Oglądnęłam jeszcze kilka razy scenę o Roxanne - jedyny jasny punkt tego filmu. Jest dobra. Na początku drażnił mnie wokal (no, to nie jest chrypka w typie Cobaina), bo właściwie...nie śpiewa, a ryczy, ale na tym tle cudownie wokal Christiana wypada, plus również za układ taneczny. To na tyle. Przewinęłam też do momentu z żałosna wróżką...to co piją się chwali im się:>>(swoją drogą może ten film tak wypadł bo cała ekipa wypiła po kilka butelek i przestało im zależeć na minimum poziomu) ale wróżki kojarzyły mi się zawsze z pewną magią, a ta wygląda jak naćpana prostytutka. Już więcej nie będę krytykowała jednakże tego filmu, bo do niego nie powrócę. Od 1:18:20 do 1:23:14 polecam jednak, z przedłużeniem do 1:25. Cieszy mnie tylko to że jednak w kinie to przegapiłam.
Absynt absyntem, ale...
Z Roxane jak najbadzej się zgadzam - scena jst kapitalna. Ale... czy aby na pewno tylko ta? Twierdzisz, że film nie jest na poziomie - absolutnie nie mogę się zgodzić. Popatrz na samą stronę wykonawczą - aktorsko film jest poprostu znakomity, weźmy samą N.Kidman - tu dopiero pokazała, co potrafi! A wokal? - jest, jak w każdym musicalu być powiniem, tylko że w tym akurat poziom wykonawczy odbiega daleko od minimum (i tutaj ucho proponuję skierować w stronę kapitalnego pod tym względem E.McGregora). A co ze sceną filnałową? Tutaj (na szczęście) 'wypita' ekipa nie zapomniała o tym, czego zabrakło w Chicago..
Zgodzę się, że 'MR!' nie każdego zachwyci, ale na pewno jest to film na poziomie i to nie byle jakim.
niekoniecznie....
Powinnaś zauważyć że McGregora pochwaliłam i to bardzo- patrz komentarz mój pod tym, na który odpisałaś. Z resztą oczywiście tylko jego wokal, bo wygląda tam karygodnie! A ma grać postać w miarę przystojną chyba. No cóż, nie ma drugiego filmu raczej w którym tak miernie wizualnie się prezentuje.
Uważam nadal że film to kicz. Ale to oczywiste. Tylko że kicz też może być wpisany w kanon sztuki, ale MR mnie przeraża. Nie znoszę z resztą profanacji Queen-u! Dobrzy artyści nie potrafią sprostać skali Mercurego, a co dopiero nieprofesjonalni muzycy.
Dla mnie ów film nie ma poziomu najmniejszego i może zachwycać tylko jeżeli wciągnie owa historia, bo wówczas nie patrzy się na to że jest wtórny i w typie telenoweli. Niestety, mnie nie wciągnął. Oglądałam go chyba 4 godziny, z przerwami na uspokojenie się. A wycierpiałam się tylko po to, bo nie chciałam go mieszać z błotem nie widząc w całości.
Pozdrawiam::)
Btw- wolę zakończenie Chicago (choć film mnie nie zachwyca) niż ową "urokliwą" scenkę z MR i jej śmierć, jakże barwną, łzawą... i ...no cóż...taka jak i cały obraz:>>
Kocham Queenów, kocham 'MR!' i jedno z drugim się nie gryzie:)
Cóż... teraz nie wiem, od czego mam zacząć:) Może więc od początku:
Faktycznie, przeczytałam Twój poprzedni komentarz i zwracam honor w sprawie głosu McGregora. Ale spokojnie, jeszcze trochę się poczepiamJ Jak dla mnie MR jest filmem, w którym Ewan prezentuje się najlepiej, ale w tym miejscu to już całkowicie jest rzecz gustu i nie ma co na siłę zmieniać Twojego zdania, bo i po co. Ale proponuję obejrzeć Emmę - albo chociaż sceny z McGregorem. Wiem, że bluźnię (Gwiazdka, wybacz!:), ale w tamtym filmie niemal nie mogłam na niego patrzeć i jestem prawie pewna, że w tej kwestii przyznałabyś mi trochę racjiJ Ja rozumiem, że facet mógł Ci się nie spodobać, ale nie przesadzasz troszkę, pisząc, że wyglądał 'karygodnie'? Co w nim było aż tak strasznego??
To tyle o Ewanie, przejdźmy więc do następnej sprawy. MR zachwyciło mnie niesamowicie, natomiast niekoniecznie ze względu na samą tylko treść. Absolutnie nie zgadzam się z Twoim porównaniem go do telenoweli. Owszem, jest tu kicz. Kiczem reżyser momentami aż bije po oczach, podobnie, jak samym romantyzmem opowieści, kolorystyką (wydawać by się mogło) bez ładu i składu... ale ludu, nie o to tu chodzi! A raczej właśnie o to... Faktycznie, film zachwycić może, jeśli:
a)kogoś rzeczywiście tak badzo wciągnęła sama historia
b)muzyka oczarowała go tak badzo, że wszystko inne przesunęło się na dalszy plan
c)dostrzegł, że to, co w tym filmie widać na pierwszy rzut oka, jest tylko tłem dla tego, co naprawdę, lub też i głównie chce powiedzieć reżyser
Albo też z innych powodów. Nie ważne, w każdym razie film nie jest na niskim poziomie, absolutnie nie jest też wsteczny! Sama Kidman, nie będę się już powtarzać, prezentuje aktorstwo najwyższych lotów. Jest nie tylko 'ładniutka', ale prawdziwa, widać, że naprawdę włożyła siebie w tę rolę, pokazała, że sprawdza się również wokalnie, i to nie byle jak. Nie rozumiem również Twojego zniechęcenia do... wejścia Kidman -zapewne chodziło Ci o 'Diamonds are a girls best friend'. Przecież wykonała to kapitalnie, a jeśli przesadzam, to na pewno badzo dobrze! Zarówno wokalnie jak i wizualnie. Jakkolwiek scena w słoniu może być dla niektórych żenująca, ja z osobistych powodów będę Nicole nadal bronić!:) W MR Kidman udowodniła, iż potrafi również zagrać role nieco komediowe i robi to naprawdę kapitalnie - w prawdzie nie widziałam jeszcze pozostałych filmów nominowanych w tamtym roku za żeńskie role, ale Boshe, nie wiem, za co Akademia nagrodziłą Halle Berry - przecież w porównaniu z nią Nicole... nie, szkoda klawiatury.
Może film tak negatywnie na Ciebie zadziałał właśnie dlatego, że nie widziałaś w kinie? Faktycznie, momentami kamera pędzi jak szalona i na małym ekranie ciężko jest skupić myśli, a co dopiero wzrokJ Ale tu również bez przesady - dla porównania proponuję początek Chicago, lub nieodwracalne - tam dopiero nie wiadomo, co się dzieje:)
Lecmy dalej - powiem Ci, że na początku, podobnie, jak w każdym innym przypadku, słysząc mój ukochany Queen w innym wykonaniu, zadrżałam. Jednak po niedługim czasie wybaczyłam. Bo nie chodziło w MR o to, aby przebić Mercurego, lub stworzyć wersję choćby trochę mu dorównującą, bo bądźmy szczerzy, to nie jest możliwe i nigdy nie będzie! Nie chodziło o to, aby Nicole dorównała wykonaniem swojej poprzedniczce (ale naprawdę wykonała to pierwszorzędnie), był to raczej ukłon w stronę koneserów nieśmiertelnych przebojów - Nirwana, Queen, Elton John... bez nich ten film nie byłby tym samym, nie zachwyciłby tych wszystkich ludzi, którzy z kina wyszli jak na szkrzydłach - sama byłam świadkiem!J Owszem, Moulin Rouge! jest inny, niż musicale z lat 50-tych, ale Boshe, przecież kino się zmienia i to chyba dobrze, że filmy nie są cały czas takie same, jak 40 lat temu?:) Natomiasty nie zgodzę się, że MR nie ma nic z magii. Ależ ma! Już sam sposób, w jaki historia jest opowiadana... ludzie, nie zrażajcie się gadającym księżycem czy tańcem w chmurachJ Moulin jest również inny od wszystkich musicali a to właśnie dlatego, że jest to coś nowego i oryginalnego - to pewnego rodzaju hołd złożony wszystkim tym nieśmiertelnym i świętym piosenkom. Wtórny, wtórny.... W KTÓRYM MIEJSCU TEN FILM JEST WTÓRNY???? Przepraszam, poniosło mnie. Już drugi raz słyszę to określenie na MR i proszę o wyjaśnienie (może tym razem się doczekam) co miałaś na myśli pisząc, że 'jest wtórny'.
Pozwolę sobie jeszcze nie zgodzić się z Tobą w jednej kwestii: mam nadzieję, że remake nie powstanie. Albo wiesz co... może lepiej, żeby go zrobili. Jestem pewna, że Amerykanie natychmiast okrzyknęli by go wielkim hitem. Zapewne byłby to kolejny romantyczny, lirtyczny film, gdzie od razu wszystko wiadomo, gdzie przesłanie byłoby tak proste, że zrozumiałby je mój chrześniak w wieku lat 4. Takich filmów powstała cała masa i pewnie nadal będzie ich więcej i więcej, tych Zakochanych Szekspirów, gdzie przez maksymalne przesłodzenie i bijące niemiłosiernie po wszystkich zmysłach subtelność... piękno... liryczność... można zwrócić ciastka zjedzone w przedszkolu.
