PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=817414}
6,8 73 tys. ocen
6,8 10 1 73038
7,7 85 krytyków
Midsommar. W biały dzień
powrót do forum filmu Midsommar. W biały dzień

Za obejrzenie "Midsommar" zabierałem się naprawdę długo, bo blisko rok. W międzyczasie wydano edycję reżyserską, która jest bagatela o 23 minuty dłuższa od tej kinowej i to właśnie tę edycję obejrzałem. Co mogę na gorąco powiedzieć? Mamy rozbudowany scenariusz, do którego Aster naprawdę odrobił lekcje: Ättestupa, to autentyczny, średniowieczny skandynawski zwyczaj pozostawiania starszych ludzi na śmierć lub zrzucanie ich z klifów/skał. Tradycje związane z ogniem, tańce przyprawiane psychodelikami, błogosławieństwo plonów czy motyw niedźwiedzia jako bestii niszczącej uprawy także znalazły swoje miejsce w filmie. Są też ukazane inne pogańskie tradycje, takie jak krwawy orzeł. Coś niestety nie hula w "Midsommar" l- wygląda to tak, jakby reżyser chciał upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Mamy tu opowieść o stracie, rozpadzie więzi, poszukiwaniu miejsca przynależności plus schemat slashera, który gdzieś tam jest realizowany w tle, ale zabrakło czegoś... Czego? O tym trochę później.

Bohaterowie są wbrew pozorom typowymi amerykańskimi idiotami, którym na pozór chciano dodać głębi poprzez zrobienie z nich grupy antropologów (antropologia to ogólnie nauka zajmująca się człowiekiem i jego funkcjonowaniem w społecznościach). W rezultacie otrzymujemy jednego czarnego (Josh), który zgodnie z obecnymi trendami poprawności politycznej w filmie jako jedyny ma patent na siebie i chce napisać doktorat o komunie z Hårge, jednego tępaka Marka, który jest tak stereotypowy że to aż głowa mała (pomimo tego, że trochę na tym świecie żyje i jest "antropologiem", nigdy nie słyszał o czymś takim, jak dzień polarny) oraz Christiana, chłopaka Dani, który jest całe-życie-zblazowany. Na tym tle wyróżnia się postać Pellego zagrana przez Vilhelma Blomgrena. Od samego początku wiedział, po co przywozi bohaterów do wioski i był dla nich "miły" z wyrachowania. To właściwie idealny przykład tego, że zło może nosić dobrotliwą maskę. Dani w wykonaniu Florence Pugh jest zagrana bardzo naturalnie i tutaj nie mam zastrzeżeń. Z kolei postacie sekty zlewają się ze sobą, przez co stają się zwykłą papką.

"Midsommar" z racji swej konstrukcji nie chwyta za gardło, jak debiut Astera, czyli "Hereditary" i nie ma sensu porównywać tych dwóch filmów. Niemniej jednak można zestawić z nim na spokojnie z oryginalny "The Wicker Man", który był oczywiście inspiracją dla reżysera. Nie jestem fanem filmów grozy z pogańskimi zwyczajami w tle, ale tamten obraz był choćby odrobinę nieprzewidywalny. Tutaj od samego początku wiemy, że bohaterowie są przeznaczeni na bycie mięchem armatnim. Dalej długość obrazu: czy nawet kinowa wersja musiała trwać 2 godziny 25 minut? Zwłaszcza, że "Midsommar" przegadanym filmem nie jest. Zdjęcia autorstwa Pawła Pogorzelskiego są ładne i bardzo powolnie kadrowane jakby operator chciał upajać się krajobrazem niczym protagoniści filmu grzybkami. Niby wszystko fajnie, niby ok, ale jak pisałem wcześniej, czegoś zabrakło... Zabrakło przede wszystkim prawdziwego horroru. Odnoszę wrażenie, iż Ari Aster chciał poprzez konstrukcję filmu na zasadzie kontrastu wywołać w widzu szok. No bo tutaj mamy z jednej strony ucztę, a za chwilę mamy dwójkę sędziwych przedstawicieli społeczności, którzy skaczą z klifu na pewną śmierć. W rezultacie działa to tylko przez moment. Film grozy musi używać pewnych środków, które gatunek oferuje, bo to czyni z danego obrazu horror. A tego jest tu jak na lekarstwo...

