Jakiś czas temu przeczytałem felieton pana Krzysztofa Vargi w "Dużym Formacie"(Planeta grafomania) na temat Larsa von Triera i jego zachwalanego przez krytyków nowego "dziecka", czyli "Melancholii". O samym reżyserze słyszałem wcześniej już wiele i szczerze powiedziawszy, ujął mnie on swoją kontrowersyjną sylwetką artysty, można by powiedzieć, pełną gębą. Jego filmy wzbudzają skrajne emocje. Jedni go nienawidzą, inni uwielbiają. I taki powinien być artysta kompletny. Jeżeli pod uwagę weźmie się jeszcze rzekomą depresję i kilka smaczków z życiorysu, musi się to widzom podobać. Z początku chciałem rozerwać tę gazetę, bo choć nie widziałem wtedy ani jednego obrazu duńczyka, to już go lubiłem. Po dwóch godzinach z "Melancholią", kompletnie rozwścieczony zmarnowanym czasem, ponownie wziąłem do ręki artykuł Vargi i teraz mogę już powiedzieć, że całkowicie się z nim zgadzam.
Jeżeli film zatytułowany "Melancholia", wprawia widza w istną furię i ten nie wie co ze sobą zrobić w kinowym krześle, to chyba coś jest nie tak. Owszem, klimat jest melancholijny. Muzyka również. Ale jeżeli dwadzieścia razy podczas seansu sprawdzam godzinę, wewnątrz mnie nerwy dosłownie kipią i mam ochotę wyjść z sali, to albo ja jestem dziwny, albo von Trier jest słabym reżyserem. On gra na emocjach a widzowie to łykają. Uważają go za mistrza a jego filmy za arcydzieło. Ja z kolei mogę o nim powiedzieć: świetny manipulator. Przecież "Melancholia" nie ma sensu i o ile filmowa planeta zmierza ku Ziemi, tak cała fabuła donikąd. Można dopatrzeć się tu kilku plusów. Przecież mamy świetną Kirsten Dunst(szkoda, że wystąpiła w tak słabym filmie), w której ujrzeć można samego Larsa von Triera, pogrążonego od sześciu lat w depresji, uważającego, że świat jest zły. Człowieka, który obojętny jest wobec końca świata.
Miałem nadzieję, że kiedy wyjdę z kina zakrzyknę: to było genialne. Ale ja nawet nie potrafiłem zebrać myśli, wypowiedzieć co leży mi na duszy, ponieważ nie umiałem wyrazić swojej złości. Ja na prawdę nie lubię nowoczesnego kina, gdzie wszystko wybucha, krew się leje i liczą się jedynie efekty specjalne. Uwielbiam wręcz ambitne dzieła dla, jak ktoś już tutaj powiedział, ludzi myślących. Jednak wtedy patrzę na dialogi, przesłanie, puentę i wiele innych elementów, które zastępują efekty specjalne. Dlatego bardzo lubię obrazy Quentina Tarantino. W "Melancholii" nie ma się nad czym zastanawiać. Nie ma tu drugiego dna. Jeżeli ktoś się go dopatruje, szuka czegoś, czego brakuje. Jest to doszukiwanie się patosu na siłę. Szkoda, że moja przygoda z Larsem kończy się już teraz, ponieważ miałem nadzieję, że z jego twórczością zaprzyjaźnię się na dłużej.
Niestety tak to jest, że im bardziej entuzjastycznie człowiek nastawiony jest do filmu który zamierza obejrzeć, tym większy jest zawód. Jeszcze gorzej jak filmu wyczekuje a otoczka (a wokół filmów von Triera przecież zawsze musi być szum, jak nie krew lejąca się z penisa na ekranie [Antychryst] to przynajmniej kilka nazistowskich wypowiedzi i wyrzucenie z Cannes - wszystko jedno co, byle głośno) sprawia tylko że nie możemy doczekać się premiery.
Ja wiedziałam na co idę, na wszelki wypadek uzbroiłam się w większą dozę ironii niż nadziei odnośnie tego filmu - i wyszłam z kina całkiem zadowolona.