Właśnie o to chodzi, MR na pozór wygląda jak typowy film o tym, że on ją kocha, ona jego nie , potem już tak, ale zaraz pojawia się ten drugi, a ona umiera. Nie, nie i jeszcze raz nie! To nie jest film o tym! A już najbadziej denerwuje mnie czepialstwo o to, że reżyser nie odwzorował dokładnie atmosfery tamtych czasów, postaci ( Toulousa na przykład) - przecież nie o to chodziło!!! I to nie jest żadna sprzeczność z prawdąJ A jeśli chodzi o kolorystykę, o to, że, jak twierdzisz, Krystian momentami nie pasował do całości... Przecież w MR kapitalnie widać początkowy kontrast między głównymi bohaterami, symbolikę imion, kolorów - czerwień kontrastująca z błękitem, w końcówce zmieniająca się... zapędziłam sięJ Ale widzisz, jeżeli dobrze się przypatrzysz, reżyser bawi się z widzem i jednych ta zabawa wciąga, innych nie. Ale Moulin Rouge! w żadnym wypadku nie jest bzdurne i nie na poziomie.
Na koniec (nareszcie:)wrócę jeszcze do poprzedniego komentarza. Mówiąc 'końcówka' nie miałam na myśli śmierci Satine, ale... powiedzmy piosenkę finałową, którą każdy musical posiadać powinien i jak dla mnie powinna wybijać się ponad wszystkie wcześniejsze, czy to samą formą czy wykonaniem, jak z resztą na finał przystało... hm... dziwne, Chicago też musical, a tam jakoś nie potrafię doszukać się choćby w miarę dobrej końcówki ( bo chyba nikt mi nie powie, że scena 'tańca z bronią' zasługuje na jakiś szczególny podziw...)
Jeśli już przeszłyśmy do Chicago to może i tu chwilę zostańmy...J Nie, nie i jeszcze raz nie! Jakkolwiek każdemu podoba się co innego, choćby mnie torturowano, w życiu przez gardło mi nie przejdzie, że ten film jest lepszy od MR! Tu się mogę kłócić do upadłego:) A jeśliby ktoś chciałby wiedzieć, na jakiej podstawie, to już tłumaczę: Po pierwsze, owszem, można stwierdzić, że sama treść Chicago jest ciekawsza od prostej historii MR, ale jako musical... może przesadzę, że nie ma porównania. Chicago to nie jest zły film, ale na pewno nie jest też jakimś dziełem szczególnym. Ma swoje zalety, owszem. Jako główną z miejsca mogę podać C.Zitę-Dżons. Jak najbadziej zasłużenie oscarową! Natomiast w kwestii pozostałych aktorów.. cóż, Gere może i gra badzo dobrze, ale ze śpiewaniem już ciut gorzej. Podobnie Zelłeger - po raz wtóry nie mam pojęcia, za co nominacja! I to jest kolejna rzecz, którą MR przebija Chicago - kwestia obsady! Do musicalu bierze się ludzi, którzy potrafią śpiewać, a porównaj sobie samego Gera z McGregorem - nie ma żadnego porównania! Kolejna rzecz - jak po pierwszej piosence z Chicago byłam po prostu zachwycona, tak reszta... cóż, weź samą Roxanne czy choćby Your Song i znajdź mi jedną, jedną która choćby im dorównuje.
Ufff... przepraszam za taką długą odpowiedź (muszę się tego oduczyć:) ale mam nadzieję, że przeczytasz i...najbadziej zależy mi na tej 'wtórności'.
Pozdrawiam:)
MERCURY JEDYNYM WYKONAWCĄ I JUŻ!
Cóż za esej::)
Zaczęłam czytać, więc może zacznę od tematu- nie zgadzam się! Jeżeli kochasz Queenów to nie uwierzę że nie uznasz wykonania Kidman za profanację! Jest zupełnie bezbarwne, a mocne dźwięki muzyki tuszują niedociągnięcia (czytaj zagłuszają). Wiesz jak go Mercury śpiewa- wokalem przebija mocne dźwięki. One go dopełniają, a nie przytłaczają! Ten kawałek Quennu jest porywający. Gdy się go słucha, wierzy się mu i robi wrażenie, zwłaszcza w kontekście późniejszej śmierci tak niezwykłej osobowości w muzyce. To jest ich historia, a nie jakaś pioseneczka dla pełnometrażowej telenoweli! >>Nieśmiertelny<< też ma wiele żałosnych scen, ale oglądam ze względu na cudowną muzykę. O ileż kawałek Who wants live forever wzbogaca fabułę! Niestety, nie można tego powiedzieć o Show w MR! Są utwory mające jednego wykonawcę ! Oglądałaś obłędnego rycerza? Jak tak to nie mogłaś nie usłyszeć różnicy między początkowym a późniejszym wykonaniem- raz Merkury, potem Williams. Williams o niebo lepiej radzi sobie niż Kidman, ale to też nie to. Jak możesz pisać o wersji dorównującej?
To nie hołd żaden ą żerowanie na żyjących legendach, wykorzystywanie ich dzieł w sposób budzący litość! Myślałam że już nic mnie nie zirytuje- na Dream On w wykonaniu Eminema zareagowałam w miarę spokojnie, no trudno. Kocham ten kawałek, a kilku laików mało oczekujących, może sięgnie po Aerosmith dzięki niemu i się nawróci:), ale gdyby ruszył Show, I want it all czy Who wants...no, to już inna kwestia.
Z resztą powracając jeszcze do wykorzystaniu The Show w MR- ów film spłaszcza tekst, robi go pompatycznym sposób wykonania. A fabuła jest na tyle cukierkowata iż powinna się stonować, choćby poprzez dobór repertuaru. Z resztą zbyt oczywisty jest kontekst- przedstawienie, scena...i mamy tu ilustrację. Nawet tępy totalnie by pojął! Nie O taki teatr w The Show chodzi.
Więc zadziwia mnie że nie potępiasz tej wersji. Nie oceniam Twego uwielbienia dla Queenu, nie zrozum mnie więc źle. Po prostu nie pojmuję jak można nie dostać apopleksji (ale ja jestem odporna, choć znów tu był moment gdy wyszłam na herbatkę...cieszę się że palenie rzuciłam dawno, albowiem na jednym by się nie skończyło, w ramach uspokojenia).
Wyjaśnij mi w którym miejscu napisałam że jest WTÓRNY? Jest, ale chyba nie użyłam tego określenia? Tzn. możliwe że tak, po prostu nie pamiętam.... Ale jeśli znasz takie podstawowe musicale jak Brigadoon, 7 narzeczonych dla 7 braci, itp. To chyba wiesz w którym miejscu wtórny jest:>>
Teraz McGregor- wolę go już w Emmie jednak...eh, co? Myślałam że uniknę tego tłumaczenia- ale proszę: jakieś krostki na twarzy i żółte ząbki! A zbliżenia bynajmniej tego nie tuszują!
HAHAHAH, przepraszam, ale p. C to czysta demagogia z twej strony. Nie o to chodzi w filmie. To już czyste nadinterpretację :) Tak samo maniacy doszukują się w Matrixie kontekstu religijnego, itp...a to bzdura! To tylko wmawianie że kicz ma sens:>>
Co do wejścia Kidman- o ile się nie mylę porównałam z wykonawczynią wcześniejszej wersji owego hitu- i na tym tle Kidman wypada tak bladziutko jak jej twarzyczka;
Zapewniam że nie dlatego iż nie widziałam w kinie- to duże szczęście, bo tak mogłam zatrzymać, wypić herbatkę, uspokoić się, a z kina bym wyszła, albo znajomi musieli wysłuchiwać mych narzekań (choc podejrzewam, że wszyscy opuścilibyśmy sale w pośpiechu).
Przecież bardziej sentymentalnego, cukierkowatego i tandetnego filmu zrobić się nie da! A jeśli to za takie osiągnięcie należy się twórcy Oscar!( a że statuetki Akademii od wielu lat nagradzają filmy w większości głupiutkie to byłby na miejscu!).
Co do Chicago- ma scenę rewelacyjną, którą ja dałabym jako kulminacyjną- powieszenie dziewczyny. Jedynej która może była niewinna. Tak sugestywnej, pięknej, a zarazem przerażającej sceny dawno nie widziałam w kinie. To jest sztuka!
Co do tańca z bronią- kumpel właśnie ową scenę docenia, mimo że całość uważa za miernotę. Z resztą wiele osób uważa ją za dobrą. Nie rozumiem. Dla mnie dość przeciętna. Niby można podciągnąć ją pod czarny humor, ale....mnie nie przekonuje do końca. Fakt.
Wiesz nie możesz natomiast zestawiać MacGregora i Gera! Chicago to z jednej strony musical, ale z drugiej cynizm- Gere reprezentuje wizualizację tego drugiego i radzi sobie z rolą świetnie... nie zaliczam go do mych ulubionych, tym bardziej pozytywnie mnie zaskoczył; A Mc Gregor ma grać w słodziutkim musicalu, ma być ładny( to mu nie udaje się) i ma mieć piękny głos (brawa!). A zestawiać go z Gerem? Czy zestawiasz Branagha w Hamlecie z Franzem Mauerem z Psów? Przecież obaj mówią i zamykają się w obrębie jednego gatunku analogicznie. Tyle że K.B ma za zadanie wspaniałą deklamacje, Linda biega i klnie ciągle i podobie z McGregorem i Richardem. McGregor i jego głos nie pasowałyby do Chicago.
Popieram- Renee nie wiem za co została nagrodzona...może za to że lepiej wygląda niż w Dzienniku, bo innych powodów nie widzę. Z resztą cały film nie jest czymś niesamowitym. Zeta rewelacyjna, ale sam obraz przereklamowano. Doceniłam go dopiero po oglądnięciu MR i doszłam do wniosku że wolę musicale w wydaniu takim jak Chicago, a nie mdłe opowiastki. Z resztą MR jest wsteczny. Widziałaś deszczową piosenkę? Szlagier. Ale póki nie znałam myślałam że to ot taka słodka opowieść. Nic bardziej mylnego! Prześmiewczość i humor w pełni! A przy tym dużą uroda obrazu. MR nie ma ani humoru (ma ale mierniutki tak niesamowicie że to żenujące) ani owej urody. Zostają barwy w wydaniu pastelowym - i tu podpisuję się pod oskarżeniem Morticii względem Debie z drugiej części opowieści o owej wspaniałej rodzince.
