PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=712896}

Nowy początek

Arrival
2016
7,3 196 tys. ocen
7,3 10 1 196302
6,9 81 krytyków
Nowy początek
powrót do forum filmu Nowy początek

Przereklamowany

ocenił(a) film na 6

Być może moja ocena jest taka (pomiedzy 5/6- ale w ostatecznosci dałam 6), ponieważ oczekiwania miałam spore. Interesuję się językami, etymologią, więc tym bardziej byłam nagrzana. jestem mocno rozczarowana. Lubię filmy z przesłaniem, ale przekaz jest tak banalny, że byłam nawet zła. Czułam się w jakims sensie oszukana. Arrival porównałabym z równie irytującym "Drzewem zycia", lecz całe szczęście "Nowy początek" ma bardziej "zjadliwą" formę. Tak, czy inaczej jeden i drugi jest przekombinowany, silący się na nie wiadomo jaki trudny film. Nie, nie jest. Jest prosty, nużący, przewidywalny. Plusem tego filmu były ładne zdjęcia.

sowanna

Ciekawe porównanie do "Drzewa życia". Widziałem ten film (Drzewo życia) w telewizji, późno w nocy, więc pewnie dużo straciłem, jeśli chodzi o estetykę, ale podobne mam zdanie co do przesłania. Po seansie miałem pustkę w głowie.
Podobnie było po seansie "Nowego początku". Gdy wychodziłem z kina - pustka. Ale z czasem zaczęło mi się to wszystko składać. A gdy już sięgnąłem po opowiadanie Teda Chianga byłem zafascynowany.
Wiele lat temu czytałem Beniamina Whorfa "Język, myśl i rzeczywistość". Miałem swoje przemyślenia na temat hipotezy Sapira-Whorfa. Teraz nagle to wszystko do mnie powróciło. Język kształtuje nasze widzenie rzeczywistości. Trudno to wykazać na rzeczywistości "obiektywnej", tej zewnętrznej. Bardziej tu chodzi o rzeczywistość wewnętrzną, której każdy doświadcza subiektywnie. Domyślasz się co mam na myśli? Jeśli interesujesz się językami, etymologią to może spróbuję o tym napisać...

Otóż języki, którymi mówimy są wyspecjalizowane do opisu rzeczywistości zewnętrznej, a naszą wewnętrzną rzeczywistość niemal zupełnie ignorują. Nie mówię tu o psychologii, filozofii czy teologii. Mówię o języku potocznym, jakim na co dzień mówimy do siebie. Mówimy o sobie "ja" jakbyśmy byli czymś płaskim, jednorodnym, stałym. Mówimy do innych "ty" - fachowcy nazywają ten zaimek "zmienną" - zupełnie jakby wszyscy ludzie byli tacy sami, jednowymiarowi, bez głębi. A przecież wszyscy wiemy, że tak nie jest. Każdy człowiek jest inny, każdy się zmienia przez lata, każdy ma swoje humory, które zmieniają się w ciągu dnia. Nie ma barwniejszej rzeczywistości niż człowiek. Nasza cywilizacja stworzyła już niezliczoną ilość powieści, opowiadań religijnych, mitów, a nikomu nie udało się wyczerpać tego piękna głębi człowieczeństwa. Dusza, ego, superego, intuicja, uczucia, umysł, podświadomość... - i wszystko to o czym jeszcze zapomniałem język potoczny wrzuca do jednego worka: "ja" lub „ty”, „on”, „ona”...

Choć Ted Chiang co innego chce nam powiedzieć. Pomyśl: Kim są heptapody? Mają oczy dookoła głowy i podobnie odnóża. Po prostu nie mają przodu, boków ani tyłu. Są istotami nielinearnymi - w przeciwieństwie do ludzi. Heptapody więc są podobne do... duchów. Choć mają ciała to z naszego punktu widzenia są istotami duchowymi, bezcielesnymi. A skoro tak, to w wyniku swej cywilizacji stworzyli język duchowy, nielinearny. Czy to jest jasne?

Jeszcze raz to napiszę: Zapominamy o tym, że my, ludzie jesteśmy istotami linearnymi. Patrzymy do przodu, chodzimy do przodu. Mamy boki, mamy tył. Taka budowa ukształtowała nasze myślenie, które też jest linearne. Myślimy w kategoriach przyczyn i skutków. Nasze życie widzimy jako serię różnych opowiadań luźno ze sobą powiązanych.

