10
Klee

A jak?

W filmie nie ma nic o tym, dlaczego znalazł się w depresji.
Wydaje się, że z powodu rozstania ale przecież kiedy Cedric chce z nim porozmawiać Mathieu nie otwiera mu drzwi.

Po kilka godzinach od obejrzenia dociera do mnie, że w tym filmie jest rzeczywiście sporo zagadek. Wiele spraw jest tylko zasygnalizowanych.

ocenił(a) film na 9
traveller

Jak to w dobrym filmie. :-) Tylko tanie, hollywoodzkie kino podaje wszystko na tacy, nie zostawia żadnego miejsca na pracę odbiorcy z utworem. A dlaczego nie otwiera drzwi, to chyba akurat pani doktor w filmie wyjaśnia: "Depresja nie zostawia wiele miejsca dla innych..."

Pozdrawiam serdecznie!

ocenił(a) film na 10
Klee

"Tanie, hollywoodzkie kino..."
Widzę że mamy podobne zdanie na jego temat.

Jest coś co mnie bardzo drażni w hollywoodzkich produkcjach. Kiedy Amerykanie biorą się za robienie swojej wersji dobrego europejskiego filmu. Tak było m.in z "Niebem nad Berlinem" Wendersa, które posłużyło za pierwowzór do "Miasta Aniołów". Pierwowzór jest urzekający, liryczny, pełen emocji a "Miasto Aniołów" wyszło nijakie, mgłe. Postać wykreowana przez Cage jest drewniana. Wszystko jest podane na tacy, by nie rzec - rozłożone na czynniki pierwsze na stole operacyjnym.

W USA film musi się przede wszystkim sprzedać. "Presque rien" nie jest filmem dla masowego odbiorcy. To ambitne kino dla odbiorców o niepospolitym guście.
Mam poczucie, że Europejczycy umieją zrobic ambitny film na który ludzie pójda do kina. Ta sztuka za oceanem nieczęsto ma miejsce.

użytkownik usunięty
traveller

To trzeba przyznać, iż film jest pełen zagadek.

ocenił(a) film na 9
traveller

I tu jednak mały paradoks. Otóż film ukazał się na DVD wyłącznie za oceanem. W Europie (kilku ledwie krajach) doczekał się, o ile mi wiadomo, wydania na kasetach VHS. I jak tu nie wierzyć, że w Ameryce można dostać wszystko? Mimo że ludzie i tak wybiorą Coke i McDonalda.

Klee

Niestety, mnie film na kolana nie powalił. Oglądając go, marzyłem o końcu. Trochę zagmatwany, jak dla mnie - płaszczyzny czasowe, które się wzajemnie przeplatają w najmniej oczekiwanych momentach. Ostatecznie chyba nie bardzo zrozumiałem o co poszło.

ocenił(a) film na 9
Anudin

No cóż, nie każdego musi, prawda?

Klee

A o mnie to juz calkiem zapomniales, Klee, co?

Maryś

ocenił(a) film na 8
Klee

Piękny, przepiękny film... Dosłowny, a jednak pełen niedomówień... Urzeka klimatem. Zachwycający.

Klee

a w czym ten film byl taki wyjatkowy? posiekanie go na kawalki i niechronologiczne ulozenie mialo dodac mu czegos w rodzaju artzmu? zrobic z normalnego dramatu cos niezwyklego? jak dla mnie wprowadzilo to wiele haosu w cala historie. no ale znowu uporzadkowany tok zdarzen zrobil by z tego kolejny film o poznaniu i roztaniu, tyle ze w roli glownej nie widac tu parki damsko-meskiej tylko dwoch gejow. a i ochrzszczenie tego filmu mainem - "muzyka:perry blake" - lekko mnei zirytowala. ledwo dwa jego kawalki z plyty studyjnej sie tam pojawily. sadzilem,ze uzlysze cos neipublikowanego, a tu jeden kawalek monotonnie powtarzany, a drugi na zakonczenie.
film owszem, nie byl najgorszy, 7/10 moge nawet mu dac. ale poza rzadkim u nas w ciemnogrodzie motywem homoseksualnym nic nadzwyczajnego tu nie ma.
tyle wywodow - pozdrawiam

ocenił(a) film na 8
Godsmak

Właściwie przyklasnę przedmówcy. Wczorej obejrzałem film Quentina Lee "Ethan Mao" - o podobnym problemie co "Preque rien". I o ile do Ethana jeszcze wrócę, to do omawianego tutaj nie. Film nie zrobił na mnie jakiegoś niezwykłego wrażenia, jakie zostaje choćby po filmach Ozona. Po prostu pewna kolejna pozycja o tematyce gejowskiej z tym, że z wyakcentowaniem aspektu psychologicznego bohatera. Choć czy rzeczywiście z wyakcentowaniem? Może dałem się ponieść interpretacji pana Klee. Film psychologiczny jest jak źródło, w "Presque rien" mamy natomiast symptomy. Cóż, na samotnośc bohatera niewiele możemy pomóc. Możemy jedynie powiedzieć, że skoro chce być sam i chce przeżywać swoją depresję, ma takie prawo. To choroba, ale nie należy leczyc na siłę... Ani to nostalgiczne, ani smutne, ani specjalnie przekonujące... Dla mnie przechodzi w obojętność. I tak tez odbieram ten film. Pozdrawiam!