Pozdrawiam:>>:>>
Wiele mogę wybaczyć, ale takiego potraktowania Ewana... ciężko:)))
No, trochę mnie nie było (co nie znaczy, że się poddałam:) - tak to jest, jak sprzęt szwankuje, a wszystkie zajęcia zwalają sie na głowę w jednym czasie. Ale nie ma tego złego...
Zastanawiałam się trochę nad 'The Show...' w 'MR' i przypomniałam sobie, że kiedy pierwszy raz oglądałam film, nie specjalnie byłam z tej sceny zadowolona (ale chyba w przeciwieństwie do Ciebie, bardziej niż Kidman działał mi na nerwy Jim Brodasdaskjlknet) i szczerze powiedziawszy, przez wzgląd na to, że do tego momentu film po prostu wbił mnie w fotel, starałam się o niej zapomnieć i oglądać dalej - w jakimś stopniu się udało. Rzeczywiście, odświeżając sobie pamięć, dopiero po pewnym czasie, oglądając film już któryś raz, mogłam bez większej urazy obejrzeć go razem z tą sceną. Szczerze mówiąc do tej pory nie specjalnie zastanawiałam się nad tym, która piosenka z MR najmniej mi się podoba, za to teraz skłoniłaś mnie do takiej refleksji (dzięki Ci za to:) i mogę spokojnie powiedzieć, że to właśnie 'The Show...' Queenów jest, jak dla mnie, najsłabszą 'sceną śpiewaną' - faktycznie, nie jest zbyt rewelacyjna ( tak, wiem, że to za mało powedziane:) Aczkolwiek i tak nie zgodzę się z tym, że film 'spłaszczył tekst' ( jak również co do 'pełnometrażowej telenoweli', ale nie będę się powtarzać).
A teraz jeszcze gwoli wyjaśnienia: nigdy nie śmiałabym twierdzić, że ktokolwiek stworzył tu wersję dorównującą - na dowód cytuję: '(...) nie chodziło w MR o to, aby przebić Mercurego, lub stworzyć wersję choćby trochę mu dorównującą, bo bądźmy szczerze, to nie jest możliwe..' Oczywiście, że to niemożliwe!! Bo nie było, nie ma i nigdy nie będzie na tym świecie większego głosu, niż Freddie Mercury!
Cieszę się, że nie oceniasz mojego 'uwielbienia do Queenów' (ale muszę przyznać, że trafiłaś, bo nie przypominam sobie,żebym wcześniej użyła tego sformułowania:) Jakiś czas temu, w czasie montowania wprzętu przed pewnym koncerten, na którym miałam szczęście być, organizatorzy postanowili skrócić czas oczekiwania widowni, odtwarzając na wielkim telebimie fragment innego, już troszku starszego koncertu... z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że chodciaż na tamten koncert czekałam praktycfznie od czerwca, to bez większego zastanawiania oddałabym bilet za choćby 10 min możliwości usłyszenia na żywo Queenów. Gdyby tylko się dało... ech, dość, bo zaczyna się robić sentymentalnie, a nie o to mi chodziło:)
Co do 'wtórności', to owszem, właśnie tego określenia użyłaś ('...może zachwycać tylko jeżeli wciągnie owa historia, bo wówczas nie patrzy się na to że jet wtórny...' - tak dla ścisłości:) Niestety, akurat żadnego z podanych przez Ciebie 'podstawowych musicali' nie miałam przyjemności obejrzeć, a Deszczową Piosenkkę - owszem, ale wieki temu, a całe niestety, chociaż próbuję dostać cokolwiek od przeszło roku, to jeszcze nie trafiłam na wypożyczalnię, która dysponowałąby takimi pozycjami. Nie twierdzę więc, że MR jest wtórny... raczej śmiem powątpiewac:) A ponieważ - przyznaję - mało musicali w życiu widziałam ( za mało:( , to proszę o wyjaśnienie, dlaczego wtórny, w czym wtórny ( z góry uprzedzam, że nie usatysfakcjonuje mnie odpowiedź, że nie zrozumiem, dopóki nie zobaczę - proszę chociaż o ogólny zarys problemu:)
Cóz, jeśli chodzi o demagogię...:))))))) Sory, ale nie uważam tego, co napisałam za demagogię ( a co do mesjanizmu w 'Matrixie', to proponuję oberjrzeć Rewolucje - przy okzaji (mała bo mała) rekompensata za poprzednie badziewie >>>>czytaj: Reaktywacja<<<< ). Jak powiedział sam reżyser: 'Moulin Rouge! to historia opowiedziana przez piosenki.' Owszem, jest to... Boshe, ale po co ja mam to znowu pisać. Film Ci się nie podobał - no i w porządku, ale dlaczego nazywasz demagogią postrzeganie w nim czegoś więcej, niż tylko samej zewnętrznej historii? W ten sposób równie dobrze mogłabyś powiedzieć, że Hair to jakiś głupi i bezsensowny obraz, gdzie wszyscy śpają, fruwają po kościele, śpiewają o opium i w ogóle nie wiadomo o co chodzi. Więc nie rozumiem, dlaczego tak Cię bawi, że można dostrzec głębsze treści w 'Moulin Rouge!' ( to, że Ty ich nie widzisz, nie znaczy jeszcze, że ich nie ma...) Nie mówię, że film ma jakieś super ambitne przesłanie... ale nie będę Ci wmawiać, że zachwyca, skoro Cię nie zachwyca.
Co do Chicago.. czy ja powiedziałam, że Gere nie poradził sobie z rolą świetnie? Nie powiedziałam tego! Nie twierdzę też, że McGregor pasowałby do Chicago, natomiast uważam, że Gere już zwyczajnie za bardzo do musicali się nie nadaje (chyba że niemych:)... chociaż scena ze stepowaniem była niezła ( może dlatego, że nie otwierał ust?). W musicalu też się ŚPIEWA, a Gere zagrał, jakby nie było jedną z głównych ról, a już nawet pomijając to - nie sztuka zrobić dobry film ( a Chicago, jak sama stwierdziłaś, rewelacyjny nie jest), jeśli siędobierze obsadę, która poprostu sobie nie poradzi! Przykładem jest Zelłeger, która jak dla mnie nie wypadła dobrze ani od strony aktorskiej ani wokalnej, natomiast Gere podobał mi się w tym filmie, nie mówię, że nie, natomiast rola wymagała od niego również przyzwoitego śpiewania, z czym sobie według mnie nie poradził. Sama sobie przeczę: tak, nie uważam, żeby Richard Gere poradził sobie świetnie z rolą w Chicago, ponieważ oprócz kreacji aktorskiej, wymagała od niego również strony wokalnej, do czego talentu za dużego nie ma...
A jeśli chodzi o Ewana... ktoś kiedys powiedział, że aktora ocenia się za talent i możliwości.... więc nie rozumiem, dlaczego tak przeszkadza Ci wizualna strona McGregora! Wolałabyś na jego miejscu zobaczyć jakiś Hollywoodzki symbol sexu, który z aktorstwem nie za wiele ma wspólnego?
pozdrawiam
Wybaczysz...:):)
Zacznę od tego- że faktycznie Kidman wypada lepiej od swego współ-śpiewającego w przeboju Queen-u. Po prostu o tamtym nawet nie wspomniałam zapewne, bowiem to już wolałam pozostawić bez komentarza. MNie po prostu zawiodła niesamowicie ta interpretacja. Może przesadnie napisałam że są utwory mające jednego wykonawcę, albowiem brzmi to dość demagogicznie. Oczywiście że Merkury nim zostanie. Wspominałam pewnie o przeróbce w Obłędnym rycerzu, a więc nie będę się powtarzała:)
Teraz odchodząc od tematu- na TCM często owe musicale szły....chociaż owa telewizja powoli odchodzi od nich...a może tylko ja odnoszę takie wrażenie, bo rzadko TV oglądam ostatnio. CO do Deszczowej piosenki (swoja drogą- jak już muzycznie...:>>...niesamowicie piekny kawałek LZ pod tym samym tytułem, może znasz...?) myślałam że każda wypożyczalnia mieć ją musi:) Ja mam na kasecie bodajże::)
Odpowiem::) Bzdura jest że nie zrozumiesz, bo za mało musicali widziałaś:) Więc tak nie napiszę:)
A więc w skrócie- sama idea. Jest powieleniem musicali z lat 50, ich kolorystyki. To nie jest powrót do tego co było, albowiem nie ma ich uroku (Tajemnice L.A. np. były rewelacyjnym powrotem do czarnego kina, a nie powieleniem go...przynajmniej jak dla mnie:) ). Co do musicali- dużo widziałam, do części tylko powracam, albowiem mnie w nich urzeka humor. I tu się zatrzymując- choćby musical Pocałuj mnie Kasiu- wspaniałe układy taneczne, wybór z Shakesperea b. dobry, dużo prześmiewczości. To jest w wielu, często doprowadzone do granicy, ale są na tyle urocze ż to mnie nie drażni nawet. Ważny jest efekt- Deszczowa piosenka była przygotowana perfekcyjnie, tam nawet kałuże "układano" że G.K. jak skoczy to krople polecą we właściwe strony. Wszystko...dopięte na ostatni guzik. A otrzymujemy obraz nad wyraz naturalny. Nie ma tej świadomości że każdy gest jest grą. W MR , moim zdaniem, nie ma owej perfekcyjności, a zostaje tylko próba (zapewne udana jak klimat wciągnie) manewrowania uczuciami widza...Ale miałam o wtórności pisać, a nie o różnicach...tyle że...w MR została wtórność oprawy, a zabrano to co w musicalach jest ważne: urok zastąpiono mdłą słodyczą np. To jest tu "nową jakością" że mamy w musical wpleciona tragedię...ale mnie to i tak nie przekonuje. Humor też jest...ale na niskim poziomie. Co do poważnego wątku (choroba S.) to mówię- w zestawieniu z mus. typu Na przepustce, wiec wciąż lata 50 (no sciśle- koniec 40:>>), bowiem mamy przecież musical autorstwa The Who, następnie The Wall, JCh.Superstar...i , zwłaszcza HAIR, gdzie jest wątek jak najbardziej poważny i to...o wiele lepiej ukazany niż w MR.