Tymczasem Ted Chiang na przykładzie heptapodów pokazuje nam zupełnie inną rzeczywistość, duchową. Istoty, które nie mają przodu, boków, tyłu, myślą w inny sposób, nielinearnie. Nie widzą chwilowych przyczyn i skutków, a widzą wszystko poprzez ostateczny cel. Dla nich życie jest niczym skończona powieść. (Czasem jest tak, że mimo iż znamy już zakończenie książki czytamy ją jeszcze raz, bo to nam sprawia przyjemność, bo wedle nas ta książka jest doskonała - podobnie żyją heptapody).

A skoro tak jest, to takie istoty stworzyły odpowiedni dla swojego myślenia język. Język, który opisuje rzeczywistość jako całość, jako coś nieskończonego. Stąd właśnie w filmie widzimy, że zdania takiego języka mają kształt koła. Nie może być inaczej.

(Pamiętajmy, że Ted Chiang jest amerykańskim Chińczykiem. Zapewne sam ma doświadczenie tych dwóch, zupełnie różnych języków: angielskiego i chińskiego. Chyba ich odmienności nie trzeba tłumaczyć.)

Zgodnie z teorią relatywizmu językowego, poznając ten duchowy język, ludzie powinni też zacząć inaczej postrzegać rzeczywistość, bardziej duchowo czyli nielinearnie. I na tym opiera się pomysł na fabułę filmu. Heptapody przybywają na ziemię i pierwsze co robią, to uczą ludzi swego języka. Osiągają cel zupełnie bez wysiłku. Ludzie ciągle pytają się po co przylecieli, a oni po prostu robią to, co mają zrobić. (Świętnie to tłumaczy zasada Fermata, którą opisuje Chiang.) Zatem heptapody ratują cywilizację ludzką poprzez dar ich języka, którego my sami nie mogliśmy stworzyć. Oczekują, że my pomożemy im uratować ich cywilizację za jakiś tam czas (bodaj dwa tysiące lat). A w jaki sposób to zrobimy? Nikt tego nie wie, a ja się domyślam. Może wtedy to ludzie mają nauczyć heptapody swojego linearnego sposobu myślenia? Bowiem, jak twierdzi Chiang, żaden z tych dwóch sposobów myślenia nie jest lepszy, ani gorszy. One są równorzędne.

A najfajniejsze jest to, że to nie jest tylko fikcja literacka. Rysunki mistrzów chińskiego buddyzmu chan czy japońskiego buddyzmu zen malowane w jednej chwili niczym litery języka heptapodów są faktem. Człowiek to potrafi dokonać, choć nie w normalnym, linearnym „trybie” myślenia. Potrzeba na to lat medytacji.

A z drugiej strony historia matki, która wie, że jej dziecko umrze tragicznie i nic nie robi by temu zapobiec, bo myśli w zupełnie innych kategoriach, myśli na sposób duchowy... czy czegoś nie przypomina? To przecież historia Maryi i jej syna. Ted Chaing jest zaczytany w Biblii.

Strasznie się rozpisałem, przepraszam. Słowem, mam troszkę odmienne zdanie. Wedle mnie ładne zdjęcia są wadą tego filmu. Pierwsza połowa filmu to tylko budowanie napięcia, tylko Hollywood. W opowiadaniu tego nie ma. Jest za to wiele innych, wspaniałych rzeczy. Zachęcam do lektury.