kosmiczny

Parę słów.....szczególnie dla Kosmicznego i Klee. Jakiś czas temu miałam okazję zobaczyć cudowny film "Tajemnica Brokeback Mountain"- i mogę stwierdzić że żaden film w ostatnim czasie nie wywarł na mnie tylu emocji.....!- to taka chwila w której inaczej patrzysz na życie i miłosć. Ten obraz zachwycił i "utkwił" we mnie tak bardzo, że przez długi czas miałam problem z przystosowaniem się do otoczenia....i myśle że uczucie to było wzajemne(ponieważ znajomi i bliscy nie umieli tak do końca zrozumieć co takiego widziałam w tej produkcji) - w dodatku głównym wątkiem jest miłość i to miłość gejowska.Ja uważam wręcz odrotnie...... to kunszt i arcydzieło ostatnich lat. Obraz ten pochłonał mnie bez reszty, zapadł mi tak głeboko w pamięci jak żaden film w ostatnim czasie. Losy głownych bohaterów jaki i ich rodzin były tragiczne, niespełniona piękna miłośc dwojga mężczyzn jest z góry przesądzona, w trakcie filmu bez przerwy odczuwałam ten niepokój i obawę, wiedząc że ta historia nie może się dobrze skończyć. Role głównych bohaterów zagrane przez Heath Ledger i Jake Gyllenhaal są kreacjami wielkimi i dojrzałymi, od pierwszych minut filmu nie można od nich oderwać oczu, sama nie wiedziałam że mają w sobie tak niesamowity żar i napięcie które zostało tak doskonale uchwycone w tym obrazie.Prosta historia z którą każdy może się identyfikować i utorzsamiać...bo mam nadzieję że Ci ktorzy zobaczą ten film zrozumieją że ta historia nie jest tylko zwykłą historią o trudnej miłości gejowskiej. Film skromny- ale jak piękny i prawdziwy w swojej wymowie. Mam tylko nadzieję że nie pójdzie ten obraz w zapomnienie bo tej historii jak i przesłania nie można wymazać z pamięci.....przynajmniej we mnie będzie bardzo bardzo długo! Do tego dochodzą malownicze zdjęcia Prieto( mam wrazenie ze jestem tuż obok),ten doskonały operator jest autorem zdjęć do takich filmów jak "25 godzina" "21 gramów"- Prieto jak w każym Swoim obrazie wspaniale gra kolorami głównie w produkcjach meksykańskich- to jakby jego artystyczna wizytówka jak i piękne, nostalgiczne zdjęcia to "Tajemnic..." . Ta obsesja co do TBM W moim przypadku zaczeło sie bardzo niewinnie bo od przesłuchania scieżki dźwiękowej.Zakochałąm się w pięknych gitarowych brzmieniach Wybitengo kompozytora muzyki filmowj Gustavo Santaolla. Ten sam który napisał muzykę do takich produkcji jak "Babel" "Dzienniki motocyklowe", "Amores Perros". Muszę też wspomnieć o nowym nurcie w meksykańkiej kinomatografii którą karmi nas wybitny reżyser A.G Inarittu. Od takich twórców zaczeła sie moja fascynacja kinem meksykańskim i połdniowo-amerykańskim. Oczywiscie na samym początku był Almodovara i jego piękna wizja , klimat tak rozpoznawalny....i specyficzny jak sam reżyser. Bo nikt nie potrafi tak pięknie opowiadać o kobietach i uczuciach jak on sam...kobiece kino które tak mnie oczarowało. Pewnie pytacie się do czego zmierzam bo piszę raczej nie na temat ale jednak poprzez odkrycie tak niesamowitych filmów miałam okazję poznać choć tylko drogą mail-ową opinię pewnego rencenzenta na portalu onet.pl film który polecił mi jak już dobrze Wam znany francuski obraz "Presque rien" ...Uwaga ! Niestety nie widziałam tego filmu ponieważ bardzo ciezko jest go zdobyć. Jest bardzo wiele pozytywnych recenzji na temat tej produkcji...a w szczególności Klee jest jego wielkim entuzjastą (chyba we mnie zaszczepiłeś tak wielką chęć zobaczenia tego filmu). Zaczynam wiec od końca, nakręcam się opiniami innych w tym temacie, zdobyłam ścieżkę dźwiękową do "Presque rien"- piękna w stylu francuskim muzyka! Cosmo:) widziałam kilka obrazów Ozon'a i mam prośbę abyś napisał mi kilka tytułów Twoim zdaniem wartych obejrzenia. Troszkę śledzę to o czym i jak piszesz więc chyba bardzo lubisz kino francuskie i nie tylko jak sądze....? Podaj mi flmy o podobnym klimacie jak TBM czy "Presque rien" Osobiscie z Quentinem Lee tez mam problem aby cokolwiek znależć z jego dorobku. Klee! dziękuje za kilka trafnych i ciekawych spostrzeżeń i opinii- po przeczytaniu niektórych z nich naprawdę innymi oczami patrzy się na wiele spraw.....i nie tylko z tej dziedziny filmowej. Aha "chłopcze kosmiczny" nie zapominaj o mnie i podaj kilka Swoich ulubionych typów! Gorąco Was pozdrawiam...i mam nadzieję do następnego klikania:)