No ale okey- wtórność polega w każdym razie na sposobie ukazania filmu od strony wizualnej, tyle że mniej skomplikowanie w rytm popowej muzyczki, której nie lubię.
Przepraszam za to że określiłam to co piszesz za demagogię (określiłam???), nie pamiętam w jakim kontekście....i nawet nie wiem czy to była ocena, czy tylko ma reakcja na katusze jakie przeżywałam przy tym filmie (dla jasności- ze względu na Rox., cieszę się iż owe "badziewie":):): ujrzałam).
Natomiast - należy mym zdaniem oddzielić fakt od subiektywizmu. I nie jest wcale mym subiektywizmem, to że MR nie ma ambitnych treści. I nie chodzi że nie lubię go. Termiinatora 2 uwielbiam, ale bez przesady z tym że jest to film ambitny (mamy niby pouczenie i wredne moralizatorstwo...choć wyważone... ale daleko mu do jakiegoś przekazu). Co do Hair- może i byłby to film o "ćpaniu", ale nie jest. Dla mnie jest na wysokim poziomie. Z resztą... jest, bez względu na uczucia wobec niego. Mówisz że możnaby napisać analogicznie iż jest o niczym. Moim zdaniem- NIE MOŻNA. Ale to już tysiąc razy wypisywałam na str. Hair, wiec nie będę kalki robiła::) W każdym razie nie napiszesz przecież iz Pluton czy łowca jeleni są filmami o niczym. Z Hair jest analogicznie.
Co do Chicago- popieram co do Z..; Jednakże wygląda lepiej niż w Dzienniku BJ ( chyba po tym obrazie doszłam do wniosku że wizualna strona filmu jest naprawdę ważna), ale to tyle.
A jak już przy Chicago- dla mnie to też nie jest film ambitny, bo źle poprowadzono b. dobry scenariusz. A przecież scena egzekucji mogłaby być kulminacyjna- jak w Hair...ale to już pisałam zapewne:)
:):)I właśnie czytam o wizualizacji...:) Patrz wyżej co sadzę na ten temat. Ewen ma świetny głos, ale nie jest też "paszkwilem"! I dlatego nie rozumiem dlaczego tak wygląda w MR! Z resztą ów film ma emanować urodą (przesadzoną, ale to tym bardziej...) główny bohater powinien się prezentować jakoś, a nie straszyć złotym odcieniem zębów.
Co do symbolów sexu, nie mających nic z aktorstwem wspólnego-daj kilka przykładów, albowiem , szczerze mówiąc, nie wiem kogo masz na myśli :):)
Skąd ta pewność????:)))))
Nie ma to jak remont i świąteczne porząkji... grrrrrr....
Wielkie dzięki za wtórność - jak obejrzę więcej, to pogadamy, narazie sięwstrzymam... chociaż już mam pewne wątpliwości... ale poczekam:)
Kwestię Queenów może już zakończmy?:) Jeszce tylko jedna sprawa. Ostatnio udało mi się obejrzeć Obłędnego rycerza ( bardzo ciekawa interpretacja tytułu:). Film, mimo wszystko, całkiem w porządku (kompletnie nie spodziewałam się tam P.Bettanyego - oczywiście jak najbardziej pozytywne zaskoczenie:), ale szczerze mówiąc zupełnie nie wozumiem, po jaką... tego, wpakowali na koniec Williamsa w 'We Are the Champions'??? (o ile sięnie mylę, zdarzyło mu się popełnić jeszce kilka innych piosenek Queenów), skoro na początku dali 'We Will Rock You' w oryginale? Jak dla mnie kompletnie bez sensu - a też nie zaśoiewał tego rewelacyjnie ( już an żywo lepiej mu to wyszło:)
Co do Chicago... cóż, kwestia interpretacji - szcerze mówąc trochę inaczej odebrałam wątek morderczyni - obcokrajowca:) Jak dla mnie to raczej kolejny dowód na próżność ukazaną w tym filmie - z angielska nie rozumiała ani słowa, ale nauczyli ją tego jednego i zapewne poradzili ciągle powtarzać: 'niewinna'. Pytanie, czy niewinną faktycznie była (raczej poddaje to w wątpliwość 'tango morderczyń' - przy okazji, a mały włos świetna scena, ale całe niestety - delikatnie mówiąc - spaprana). Hm... tylko jaki sens miałoby dla całego filmu umieszczenie egzekucji na końcu? Tzn. chyba wiem, o co Ci chodzi, ale w tedy to już chyba kompletnie poplątałoby cały film. Chociaż, kto wie...
Już mówię, kiedy użyłas słowa 'demagogia':) (ale zdaje się, że napisałam to już wcześniej) - kiedy stwierdziłam, że w Moulin Rouge! chodzi też o coś innego, niż tylko o to, co widać na pierwszy rzut oka. Ale ja też nie lubię się powtarzać, więc na tym zakończę - w razie czego odsyłam do wtórnej laktury poprzednich kompntarzy:)
I znowu sięnie zrozumiałyśmy - w cale nie twierdzę, że Hair to film o ćpaniu ( chociaż jakby nie było - też:))), a juz tym bardziej, że Władca... przepraszam, Łowca Jeleni:) to film o niczym. Staram się tylko udowodnić, że, kurrrcze, przecież każdy ma inny gust i co inego mu się podoba, ale to jeszce nie znaczy, że to, co mu się akurat nie podoba od razu musi byc do niczego (żeby nie było nieścisłości 0 nie mówię, że tak włąśnie określiłaś MR:), ale też każdy ma prawo do wyrażania własnej opinii i m.in. właśnie od tego jest filmweb:) Ale również ja mam jak najbardziej prawo bronić 'mojego' filmu!:) Chociaż dowiedziałam się ostatnio, że w zasadzie to nie powinnam się na temat MR wypowiadać, bo mi siępodobał, więc nie widzę w nim żadnych błędów.. cóż:) Moulin Rouge! nie jest filmeme o niczym - tyle:)
Na koniec przejdźmy do bardziej drażliwej kwestii...:) Skąd pewność, że wybaczę???:) A jak nie wybaczę:???:)))))))) OK, koniec:) Mogę się jedynie domyślać, że pierwszą sceną, która zraziła Cię do ... ząbków Ewana (żadnej ironii proszę!!!!:) byłą scena z pierwszą piosenką, którą śpiewał (The hills are alive..':) Ok, w tej kwestii zgodzę się, że niektórych może to b.drażnić. Ale z racji mojej osobistej sympatii do tego aktora (również bez podtekstów proszę) będę go dalej bronić i możesz mi wierzyć, żę wytrwam mino wszystko!:) Zgodzę się, że jest kilka momentów w filmie, kiedy może faktycznie wygląda .... (nie wiem, czy przejdzie mi to przez palce?:) ... nie tak bardzo jakby mógł efektownie ( uff:) ), ale... karygodnie? 'Straszył złotym odcieniem zębów' (swoją drogą nie przesadzasz trochę? Przecież nie było tak tregicznie >>mało powiedziane<<:). Sczerze mówiąc, z wszystkich filmów z McGregorem, które widziałam ( a jest ich niemało), MR jest właśnie jednym z tych, w których prezentuje sięzdecydowanie najlepiej. Dowody? Ależ proszę bardzo, jako że film widziałam kilkanaś... niemało razy, raczej nie będę miała większego problemu:). Nic prostszego - wistarczy, że jeszcze raz ( tak - wiem, że to dla Ciebie męka, ale czasami warto trochępocierpieć:) na sceny śpiewane z jego udziałem, albo chociaż samą Roxanne (to już chyba takie bolesne nie będzie?:), a żeby nie było, że tylkow piosenkach, to tuż po Your Song (to ta w słoniu;), scena, w której opowiada fabułę przedstawienia, rozmowa z Touloudem przed przedstawieniem, wstawki z maszyną do pisania... oj, bo zaraz wyjdę na fanatyka:) ... a jaśli mam podać jedną konkretną, to piosenka finałowa (nawiasem mówiąc tam to dopiero był popisowy wokal !). Myśle, żę wystarczy - i nie wydaje mi się, żeby w tych miejscach zbliżenia kamery szczególnie przeszkadzały czy ujmowały uroku postaci Christiana.
Zapomniałabym - przykład 'pięknej hollywoodzkiej buźki (żeby za bardzo nie urazić:) o niezbyt wielkim aktorskim talencie? Np. Josh Hartnet. Wystarczy? ( z resztą i tak nie groziłaby mu obsada w Moulin Rouge! - wątpię, żęby reżyser w roli Christiana obsadził człowieka bez oczu:P)
Pozdrawiam!
Pewności nigdy nie mam::):):)...i o fenomenie dobrego zakończenia:)
Obłędnego rycerza widziałam- dla mnie dość słaby filmik, ale nie katastrofa i całkiem milusi . Za to jeden fenomen, który mnie po prostu "zrzucił z konia" (hm, pasuje to określenie chyba:>>) - pojedynki rycerskie. Nigdzie nie widziałam tak realistycznych, gdzie kopie się faktycznie "kruszy", czyli wokół drzazgi, a nie przegina w prawo czy w lewo:). Co do kawałka - dopiero w takim zestawieniu słychać różnicę. Nie śpiewa tego skrajnie źle...póki nie zestawi się z Mercurym:).