ocenił(a) film na 6
Dz8

Rozumiem, jak najbardziej odmienne zdanie można mieć, a nawet jest wskazane. Mam wrażenie, że miałeś ochotę "wytłumaczyć\ mi ten film ;). Zresztą ograniczyłeś się tylko do jednego z wątków - bardziej zapadł mi w pamięć problem relacji z ludzmi, między narodami oraz bliskimi. To, że ważne nie jest jutro, czy wczoraj. Tylko to co jest teraz.przeszłości nie zmienisz, a na przyszłość nie masz wpływu (jedynie pozorne poczucie wpływu). Tylko teraz daje szczescie i relacje z innymi etc. Ale wracając do sedna i komunikacji jako takiej i do wspomnianej teorii. Film rozumiem, nawet nie znając teorii Whorfa (nie jestem lingwistką z wykształcenia, raczej z zamiłowania i porozumiewam się w 5 językach). Absolutnie zgadzam się z ww. teorią, ponieważ jej doświadczałam na sobie. Inna gramatyka, określenia, mnogość znaczeń wymusza na takie , a nie inne postrzeganie rzeczywistości. Mnie to jakoś nie zaskoczyło. Myślę, że rozumiem ten film zarówno- komunikację, jako taką, relacje, ze to one są ważne i cała otoczxka z nimi związana (ale nie chcę się rozpisywać na ten temat). Niemniej jednak film nie do końca mi się podobał, bo był właśnie przewidywalny i przekombinowany. Nadano mu pseudo "trudność". Aktorzy silili się na "skomplikowane", trudne emocje jak lęk, strach (choć to nie jest emocja złożona), tęsknota, złość, gniew. Dla mnie to było mega sztuczne, nie kupowałam tych emocji. Do tego zostało podlane sosem "naukowych nazw" jak słynny "ciąg Fibonacciego" - mam wrażenie, że w filmach, które sila się na mega mądre, to hasło musi paść - plus do tego jakies inne teorie.
No cóż, jestem rozczarowana, trudno mi zmienić opinię na temat filmu. Już wolę chyba "kroplę słońca", który to film traktuje o podobnych rzeczach (relacje- szczęście, tu i teraz) tyle tylko, że "Kropla Słońca" jest filmem "kostiumowym"/historycznym

sowanna

„Tylko z kiepskiej powieści można nakręcić dobry film.” Bodaj tak, przewrotnie ujął to pewien znany reżyser. Film jest wedle mnie tylko zachętą do lektury Chianga. Nie czarujmy się, czego można oczekiwać od Hollywood? Nie mylmy tego filmu z kinem europejskim. Dlatego ja widziałem film tylko raz, a opowiadanie czytałem kilka razy.

Piszesz o myśleniu „tu i teraz”. To jest podstawa myślenia buddyzmu zen, a ogólniej mówiąc medytacji. (Także w Kościele katolickim mamy możliwość medytowania, które nazywa się „modlitwą serca”, ale mało kto o tym wie mimo tego, że to tradycja sięgająca XIII wieku. Warto zajrzeć na stronę Zakonu Benedyktynów w Lubiniu i posłuchać konferencji!) W tym myśleniu pozornie chodzi tylko o ograniczanie się do „tu” i „teraz”. Tak naprawdę to ten normalny sposób funkcjonowania człowieka jest ograniczony. „Tu i teraz” to doświadczanie Pełni, rzeczywistości w całej jej pełni.

Muszę tu sprostować jedna rzecz. Napisałem, że człowiek jest istotą linearną, liniową, bo taką ma budowę. To nie całkiem tak. Należałoby napisać, że człowiek staje się istotą liniową. Tę prawdę odnajdujemy w Biblii. Adam i Ewa byli pierwotnie istotami duchowymi. Zjedzenie owocu z drzewa poznania dobra i zła (to troszkę nawiązanie do filmu „Drzewo życia”) nie tyle było czyjąś winą, co było początkiem myślenia w kategoriach grzechu i winy. Człowiek zaczął widzieć świat liniowo, dostrzegać przyczynę i skutek. Najmocniej to widać w przypadku gdy skutek jest czymś negatywnym, bo wtedy komuś trzeba za to zło przypisać winę.

Ale tę prawdę odnajdujemy też w życiu, w naturze. Człowiek pierwotny nie dostrzegał przyczyn i skutków tak jasno jak człowiek współczesny. Także każde małe dziecko tego się musi uczyć. Ja pamiętam jak moje pierwsze dziecko było małe i gdy je karmiłem to specjalnie upuszczałem łyżeczkę, że niby taki jestem nieporadny. Mimo tego, że powtarzałem to dziesiątki razy on się zawsze zaśmiewał z tego. Dla maluszka życie nie jest linią dnia za dniem, nie jest nudą, jest niepodzielonym wydarzeniem, jest tu i teraz. To my, dorastając zaczynamy myśleć ograniczenie. Dlatego Jezus mówił o tym, że trzeba na powrót stać się dzieckiem, a Daleki Wschód mówi o „dziecięcości”, „naturalności”, o powrocie do pierwotnego umysłu.

Wspaniale piszesz, że przyszłości nie da się zmienić. Widzę, że dobrze to czujesz. Nie trzeba być lingwistą. Ja też nie jestem, a nawet sam Whorf nie był (typowym) lingwistą. Masz o wiele bogatsze doświadczenia językowe niż ja. Z biedą koresponduję po angielsku i rosyjsku, więc trudno tu mówić o „zanurzeniu się” w jakimś języku obcym. Ja za to mam inne doświadczenia, duchowe.