Dalej - zidiocenie trójki bohaterów z USA (z wyjątkiem Dani). Ten element podkreślony jest w naprawdę dosadnie. O ile śmierć najstarszych członków komuny na klifie można było tłumaczyć "zwyczajami" tubylców o tyle Amerykanie z naprawdę stoickim spokojem przyjmują wiadomości o tym, że ich nie-szwedzcy towarzysze gdzieś znikają bez śladu ("zniknęli? A no spoko! Luzik!") i niewiele sobie z tego robią. Wiadomo, że jest zasada "bez głupich decyzji bohaterów nie ma horroru", ale z drugiej strony szanujmy odrobinę widza i jego IQ. W każdym innym filmie chociaż jeden z protagonistów zacząłby się głowić nad tym, co stało się faktycznie z towarzystwem.

Kolejny przytyk do tego, jak absurdalny jest "Midsommar" - scena seksu Mai i Christiana. Wiadomo, że tak się musiało to skończyć, bo koleś zjadł jej łoniaki w cieście (tajemne pogańskie afrodyzjaki), ale ten moment w filmie jest pokazany w taki sposób, jakbyśmy oglądali najbardziej bekową czarną komedię porno. Serio. Najbardziej rozwaliła mnie ta naga stara babka, która pomagała Christianowi "wejść" w Maię. Cała otoczka tego fragmentu wznosi się na wyżyny absurdu. Po prostu nie wytrzymałem i śmiałem się jak głupi. Gdy cofnąłem do tego momentu jeszcze raz, ryczałem śmiechem jeszcze głośniej. Owy fragment zabił resztki powagi jakie były w tym filmie. A przecież można było to ukazać zupełnie inaczej i takie sceny w innych horrorach niekiedy podbijały jeszcze i tak ich gęsty klimat.

Finał opowieści żadnym zaskoczeniem nie jest, bo skoro sekta w ramach obchodów przesilenia letniego akceptuje ofiary w ludziach, jest tylko kwestią czasu, kiedy wezmą się za bohaterów.

Podsumowując - "Midsommar" to film który ma piękne zdjęcia, świetną muzykę, dobry research materiałów i dobrze zagraną główną bohaterkę, z kompletem łatwowiernych idiotów do pomocy, których nie ruszają kolejne zniknięcia ludzi w komunie. Do tego film nie ma budowania napięcia, nie ma używania mechanik gatunku, jest w nim niepotrzebne rozwlekanie historii dającej zamknąć się w niespełna dwugodzinnym obrazie, jest wynudzanie nią widza i absurd, który zostaje zwieńczony wspomnianą sceną seksu. Uprzedzając głosy psychofanów typu "Ee k*urwa, nie znasz się na dobrym kinie!", "Idź tam k*rwa Piłę oglądaj debilu!" etc. - jak nakręcić kapitalny folk horror (bo w ten podgatunek chyba Aster celował), pokazał choćby Robert Eggers w "The Witch" z 2015. "Midsommar" jest beznadziejny jako kino grozy, nie daje rady jako dramat i generalnie leży i kwiczy. Samymi ładnymi zdjęciami i muzyką nie stworzy się dobrego filmu, jeśli nie ma w nim sensownej historii, bo to ona jest osią każdej kinowej produkcji. To co dostaliśmy tutaj, to tylko kupa w papierku. Wygląda efektownie, ale to wciąż kupa. Wielka szkoda, bo miałem wielką zajawkę na ten film...