Teraz tak- oczywiście, każdy ma prawo do własnego zdania. Z resztą rozumiem Cię nieco- bo Wywiadu z wampirem też bronię i jak widzę jakieś komentarze na nie, to od razu chcę wiedzieć dlaczego (jako że na filmwebie nie ma argumentacji w 99 % przypadków...tym bardziej jestem wdzięczna za Twoją) i jak w ogóle ktoś śmie:)
Powracając do Tanga więziennego - scena fenomenalna i właściwie jedyna która zrobiła na mnie wspaniałe wrażenie. Co do dania egzekucji na finał - hhmmm...dla mnie bardzo ważne jest zakończenie, bo jest podsumowaniem, a jednocześnie może nadać obrazowi więcej sensu i wyrazistości. W Wywiadzie i Sieci zła kawałek Sympathy to cudne puszczenie oka do widza, a jednocześnie sprawienie że to co ujrzeliśmy nie staje się poważne śmiertelnie, w Przeminęło z wiatrem, słowa, że nic go to nie obchodzi i trzaśnięcie drzwiami też wyrywają obraz z słodyczy melodramatu, podobnie w Casablance- ile ów film by stracił gdyby zakończyło się na pożegnaniu, a nie zdaniu: "...to początek wspaniałej przyjaźni". W Chicago koniec jest wesoły, po to aby widz poczuł się lepiej chyba i nie wyszedł z kina z jakimiś przemyśleniami. Np. gdy pierwszy raz Hair oglądnęłam... zakończenie mą wstrząsnęło. Może można było się go spodziewać, ale ja nie myślałam wśród tych piosenek i problemów bohaterów, ale zwykłych , codziennych. Bez znaczenia że może inaczej wówczas chciałam aby się skończyło. Obraz to jednak sztuka i środek przekazu, a M.F. zawarł wszystko w tragicznym finale. Dlatego egzekucja jako zakończenie miałaby szansę, moim zdaniem, uczynić z Chicago coś więcej niż zbiór elementów. Natomiast co do jej winy lub nie, to napisałam chyba że MOŻE tylko ona jest niewinna ( czyli : jeżeli którakolwiek, to ona). Faktycznie, interpretacja dowolna, ale ja mam taką np. że ginie, ponieważ nie nauczono jej kłamać i nie potrafi odegrać przedstawienia, właśnie przez barierę językową.
Ewan- lepiej w Nocnej zmianie wizualnie wypadł :P , ::)
Hehhehe, o urodę bez talentu pytałam, albowiem ciekawiło mnie co odpowiesz- że podasz np. DiCaprio czy Pitta, a wówczas miałabym kontrargumenty :D:D::D
Co do J. Hartnetta, w ogóle nie skojarzyłam na początku kto to i musiałam poszukać. No tak:) Ale czy on taki ładny?? Depp-em to z pewnością nie jest. Kwestia gustu więc...no wiem, wiem, mówimy o ogólnych kryteriach, w których pewnie uchodzi za przystojnego:)Więc rację przyznaje i pozdrawiam, życząc miłych świat, itd:):)
Masz szczęście, że są Święta- czas radości i... pokoju:))
Na początek wesołych Świąt! (i w końcu trochę wolnego:)
Co do Williamsa... niech lepiej zostanie przy dotychczasowym repertuarze:) (z resztą coraz lepiej mu idzie).
Faktycznie, po końcówce Chicago poczułam się znacznie lepiej - nareszcie mogłam wyjść z kina:) Szkoda, że Akademia nie przyznaje nagród za najbardziej przereklamowany film roku - konkurencja mogłaby się przed nim schować. Specjalnie poszłam do kina w dzień rozdania Oscarów, a raczej późnym popołudniem, żeby zdążyć przed nocną transmisją:) oczywiście szłam pełna optymizmu - przecież tyle o tym filmie mówią, że świetyny, bez przerwy jakieś wywiady w TV czy radio, no to przecież nie może być złe! Idę do kina tylko po to, żeby się upewnić, że oglądając wręczenie Oscarów będę stać po właściwej stronie - a tu guzik, jak pierwsza piosenka powaliła mnie na kolana, tak reszta... swojądrogą Godziny obejrzałam dopiero po ceremonii, a na Kidman (po raz kolejny) się nie zawiodłam, a od początku byłam za przyznaniem jej nagrody (co do Oscarów za 2001 możę nie będę się wypowiadać...).
Co do sceny Tanga więcziennego (nie tanga morderczyń, my mistake:), nie zgodzę się z Tobą. Częstokroć w musicalach ma się do czynienia z przerostem formy nad treścią, ale wszystko ma swoje granice, można je przekroczyć, jasne, ale tylko, jeśli ktoś potrafi. Nie róbmy z parodii i karykatury... błazeństwa: ' Siedzę w domu i obieram kurczaka na obiad...' - chyba wiesz, o który fragment mi chodzi. Ogólnie scena nie najgorsza, ale po prostu najwzyczajniej, troszku kiepskawo zrobiona, przynajmniej jeśli chodzi o wstawki deklamowane. Już za przykład sceny na prawdę dobrej, z czystym sumieniem moge podać rozmowę Hart i jej adwokata z dziennikarzami - kapitalny pomysł... ale tu znowu dał się we znaki nie do końca trafny dobór obsady - wszystko byłoby ok, gdyby nie, z całym szacunkiem, żabowaty głos Gera ( nawet Zelłeger w tym momencie była dla mnie w miarę do zniesienia >>co się nie tyczy całości filmu<<:)
Co do Hair - co tu dużo mówić, film kapitalny, 99% muzyki, z czego 100% muzyki rewelacyjnej. Pod koniec pędzi, wbija w fotel, a końcówka zostawia nas, wstrząśniętych tragicznym finałem. To nie jest film, któy kończy się wraz z wygaśnięciem obrazu - nie dośc, że pozostawia widza zastygłego w bezruchu z potężnej dawki emocji, to jeszce przez jakiś czas będziesz go mieć w głowie, a nawet ostatnia scena czy ujęcie zostaną C iw pamięci na na bardzo długo. To jest porządny musical, a nie jakieś tam... Chicago:) I w cale nie chodzi o wielkie przesłanie czy wymyślną treść - doskonały przykład - Grease. Nie myślałam, że ten film tak mnie zaskoczy, a - co tu dużo mówić - po prostu powalił mnie na kolana! Proszę bardzo - film o dzieciakach z klasy maturalnej, prosta historia, a ileż tam jest świetnej muzyki,nieśmiertelne 'Summer Nights', scena na balu maturalnym - rewelacja, jest i parodia - w świetnym wydaniu ( motyw z grzebianiami był świetny:)) końcowa piosenka - również zwala z nóg, a tu zaraz po niej zostajemy zmasakrowani następną- to jest dopiero finał! ( szkoda, że reżyser Chicago nie obejrzał sobie najpierw Grease, czy Tańcząc w ciemnościach - to by mu dało wyobrażenie, jak powinien wyglądać koniec takiego filmu). Nie będę już wspominać o 'Grease Lightning' - świetny kawałek, kapitalna scena, rewelacyjne wykonanie - z resztą Travolta w całym filmie wypadł bezkonkurencyjnie... zaraz, czy ja przypadkiem nie pomyliłam forum?:P
Tak czy inaczej co do przereklamowania Chicago całkowicdie się z Tobą zgadzam ( Boshe, nie można było od razu tak napisać??:)))
Jeśli hcodzi o Ewana, to proponuję obejrzec Orkiestrę, a jeszce lepiej Oko obserwatora - w tym pierwszym - wizualnie bije na głowę Nightwatch, a w następnym... no po prostu musisz zobaczyć, a ( mam nadzieję) zrozumiesz, o co mi chodzi:)
Ekhm, napisałam zdaje się '(...) z aktorstwem nie mający za wiele wspólnego', więce jakże mogłabym podać Pitta??:) FAkt, że przez dłuższy czas coś mnie do niego zraziło ( samam już teraz nie pamiętam, co konkretnie), ale po 'Siedem' całkowicie zmieniłam zdanie - natomiast tak czy inaczej zawsze uważałam go za dobrego aktora. Co do DiCapria... cóż, aż tak rewelacyjnym aktorem to on może nie jest, natomiast trzeba mu przyznać, ze potrafi bardzo pozytywnie zaskakiwać (patrz: 'Co gryzie Gilberta Grape'a'). No, i oczywiście Deepem to on nie jest.. bo któż jest!!!:)) Natomiast i tak żadnego z nich nie widzę w Moulin Rouge!, nawet Deepa!:)))
Wierz mi - niektórzy uznają Hartneta za niesamowicie przystojnego czego nie jestem w stanie pojąć - jak może się podobać facet bez oczu... jak również facet wyłącznie z oczami ( czytaj: Elijah Wood)
Jeszcze raz pozdrawiam i wesołych Świąt!:)
It was a murder... but not a crime :)
Tak- Chicago był niesamowicie przereklamowany. Co do Oscarów- od kilku lat nie oglądam, albowiem te statuetki obecnie świadczą tylko o gustach widzów raczej, nie e wyszukanych, a nie talentach, a już na pewno sztuce. Kiedyś oglądałam na TCM jak wyglądało przyznawanie w czasach prawdziwej świetności kina- bez tej całej kiczowatej pompy i prowadzących (często dobrych aktorów, a...) ośmieszających się . CUDO!