Cóż mogę jeszcze dodać? Piszesz: „...bardziej zapadł mi w pamięć problem relacji z ludźmi, między narodami oraz bliskimi...“ To też jest wspaniały wątek i mam wrażenie jest to specjalność kobiet. I właśnie film ma tu przewagę nad opowiadaniem, bo film świetnie pokazał konflikt myślenia patriarchalnego i matriarchalnego. Jak?

Otóż z jednej strony mamy rząd, wojskowych, naukowców, którzy myślą w kategoriach władzy, patriarchalnie. Oni chcą „handlować” z kosmitami. Oczekują jakiejś nowej technologii, która pomoże im zdobyć władzę nad konkurencyjnymi krajami. Bohaterka stoi z drugiej strony. Ją interesuje relacja z kosmitami, ona myśli matriarchalnie. Dlatego to właśnie ona rozumie ich misję. (Jakaś kobieta na forum nawet zauważyła podobieństwo kształtu statków kosmitów do konturu kobiecego brzemiennego brzucha. To może zbyt wyszukane, ale trzeba przyznać, że ten kształt statku jest kobiecy, łagodny, a same pismo heptapodów też jest „mało męskie”).

Nawiasem mówiąc: wątek chińczyków jako stereotyp ludzi złych jest na forum często zarzucany filmowi. Zupełnie niesłusznie. Wedle mnie właśnie wątek tego, że Chińczycy chcieli się dogadać z heptapodami przy pomocy szachów jest genialny i być może odwołuje się do myśli Vonneguta z „Kociej kołyski”: „Człowiek wymyślił szachownicę, Bóg wymyślił karass” - czyli duchowe relacje pomiędzy ludźmi, duchowe współdziałanie. Hannah, córka bohaterki mówi o „grze o sumie niezerowej” - to też do tego nawiązuje, do szachów.

Tak naprawdę niewielu ludzi w ogóle rozumie zakończenie filmu. Oczywiście film musiał skończyć się happy-endem, zupełnie inaczej niż opowiadanie, ale ma to swój smaczek. Scenarzysta sugeruje, że gdybyśmy potrafili nauczyć się języka duchowego (nieliniowego), to – zgodnie z hipotezą Sapira-Whorfa – zaczęlibyśmy świat postrzegać duchowo. Wtedy w naturalny sposób wprowadzilibyśmy duchowe porządki w nasz świat. Co by się stało? Świat przeszedłby przemianę z systemu patriarchalnego, męskiego, systemu opartego na władzy, na nacisku jeden na drugiego, systemu o strukturze pionowej... na system matriarchalny, oparty na relacjach poziomych, na braterstwie, równości, na wzajemnej pomocy, na „matkowaniu” jeden drugiemu. I to też nie jest tylko fikcja literacka, bo przecież co proponował nam Jezus, jeśli nie właśnie taki świat? Świat w którym wszyscy sobie pomagają, służą, kochają się, gdzie nie ma walki o własność prywatną... (Nie chcę by to zabrzmiało jak krytyka, ale spójrz na Kościół. Mimo tego, że głosi naukę równości, braterskości, to sam Kościół ma strukturę patriarchalną, w której my, wierni jesteśmy na samym dole. To się zmienia od kilkudziesięciu lat i bardzo dobrze. Dziś coraz częściej się mówi, że wszyscy są Kościołem, a nie tylko struktura kościelna choć w potocznym myśleniu wciąż ten schemat jest obecny.)

Co, starczy już? Po przerwie (bo zafascynowała mnie inna książka) znów temat „Nowego początku” mnie rozpalił. To niesamowite, że Jeremy Rennera zatrudniono do tego filmu ze względu na... nazwisko! Przecież to tragicznie kiepski aktor. Słowo „Renner” to palindrom tak, jak imię córki bohaterki: „Hannah”. Palindrom to symbol nieskończoności (tak jak koło, które jest znakiem pisma heptapodów, ale też symbolem buddyzmu zen). Doceńmy to, nie przekreślajmy filmu tylko dlatego, że jest komercyjny. Trzeba patrzeć na całość, na film i na opowiadanie. Ciekawe jakie znasz języki... Jestem pod wrażeniem. Miło mi podyskutować z kimś na poziomie:)

Acha, „Kropli słońca” nie widziałem, ale z opisu wygląda ciekawie. Jeszcze raz przepraszam, że tak dużo piszę. Niestety lubię;)