Stephen King był wielokrotnie przenoszony na duży ekran, przeważnie ze skutkiem opłakanym lub najwyżej przeciętnym. Najczęściej klapą okazywały się te filmy, w których pojawiały się efekty specjalne oraz różnorakie straszydła. Są też wyjątki: krwawe "Lśnienie" Kubricka czy równie krwawa "Carrie" De Palmy. W czym zatem tkwi problem? Powyżsi twórcy sprostali książkom dzięki własnej wizji, jaką mieli, pomysłowi na parę poprawek, wiedzieli jak dozować napięcie ("Lśnienie"). Jednocześnie opowiadali historię obyczajową, która przeradzała się w horror ("Carrie"). W obu przypadkach doskonałość.
Z kolei kolejna grupa książek adaptowanych na duży ekran, to są dramaty psychologiczne, jakie King także pisał. Czasami owe dramaty miały też nutkę grozy, fantastyki, nierealności.
Pojawił się Frank Darabont ze swoimi "Skazanymi na Shawshank". Film nie od razu stał się sukcesem, ale z czasem urósł do miana arcydzieła. Dodam, że w pełni zasłużenie, bo nawet przebijał książkowy oryginał!
Potem była także dobra "Zielona mila". Film bardzo udany, może nie genialny, ale bardzo dobry.
Teraz na ekrany wszedł kolejny film w jego reżyserii, adaptacja tym razem czystego horroru Stephena Kinga "Mgła".
Owa "Mgła", jeśli ktoś nie wie, jest opowiadaniem, a raczej nowelą, mającą 150 stron, najdłuższą historią z mistrzowskiego, ale nierównego zbioru opowiadań "Szkieletowa załoga". Dodam, że najlepszą i najciekawszą i najstraszniejszą chyba z owego zbioru i ogólnie Kinga! Opowiadanie (nowela) jest napisane w sposób najdoskonalszy i z kartki na kartkę robi się coraz ciekawsze, a prawdziwy horror rozpoczyna się w supermarkecie, gdzie uwięzieni ludzie podejmują walkę z czymś co żyje we mgle. Przyznam, może się to wydawać trochę kiczowate, ale ci czytelnicy, co poznali owe opowiadanie, wiedzą, że całość czyta się jednym tchem, historia straszy, pobudza naszą wyobraźnię, trzyma w napięciu i wywołuje ciarki po plecach.
Do filmu miałem pewne obawy, nawet jeśli była świadomość, że zrobił go Darabont, ale widziałem trailer oraz pobieżnie słabą kopię filmu i pomyślałem, że będzie on udany. Może nie stanie się arcydziełem, ani też nadzwyczajny, lecz na tle głupawych filmów o potworach i to jeszcze Kinga, może wypaść zdecydowanie dobrze. No i jeszcze aktorzy, dobrani bardzo dobrze. Jedynie Marcia Gay Harden nie wygląda jak książkowa pani Carmody, która była starą babą, przypominającą wiedźmę, ale to szczegół. Aktorka ta powinna sprostać roli, widziałem przecież doskonały jej występ w "Rzece tajemnic".
I oczywiście dostałem to, co dostać chciałem z całego serca - doskonały horror, który choć ma wady, ale jest ich znacznie mniej niż zalet.
Dużo osób opluwa go z różnych powodów. Być może to wina dystrybutora, który w kinie puścił wersję pociętą, być może hasła reklamujące go, porównujące do "Wojny światów" czy "Dnia Niepodległości".
Prawdą jest, że film ma słabe efekty specjalne, a wygląd niektórych potworów nieco może zawodzi, ale już innych, tych mniej widocznych, tych we mgle działa na wyobraźnię widza i gdyby tylko takie dane nam było oglądać, byłby film zyskał jeszcze bardziej.
Aktorzy odegrali koncertowo swe role, choć może nie wszyscy.
Marcia Gay Harden jako pani Carmody to najjaśniejszy punkt.
Jeffrey DeMunn i William Sadler - stali aktorzy grający w filmach na podstawie Kinga - wypadli również nie mniej znakomicie.
Najsłabszy był może i Thomas Jane, ale moim zdaniem zagrał poprawnie, bez większych zgrzytów, więc nie rozczarowałem się tak bardzo.
Najlepsza była muzyka, która rozlega się nagle po długich scenach ciszy, a w końcówce rozbrzmiewa na dobre i aż ciarki przechodzą człowiekowi.
No i zakończenie.
King pozostawił otwarte, Darabont poszedł dalej i moim zdaniem pobił Króla, zaskakując każdego, kto znał opowiadanie "Mgła" i widzów ogólnie. Niektórzy, a jest ich sporo, jakoś nie potrafią dostrzec w finale owej tragedii, nazywając zakończenie beznadziejnym. Cóż, nie mam zamiaru się z nikim spierać. Mi się ono bardzo spodobało, bo dało po głowie i nawet po kilku dniach po obejrzeniu tłukło mi się w niej.
Podsumowując:
Frank Darabont dał wielki popis i choć może "Mgła" nie jest taka jak "Skazani na Shawshank" tego reżysera, czy "Lśnienie" Kubricka, pozostaje filmem bardzo dobrym ogólnie oraz jako adaptacja, bo jest bardzo wierny oryginałowi, pomijając kilka detali i zakończenie.
8,5/10