Owszem- ja miałam raczej na myśli sam układ i Zetę w owym tangu. Co do tekstów- niektóre rewelacyjne, inne nic specjalnego. Co do kurczaka- dlaczego nie ( z resztą ona go przygotowuje, a nie obiera...z tego co pamiętam:>> Nawet szukałam tekstu, ale zapewne mam pokrętnie zatytułowany i odszukać nie mogę:()? Przecież tu morderstwo jest sprowadzone raczej do formalności, nikt nie poczuwa się do winy, a więc taki tekst jest jak najbardziej na miejscu- po prostu teksty cały czas wychodzą z założenia, że "On sam się prosił...", dalej że kto może uznać za zbrodnie ów czyn, jeżeli nawet zabiły. Dla mnie Tango jest tak samo kapitalne, jak Rox. z MR! Właśnie rozmowa z dziennikarzami natomiast jest, dla mnie, nieco nie do końca rewelacyjna, ale mniejsza.
Oooo...znalazłam ów układ z Chicago natomiast (wycięłam z filmu, bo cały nie będzie zaśmiecał mi dysku:)) ...no tak, nikt nie skubie tam kurczaka:)
Z reszta, kiedy padają słowa : Completely blacked out.| can't remember a thing... It was until later, when I was|washing the blood of my hands...i otwiera dłonie: rewelacja! Cudowne przejście ze spokojnej opowieści w agresywne owe Tango:):) Za takie elementy owa scena mnie zachwyca...ale dość o Chicago:)
Co do Hair- zgadzam się z Tobą. Tylko że...jak najbardziej w nim chodzi o przesłanie to nie jest ani jakieś Chicago, czy prosty Grease - oczywiście). Ale wiele osób Hair zupełnie nie docenia- ze względu : "Nie lubię musicali"...eh, może to wynika nie tyle z ignorancji i głupoty, a faktu że musicale nie są na ogół złożone, są proste i nie wnoszą wiele (nie mówię np. o Deszczowej piosence- bo cynizm jej i ironia są niezwykłe). Tańcząc w ciemnościach - nie przepadam. Nie lubię takiego wtłaczania w widza tanich emocji (czy film powinien powielać życie...moim zdaniem NIE)- a mówiąc prościej- zawiodłam się dlatego że po von T. spodziewałam się czegoś zupełnie innego. I przez pryzmat ów oceniam, tak- może jest okey (z pewnością bowiem B. - rewelacyjna!). Co do Pitta- ja po 7, czy przed nim- za takiego samego aktora go miałam- bez rewelacji i większych zdolności. Zaskoczyła mnie natomiast Kalifornia- gdzie pokazał na co go stać! I za takie kreacje go lubię (czy tez 12 małp lub Prawdziwy romans). co do Seven- gra poprawnie, ale co ponad to?:>> Po prostu świetny film. DiCaprio doceniałam właśnie za jego młodzieńcze kreacje: Co gryzie..., Chłopięcy świat, potem Całkowite zaćmienie...następnie nastąpiła susza (no jeszcze Pokój...)...aż do Celebrity! Tu pokazał kunszt! Potrzebny jest talent do autoironii i to zironizowania tego, na kogo chce się pozować! No...a potem Człowiek w żelaznej masce, gdzie obie role zagrał karygodnie (przesadzam? Możliwe, ale to subiektywna opinia, mówiąc obiektywnie: wypadł źle po prostu)!
Depp ? On nie gra w takich filmikach jak MR...na szczęście:):):)
Już po świętach- mam nadzieję że minęły Ci tak wspaniale jak mnie i że widziałaś wiele filmów dobrych (z tego co TV puszczała- bez rewelacji, poza Podejrzanymi i niewinnym morderstwem:):) )
Pozdrawiam::)
To jest ostatnie opóźnienie - ja się postaram już więcej nie:)
No to teraz wesołych poŚwiąt i szczęśliwego Nowego Roku (Boshe... to już chyba lekka przesada:)
Sama wybiłam się z tematu, ale zdaje się znowu na Chicago stanęłyśmy. Powiem wprost - ja się do tego filmu nie mogę przekonać, jestem na niego zła i może dlatego widzę tyle defektów. Tango morderczyń nie było złe - ok., było dobre, ale nie zawsze wykonawczo mi odpowiadało. Zeta była świetna, podobnie jak w całości - z tym muszę się zgodzić:)
Co do Oscarów - również nie pałam w ich stronę szczególną sympatią, ale z racji mojej miłości do filmów (i znowu zrobiło się sentymentalnie:>> cała noc spędzona na tego typu imprezie to uczta dla moich zmysłów - szkoda, że nie transmitują na przystępnych kanałach europejskich nagród ( a przynajmniej nie zauważyłam:(
Hair... ja się naprawdę muszem naumieć pisać bardziej mniej zawilej - nie chodziło mi o to, że w Hair nie chodzi o 'wielkie przesłanie', tylko o to, że Chicago nie jest zły dlatego, że takowego nie posiada, bo musical, jeśli dobrze zrobiony, może opowiadać o banalnych sprawach - on jush sam w sobie jest niesamowicie emocjonalnym obrazem. Co do 'Tańcząc w ciemnościach' już któryś raz spotykam się z dezaprobatą, ale szczerze mówiąc nie do końca rozumiem argumentację...? (może faktycznie przejdźmy na inne forum?:)
'Są proste i NIE WNOSZĄ WIELE..'???????? Ależ nonsens! Tutaj już w żadnym stopniu nie mogę się zgodzić - musical to zupełnie odmienny gatunek ( jush najbardziej mnie skręca, jak ktoś porównuje go do teledysku), film kipiący emocjami - jeśli komuś to nie odpowiada, to ok., po prostu ' nie lubię musicali, bo nie odpowiada mi ten typ przekazu', a nie: bo są banalne i nie wnoszą wiele! Ok., banalne to czasami może i są, ale przedstawiając banalną treść w sposób oryginalny i przy tym daleko odbiegający od tandety uzyskać efekt filmu na poziomie daleko ponad przyzwoitym - to dopiero sztuka!! Przepraszam, czy uważasz, że Hair jest banalny i nie wnosi wiele?
Od Pitta, jak już mówiłam, coś mnie odstraszało - Kalifornię również widziałam, podobnie jak 12 małp, ale wieki temu - za to Siedem całkiem niedawno, może dlatego tam właśnie zrobił nam nie tak duże wrażenie. Co do DiCapria dodam tylko, że podzielam Twoje zdanie co do żelaznej maski:) A Depp jest po prostu Deppem i to wystarczy (podobał mi się nawet w Las Vegas Parano - oj, mogę tego pożałować:)
Gdybyś chciała bardziej przekonać się do Ewana, proponuję Młodego Adama - chociaż muszę przyznać, że to dość ryzykowne, bo film jest trudny i może wywołać odmienny efekt... ale dla Ciebie niewątpliwie plusem byłoby to, że w zasadzie nie uśmiecha się tam odsłaniając wnętrze ust:)
Pozdrawiam:)
to kontynuujemy:D:D
Witaj:) Ja już nie wiem o czym dyskutowałyśmy:):) Nie odpisywałam, bo ostatnio żyję w dziwnym trybie:)
Tak- Zeta wspaniała:)
Film może opowiadać o banalnej sprawie i być wlk. filmem. To nie kwestia scenariusza- przecież Kill Bill to najprostszy ze scenariuszy Tarantino, a film rewelacyjny. A Pożegnalny walc? Prosta historia, a wciąga, świetnie jest zagrana...i żaden inny film mnie nie wzrusza tak.
Tańcząc w ciemnościach- mnie po prostu nie pasuje ów film do von T. Jest ładny, Bjork świetna, ale nie trafia do mnie sztuczna emanacja uczuciami. Są filmy potrafiące szczerze przedstawić jakis aspekt, ale inne traktują np. chorobę jak wyciskacz łez, wykorzystując tylko ów motyw. Na mnie działa to odwrotnie wówczas niż powinna oraz filmowi też nie pomaga.
Co do musicali- chyba się nie zrozumiałyśmy. Ja je b. lubię. A o prostych mówiłam o Pocałuj mnie Kasiu, Na przepustce, Siedem narzeczontych..., Brig., itp. Co ma Hair z ta grupą wspóllnego?:P O Hair już wypisałam się dużo na stronie owego filmu. Jeden z ambitniejszych w historii kina w ogóle- mówiąc najkrócej;
MR to teledysk z historyjka w tle. A mnie nie odpowiadają nowe aranżacje przebojów-...zwłaszcza Queen-u i Nirvany. DAlej więc podoba mi się jedynie wiadomy kawałek- który uważam za rewelacyjny i o którym już pisałam;)
Tak- o Młodym Adamie już czytałam. Kiedyś ujrzę...albo pójdziemy jeszcze do kina zanim zakończa wyświetlać;)
Pozdrawiam;):)
Saurez
Forum niemonotematyczne, forum niemonotematyczne...:)))
Ja również żyję ostatnio w dziwnym trybie.. i tak zdaje się pozostanie jeszcze przez jakiś czas (potem będzie jush tylko gorzej:P )
Zacznę tym razem niechronologicznie, bo jak znam życie, to w związku z pewną sprawą wynikną kolejne niezgodności... , ale o tym później:)
Jak najbardziej Cię zrozumiałam, daltego tym bardziej dizwię się, że lubiąc musicale piszesz, że niektórzy nie lubią ich dlatego, że na ogół są proste i nie wnoszą wiele.
Co do Tańcząc w ciemnościach - zabij mnie, ale nie rozumiem. Sztuczna emanacja uczuciami - możesz rozjaśnić, bo na prawfdę staram się dojść, co Was wszystkich do tego filmu tak zniechęca.
Wróćmy na chwilę do prawdziwego tematu tego forum:) Że Moulin Rouge! to teledysk z historyjką w tle, kolejny raz się nie zgodzę - tylko dlatego, że słyszysz w nim piosenki stare w nowytch aranżacjach, a nie 'typowo musicalowe'? chociaż jakby się przyczepić, że kamera porusza się w tempie zbyt szybkim dla ludzkiego oka ( taki moment naliczyłam jak narazie jeden...), to może rzeczywiście ktoś sobie porównać MR do teledysku - ale szczerze mówiąc mnie to jakoś nie przekonuje. Film jest poprostu inny, wiadomo było od razu, że nie każdemu będzie odpowiadał, choćby dlatego, że - jak sama stwierdziłaś - nie przemawiają do Ciebie tego typu aranżacje przebojów.
