Chyba najwyższy czas powtórzyć "La Stradę" bo im częściej sięgam po dzieła Maestro, tym bardziej wydaje mi się ona najsłabszym jego obrazem lat 50. Co nie znaczy że słabym. Ale po przejmujących "Wałkoniach" uniwersalnie poruszających temat dorastania, oraz bajecznej balladzie "Noce Cabirii" zabrałem się za "Niebieskiego ptaka" i wrażenia są równie pozytywne.
Tym razem Fellini łączy cechy neorealizmu z kinem noir. Niezbędny był mu zresztą znany z tego nurtu, amerykański aktor w roli głównej. I Broderick Crawford idealnie sprawdził się między włoską obsadą. Mieszanka stylistyk okazuje się być bardzo kompatybilna. Wątki społeczne współgrają z obrazami przyjęć zepsutego Rzymu (czyżby wprawka przed "Słodkim życiem"?), a moralizatorstwo, gdy już się pojawia, nie jest nachalne.
Jedna ze scen przypomina łudząco "Złodziei rowerów". Augusto wybiera się wspólnie z córką na obiad, a później do kina, lecz na końcu jest ona świadkiem upokorzenia ojca. Identycznie jak Bruno gdy widzi tatę podczas kradzieży, po tym jak spędzili razem miłe chwile.
Dobrych momentów zresztą tutaj bez liku. Najlepszym jest motyw złotej papierośnicy. Ale to musicie już zobaczyć sami. W każdym razie świat naciągaczy z wielkiego miasta został zaprojektowany z pomysłem i żądzą nimi bardzo specyficzne reguły. Dużo zyskacie jeśli dacie się w niego wciągnąć ;)
Dokładnie tak, ta scena z upokorzeniem przed dzieckiem i pierwsza moja myśl "Złodzieje rowerów". Dzięki, że jeszcze to potwierdziłeś. Film świetny, aż szkoda myśleć, że wycięto z niego pół godziny materiału, który następnie przepadł. Tyle dobrego kina na zawszę przepadło.