justka77

ehh, Jakbym byl na stronie z filmem "Tajemnica Brokeback Mountain" a nie "Presque rien". po pierwsze, bo nie moge sie nie doczepic, muzyka z tego filmu nie jest francuska a made in USA. jest ona autorstwa Perry Blake'a i nie jest napisana specjalnie do filmu. kawalki znajdujące sie na soundtracku z powodzeniem mozna znalezc na sutdyjnych plytach pana Blake'a. a jest tam o wiele wiecej niz dwa monotonnie powtarzane kawalki w samym filmie (do przesluchania oczywiscie namawiam, bo warto). co do filmow tej tematyki, prawde mowiac jestem przerazony twoim zapalem do takich produkcji. to nie tematyka czyni film wielkim a sposob jej ukazania. co prawda po czesci twoj zapal rozumiem, bo ciezko z filmami nie opowiadajacymi schematycznie o uczuciu tzn."ona, on i wielka milosc", ale tez nie kazdy film inny niz wszytkie musi byc wielkim dzielem. jesli chodzi o wspominany przez ciebie "Brokeback Mountain" - ja nie naleze do zwolennikow tego filmu. niby trudny temat ale jakos w naszych polskich realiach nie spasowany. oczywiscie nie mowie, ze film byl kiepski, ale ja go chlodno przyjalem. znam bardziej ciekawe dla mnie produkcje, ktore mniejszym ehem sie rozeszly.
tutaj spelnie prosbe twoja, aczkolwiek nie do mnie kierowana. jelsi mam polecic jakies filmy, ktore sam uwazam za wielkie, musze wspomniec tutaj o produkcji Gusa van Santa "moje wlasne idaho" - jak dla mnie nikt tak nie ujal w kinie niespelnionej milosci jak pan van Sant. ze starszych produkcji jeszcze warto napomknac film troche mijajacy sie z tematyka "presue rien" ale niemniej ciekawy i dla mnie projekcja obowiazkowa. mowie tutaj o "priscili, krolowej pustyni". troche na wesolo i z doborowa obsada aktorska. z nowyszych filmow polecam "lato milosci" - krecone przez polaka na obczyznie. nie pamietam teraz nazwiska. ale film, jak i muzyka pani Sary Goldfrapp genialne stworzyly polaczenie (oczywiscie moja skromna opinia ujmujac). troszke lzejsze klimaty, aczkolwiek rownie wazny temat tolerancji prezentuje "Fucking Amal". polecam jeszcze angielki filmna zakonczenie chcialem jeszcze wspomniec jeden z nowszych filmow ale dla mnei rownie obowiazkowy jak to co podalem wczesniej, "sniadanie na plutonie" - zabawne i naprawde dobre kino zarazem. jesli cos sobie ejszzce przypomne to podam. jeszcze jeden film produkcji angielskeij mi chodzi po glowie, ale w tej chwili nei ejstem w stanie przypomniec sobie ani tytulu ani czegokolwiek potrafiącego pomoc go odnalezc.

Godsmak

Napisałam na tej stronce o "Brokeback Mountain" -bo jest to pewien odnośnik do "Presque rien"- wydawało mi się ważne to co piszę i jakby nawiazuje do tak zachwalanego "Presque rien". Wciaż słucham muzyki do tego obrazu i jest w języku francuskim....nie jestem znawcą właśnie tej produkcji ale kąśliwe uwagi nie są zbyt miłe tymbardziej że jak już wcześniej pisałam nie miałam możliwości zobaczenia tego filmu więc jak najbardziej mogę się mylić. Nie rozumię Cię! Jesteś przerażony tym, iż podoba mi sie "taka tematyka"- a co wniej jest takiego złego? Nie widziałam zbyt wiele takich obrazów a ten pochłonąl mnie całkowicie. oczywiscie ze nie musisz sie ze mną zgadzac, licytować się z Tobą nie bede... bo to sie mija z celem. Muszę jednak dodać ze nie zrozumialałeś ani jednego słowa z wczesniejszego posta. Cenię ten film za CAŁOKSZTAŁT-zdjecia, aktorstwo, muzykę a nie jak piszesz głownie za tematyke. Dzięki tej produkcji otworzylam oczy na twórców związanych z tym filmem - teraz interesuja mnie wczesniejsze ich obrazy. To chyba dobry znak?! Z filmow ktore mi polecasz widzilam 2 z nich "moje własne idaho" i "Fuckin Amal"- byłam równie poruszona, badzo dobre kino!Pozostałe postaram sie zobaczyć.Jednak w tej chwili mam pewne zaległości w oglądaniu produkcji południowo-amerykańskich i meksykańskich więc to one mają pierwszeńswto....bo wbrew Twoim opinią staram się oglądać każdy film..dosłownie każdy który jest tego wart!