No i teraz ta sprawa...:) Ja wiem, ja się pewnie narażę, ale może od Ciebie to usłyszę, bo zadałam jush kiedyś to pytanie na forum, ale jakoś druga strona nie wykazała chęci odpowiedzi ( a może sama jej nie znała? - któż zrozumie miłośników Tarantina:P ) Kill Bill... film rewelacyjny? Prosty scenariusz - a gdzie on tam prosty jest:P) Co w tym filmie jest takiego rewelacyjnego???? - proszę, błagam! - bo myślę, a dojść do tego za Chiny nie umiem - jak dla mnie, to to może być parodia filmów nie wiem, samurajskich czy coś:) Ktos napisał, że film był kapitalny! Latające kończyny - rewelacja! No a jak, nie ma nic bardziej rewelacyjnego, niż krew tryskająca fontanną z wszyskich możliwych otworów ciała, wplacenie do środka przerewelacyjnej mangi, która sama w sobie tesh sztuką jest, jakby nie patrzeć. Z resztą co do Tarantina jak dotąd mam mieszane uczucia - jak Pulp Fiction - nie powiem, podobało mi się, choć jak dla mnie żadna rewelacja (wyłączając Travoltę, rzecz jasna:), natomiast Od śtitu do zmierzchu (zdaje się taki jest tytuł?:) wyłączyłam po scenie w przydrożnym barze, o ile się nie mylę ( nawasem mówiąc dopiero później spojrzałam, że to Tarantino...).W każdym razie nigdy nie pokusiłabym się o nazwanie tego filmu rewelacyjnym (aczkolwiek nie odrzucam takiej możliwości - proszę spróbować mnie przekonać, że się mylę:)
Co do Młodego Adama, to było o nim dość głośno jeszcze przed samą premierą - szczególnie w związku z cenzurą w Ameryce... ja na prawdę nie rozumiem, ale którz zrozumie Amerykę - jak można było pominąć Von Treira w tegorocznych nominacjach, czy Kidman za główną rolę?? (popraw mnie, jeśli się mylę, ale Dogville jest przecież z 2003 roku...? ... oj, bo znowu odchodzę od tematu:)
Film na pewno warto obejrzeć - choćby dla samego McGregora (:P ). Obraz ciekawy, acz trudny. A Ewan... cóż, jak dla mnie jedna z jego najlepszych jak dotąd ról (zaraz po Mulę Rurz, oczywiście:P
pozdrawiam:)
Tarantino? Toż to geniusz!:)
Najpierw o musicalach- bo są często proste. Chodzi o ładne kolory, choreografię, stepowanie. Za to je kocham...a za to samo nie lubię MR:). Nie ma w tym paradoxu, bo kiedyś były ZUPEŁNIE inaczej robione (temat przerobiłyśmy o ile się nie mylę) i dla mnie MR to marna podróbka. Chociaż...dzięki Tobie zrozumiałam że można w tym filmie się zakochać. I już mnie to wcale nie dziwi. Mnie się po prostu nie udało.
Co do Tańcząc w ciemnościach- właśnie choroba dziecka. Nie pasuje mi to zupełnie do von Triera. I dlatego zupełnie nie wierzę w tę łzawą historię- bo to nie w jego stylu! To tak jakby Tarantino Wichry namiętności chciał nakręcić. Nie wiem jak inni- dla mnie dlatego ów film mnie nie przekonuje (to nieco jak Polański z Pianistą. Za bardzo go uwielbiam abym potrafiła Pianistę docenić- choć ekranizacja dokładna).
Więc wróćmy do MR- dla mnie to teledysk taki sam jak Królowa potępionych.
HAhahhah:):):):) Czytam dalej....i któż się tu pojawił?:) Mój ulubieniec::) Hm...o Kill Billu pisałam już, co? Oto co uważam dlaczego jest rewelacyjnym obrazem: http://www.filmweb.pl/Kill,Bill,film,komentarze,aa=33200,ww=224466,from=0,fbkomw .xml
(link Ci daję, bo po co mam to kopiować? ...to nie lenistwo::)). W sumie nie wiem co tam dokładnie napisałam, więc może się powtórzę, ale ja kocham go za to że potrafi inteligentnie wyśmiać wszystko i sprawić że w ludziach zagotuje się krew (czasem z oburzenia)...Krew nie jest zabawna, krew z której chce mi się śmiać klękam jak gdy to widzę- owszem;). Co do Od zmierzchu do świtu ma krótka opinia : http://www.filmweb.pl/fbkomall.xml?from=1&aa=8269&oo=1
Tu właśnie wyjaśnienie dlaczego ten film uwielbiam:) Aha- w Kill Billu Tarantino idzie przecież dalej- śmiać się z pedofilii?? Coś co u kogoś innego wydawałoby mi się niesmaczne, u niego tym nie jest. Można go nie cenić- ale jednocześnie nie ceniąc pastiszu.
Ameryka cenzura- no tak...kraj przeciwieństw. Czy może ładnych zasad tylko:) To jak z Rewolucją Francuską.
Okey- to jeszcze temat wpiszę....pozdrawiam i uciekam indexować Kodex Kapituły Krakowskiej....a tak w temacie- The Wall Floydów następnie (pewnie ok. 3am:/) oglądnę:)
Co o tym myślisz (nie o tym że ja będę ok 3 oglądała, a o filmie)??? Pozdrawiam i cieszę się iż monotematycznie nie jest:)
Pap.
Saurez
O Quentina narazie nie będę się kłócić..:)
Więc dobrze, najpierw musicale - zgodzę się, że są proste, ale w dalszym ciągu nie zgodzę się z tym, że nie wnoszą wiele. Co do MR nie będę Cię do niego przekonywać, bo poprostu dla Ciebie to nie jest film, który rzuca na kolana - dla Ciebie jest to Kill Bill i ja rownież powoli staram się to zrozumieć:))) Chociaż wybacz, ale jak narazie nie przekonuje mnie urzekanie się latającymi kończynami:) A jak napiszesz, że U. Thurman była .... urzekająca, to czuję, że dyskusja jeszcze trochę się pociągnie:) Spróbuję obejrzeć więcej filmów Tarantina, w tedy możemy o nim dogłębniej porozmawiać:) Ale jedno muszę mu przyznać - faktycznei sprawił, zę krew się we mnie zagotowała (niekoniecznie z radości...:)
Co do Tańcząc w ciemnościach.... hm, ja dalej nie do końca rozumiem. Znaczy chyba wiem, o co Ci chodzi. Tylko nie rozumiem, dlaczego ta historia tak bardzo Ci nie odpowiada - choroba dziecka i poświęcenie swoją drogą, do mnie bardziej dotarło zmaganie się człowieka z tragedią, jaką jest utrata wzroku. Von Treir w kapitalny, jak dla mnie, sposób przedstawia bohatera, dla któego muzyka jest w zasadzie całym światem, jak stopniowo tracąc wzrok, staje się coraz bardzej wrażliwy na dźwięki dochodzące do nieg niejako z innego świata, a muzykę słyszy praktycznie w każdym najgrobniejszym trzasku czy zgrzycie - to jest, jak dla mnie sedno tej historii, chociaż choroba dziecka jest tutaj równie ważna, szczególnie w powiązaniu z końcówką. Sama Bjork rownież ratuje ten film - co jak co, ale ona jest tutaj rewelacyjna. No i jak na porządny... hm, 'musical' przystało, jest i filnał, a ostatnia 'niedośpiewana' piosenka ... narazie nie będę się bardziej rozwodzić:)
Ameryka Ameryka - tak tak, to dziwny kraj jest, mimo wszystko:) Ale podobno cenzurę Młodego Adama mają znieść - to się Ewan ucieszy:)(chociaż wątpię, żeby zaczął ich za to lubić:P
Co do The Wall, to sama od dłuższego czasu mam na to ochotę, ale nie za bardzo mogę się do tego dostać;( Póki co życzę przyjemnego oglądania i polecam Miasto Boga - naprawdę porządny kawał taśmy filmowej.
Pozdrawiam!:)
Teraz tutaj..:)
I wróciłam, więc przechodzę do Naszej drugiej rozmowy:) Widzisz- lepiej jak film wywołuje emocje nawet negatywne. MR np. zirytował mnie strasznie :P. Dopiero jak trauma minęła doszłam do wniosku że aż tak źle nie było;):). Królowa potępionych żadnych emocji nie wywołała u mnie...więc na zasadzie porównania: doceniam bardziej MR. Nie ma chyba nic gorszego niż nijakie odczucia po oglądnięciu filmu.
W kwestii von Triera- nie wiem, mnie do oceny Tańcząc w ciemnościach determinuje postać reżysera. To jak z "von" przed nazwiskiem. pozer, ale go ceniłam. Tańcząc to dla mnie zdobycie jak największej publiki kosztem swego stylu. I tylko o to chodzi. Inną kwestią jest niezły zamysł i Bjork.
Miasto Boga...hm, mój brat właśnie przyniósł, ale ,muszę to odłożyć chwilowo:)
Trochę chaotycznie, ale nie rozpisywałaś się. wiec najpierw przeczytałam, a teraz odpisuję (zazwyczaj odpisuję jednocześnie czytając)...więc powrócę do Kill Billa- znasz Lobo?:>> Postać Mamby to dla mnie w dużej mierze ładniejsze i bardziej estetyczne wydanie mego ulubieńca (na punkcie którego nie tak dawno miałam krańcową fobie pt: Uwielbienie i Nieskończona Miłość) .;).
Tarantino mnie po prostu krańcowo zachwyca i to tak jak urzeka Zaklęta w sokoła czy Pożegnalny walc. Hm- no tak, co ma Tarantino do standardu dramatu? Niby niewiele. Ale łączy je genialność. Są filmy idealne w swej postaci. Nie jest nim Moulin Rouge i nie dlatego że ja się nastawiłam negatywnie. To nie ma nic do tego. Bowiem uwielbiam wiele filmów, mających wiele z niedoskonałości. Weźmy takie Imperium słońca- aż za idealne i momentami nienaturalne przez to. Ależ to możliwe, tylko dla mnie wszelkie "ale" które można zarzucić owemu obrazowi są dla mnie zupełnie nieistotne. Zbyt cenię ten film. Rozumiem więc Twą miłość dla MR (po części:>>). Przyznaję że film ma zamierzony cel, jest konsekwentny... w lansowaniu kiczu :>>. A to co w nim lubię- to Twą argumentację. Bo masz ją, a z tego co przeglądałam komentarze tu ...rzecz to wyjątkowa;)
Jeszcze kwestia musicali- nie uogólniaj :P. JA nie napisałam że nie wnoszą wiele wszystkie. Hair to dla mnie jeden z inteligentniejszych z możliwych obrazów! Nie pisałam też o The Wall. Mówię o konkretnych- które już wymieniłam:). Oczywiście- można rzec że Deszczowa piosenka coś wnosi- pokazuje czym jest sława, jak łatwo spaść i że faktycznie liczy się miłość, ble,ble,ble...ale podane jest to w formie komedii. Z resztą to doprawdy trywialne problemy, skoro zestawić to z Hair, gdzie mamy wojnę w Wietnamie. Gdzie jest pokaz jak to tresuje się żołnierzy, jak i obraz niekonsekwencji ideologii hippisowskiej. Dlatego uważam że Deszczowa piosenka, Na przepustce, itp to wspaniała rozrywka, świetne musicale, ale nie mające na celu sprawienia aby człowiek zaczął zastanawiać się nad czymś więcej. O to mi chodzi;)
Pozdarwiam
Saurez.
ciąg dalszy nastąpił:)
Opóźnienia opóźnienia i ja znowu nie wiem, o co chodzi (zdaje się, że stanęłyśmy na nadinterpretacji?:)
Aha - niestety nie wiem, kto to Lobo, przykro mi:) Ja się cieszę, że w Tobie MR jakieś emocje wywołał ( a nawet Ewan:)) Tak, jak we mnie Kill Bill:P Powiedzmy, że po tej wymianie opinii znowu wróciła mi ochota na zgłębienie twórczości Tarantina - to chyba dobrze?:P Co nie znaczy, że nie przejdzie mi zaraz po obejrzeniu pierwszego filmu, albo że jush mnie przekonuje połączenie tego nazwiska ze sformułowaniem 'genialność':)
Do MR jeszcze na chwilę - krańcowe uwielbienie dla... niedoskonałego filmu - tak, teraz to przyznaję. Ufff:) Ten film nie jest doskonały, ma cały szereg rzeczy zrobionych nie tak, nie wszystko jest w nim jak trzeba.... tyle, że mnie to akurat nie przeszkadza tak bardzo, bo sposób, w jaki został przedstawiony tuszuje te niedoskonałości i minimalizuje ich efekt (nie wiem, czy wyraziłam się dość jasno:) To tak, jak z tym Twoim Tarantinem, co z resztą sama zauważyłaś:) Mnie poprostu film powalił od pierwszego wejścia 'kwestii śpiewanej'. Ktoś tu gdzieś napisał, że MR jest do niczego, bo cały czas śpiewają i w ogóle bez sensu, bo 'film wygląda tak, jakby to był musical!' (No coś podobnego:))))) Aha, i jeszcze coś w stylu, że gdyby wyciąć z niego wszystkie piosenki i zrobić 'normalny' film, byłby poprostu śewietny i znakomity! Ale spójrzmy przawdzie w oczy - gdyby rzeczywiście opierając się na treści MR zrobić z niego film 'nieśpiewany', byłaby to.. nie wiem, czy bardziej, czy mniej udana, powtórka Zakochanego Szekspira. Sama treść MR jest tak prosta, banalna i przesłodzona, że zrobienie z tego poprostu kolejnej historii o miłości nie miałoby większego sensu. Ale pewnie o tym też jush pisałam:)
Postaram się więcej nie uogólniać:P Wiem, że nie napisałaś tego o Hair, ale to zdaje się jush sobie wyjaśniłyśmy. Dla mnie to również film genialny. Natomiast przyznaję, że są mniej... udaniej?:) zrobione, które podobają mi się bardziej. Cóż, poprostu kwestia gustu, tak myślę.
Pozdrawiam
Ps. I jak Miasto Boga?:)
Filmowo...:)
No nie...:):) Wybacz...ale gdyby wyciąć formę śpiewaną...to...nie byłby to Zakochany Shakespeare (swoją droga niezły filmik...tylko G.P. wypada słabiutko jak na swe możliwości, bo jej gra polega na ciągle mokrych oczach i nonsensownej zmianie strojów) a jakaś telenowela argentyńska. Nio i...nie byłoby przeróbki The Police, która mnie tak zafascynowała:).
Rozumiem Cię. To jak u mnie z Wywiadem z wampirem- wiem że są filmy lepsze.. ale ten kocham i cóż poradzić? Choć...miłość tu nie ślepa, albowiem...formę ma nad wyraz smaczną wywiad posiada.
Miasta Boga...nie ujrzałam w końcu...jakoś mnie nie przyciąga do włączenia. Na razie marzec i w tym miesiącu "zaliczyłam" w kinie dopiero Pozory i złudzenia oraz Ostatniego samuraja. Pierwszy film polecam. Staram się jutro kogoś na Symetrię wyciągnąć, czy też na Gothike (chcę sama ocenić)...albo już PRAWIE na cokolwiek.. ale doprawdy, trudno z mymi znajomymi czasem się porozumieć (nio, a ja też nie jestem zgodna akurat, bo "prawie" to nie wszystko jednak:>>). Więc na razie polecam Pozory:) I czekam na premierę Lepiej późno niż później, 28 gramów...i jak tłum przejdzie przez Pasję:) W tej chwili oglądam Wróg u bram ... i ogólnie powracam do stanu, gdzie filmy zajmują mi dużo czasu :) )ale jeszcze nie czuję się jak odkurzacz, wybieram wciąż). Pozdrawiam...i..: dzięki Tobie zrozumiałam że M.R. może fascynować...choć oczywiście nadal mi się nie podoba:):)
Wciąż dla Jednej Sceny!
Witaj:)Bo chciałabym dodać coś...w Naszej dyskusji przewinęło się chyba pytanie dlaczego to teledysk...otóż sam reżyser określa swój film jako wideoklip, No, choć Baz L. dużo o swym dziele mówił- i to ładnie...ale...no okey, ugryzę się w język i może pomoże to abym nie stukała obelg na ów film...Chyba pomogło:) A piszę, albowiem dziś trafił na mnie utwór Roxanne The Police. I od razy to determinuje mnie do odtworzenia z MR coveru! TA scena jest rewelacyjna totalnie! Zachwycam się, bo wiem że komu jak komu- ale Tobie nie muszę tego uświadamiać:) Pozdrawiam:)
No to jedziemy na 2 fronty - czemu nie:)
Cóż... do mnie jakoś nie trafia porównywanie MR do teledysku - widocznie nie odebrałam tego filmu tak, jak chciał reżyser. Jak juz Ci pisałam, pewne elementy videoklipu faktycznie są dla mnie widoczne, jak en pe te momentami 'wirujące' ruchy kamery... o - i że aktorzy czasami patrzą 'prosto na widza' - o tym wcześniej nie pomyślałam:) natomiast jeżli reżyser miał na celu utrzymanie całgo filmu w konwencji teledysku, to jak dla mnie nie za bardzo mu to wyszło. .......Boshe, czy ja właśnie powiedziałam, że coś się w MR nie udało??? Ja się poważnie zastanowię, czy powinnam jeszcze z Tobą na ten temat rozmawiać!:P))))
Pozdrawiam:)
własny odbiór;)
Haha:):) Wiesz...kwestia interpretacji:) Wierszy też nie interpretuje się jak autor chce:) Z filmami nie ma takiej dowolności, ale ja np. też nie wiem czy Tarantino w scenie anime w Kill Billu na pewno odwołał się do Dawno temu na Dzikim zachodzie S.L. Tak założyłam, bo dla mnie to analogia oczywista. A więc- zawsze pozostaje własny punk odbioru, interpretacji i nadinterpretacji:)
poprawiam
Przypadkiem trafiłem na Twój post i czuję się w obowiązku pewną rzecz wyjaśnić, chociaz nie chcę się włączać do dyskusji. Dogville, a tym samym Nicole, Von Trier i wszystko co z tym filmem związane nominacji nie otrzymały w tym roku, nie dlatego, że Akademii nie przypadły do gustu, chociaż nie jest to również wykluczone. Sęk w tym, że film jeszcze nie miał premiery w amerykańskich kinach, a tylko takie dopuszczane są do rywalizacji. W USA Dogville trafi na ekrany gdzieś pod koniec marca albo początkiem kwietnia i dopiero od tego momentu można rozmawiać w kontekście tego filmu o Oscarach. Tyle ode mnie, pozdrawiam.
Mówiłam, że monotematyczne, mówiłam?:)))))
Serdeczne dzięki za wyjaśnienie... cały czas wydawało mi się, że w takim przypadku liczy się data produkcji - teraz przynajmniej mam jasność:) Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że członkom Akademii film 'przypadnie do gustu' ( chociaż ja rownież mam co do tego pewne wątpliwości ), bo naprawdę jest na co popatrzeć... i na kogo:P
pozdrawiam!:)