Ech, Varga Varga.. swego czasu czytałem te jego felietonki. Ale przestałem, bo ten człowiek - choć do perfekcji opanował sztukę ironii i za to go uwielbiam - bardzo często zapomina, że ironia to tylko ( jaka piękna!, ale tylko ) forma, ale treść też jakąś winna nieść. A czasem tak się skupia na dopracowaniu swoich sarkazmów, że to tylko puste figury retoryczne są, a nie argumenty.
Po przeczytaniu felietonku dalej nie wiem, co mu się nie podoba w Trierze. To, że gra na emocjach? litości, przecież na tym polega zawód reżysera, to jest nieodłączna część etosu reżyserskiego (filmy nieme wystarczy sobie przypomnieć i w ogóle korzenie kina - czy tam było wiele więcej niż emocje i manipulowanie nimi? ). Czy Fellini w La Stradzie nie gra na emocjach?ah, oczywiście, chodzi o treść obok emocji.
Z tym wiąże się druga możliwa interpretacja jego zarzutów - Trier przemyca pod piękną formą ... próżnię ( i kto to mówi...) . Chyba bliższa opinii pana Vargi interpretacja .I cóż tym razem... jestem przekonany, że obrazy, jakie się w filmie pojawiały, nie mogą zostać zastąpione innymi obrazami, bo Duńczyk wybrał właśnie te, określone. A skoro te właśnie, to m u s i być jakaś motywacja, nawet najbardziej prozaiczna i płytka, a jeżeli motywacja jest, to nie ma tam próżni, wyrachowania i cwaniactwa, a jest c e l. Czemu u licha pan Varga uważa, że jedynymi celami Triera jest skandalizująca promocja swoich filmów i granie na nosie krytykom, którym nie podoba się niedookreślenie jego filmów?
Powiem wam - bo pan Varga zna c e l. Lepiej bodaj od samego von Triera. To mnie złości.
i to oczywiste, że felieton ma zły wydźwięk.... bo czego spodziewać się po krytyce politycznej, jeżeli nie antagonizującej reakcji na teksty wyborczej.
i vice versa czego spodziewać się po wyborczej, skoro krytyka polityczna opublikowała dwa teksty nie odmawiające Melancholii Treści.
A jednak krytyka robi to bardziej merytorycznie od pana Vargi.
a jeszcze co do krytyków, to nie wiem skąd Varga wyssał milion krytyków, ja widuję naprawdę zróżnicowane opinie tak wśród publiczności, jak wśród krytyków. W ogóle ten jego felieton to narzekanie : aj, cóż za oszustwo, cóż za pułapka, cóż za próżnia, ale nie wspomina, dlaczego. Może zapomniał? dla mnie celem Triera jest coś więcej niż cwaniactwo, zbijanie kasy i opinii artysty w oczach innych, bo istnieją łatwiejsze sposoby samospełnienia niż robienie ''''grafomańskich''' filmów.
"On gra na emocjach a widzowie to łykają. Uważają go za mistrza a jego filmy za arcydzieło. Ja z kolei mogę o nim powiedzieć: świetny manipulator"
nie wierzę, że tak po prostu to napisałeś, przyznając, że nie znasz żadnego z jego wcześniejszych filmów. obejrzyj wcześniejsze, a zrozumiesz, że Lars po prostu dorósł do poziomu, kiedy może sobie pozwolić na taką 3h Melancholię i nicsięniedzianie.
tak jak pisarza ocenia się przez pryzmat ojczyzny i czasów w których żył, tak film i reżysera przynajmniej w 1/4 na podstawie znajomości wcześniejszych dokonań, wyczucia stylu w jakim tworzy. w szczególności, gdy nie chodzi o mega kontrowersyjny film jak np. Wkraczając w pustkę (który powiedzmy broni się sam i nie trzeba znać wcześniejszych dzieł Noego), tylko o cichą "Melancholię" - bo chyba wiedziałeś na co idziesz. świat depresyjny i melancholijny- nudny i rozwlekły.
Zgadzam się z jednym. Może nie powinienem tak radykalnie oceniać von Triera po jednym oglądniętym filmie, tym bardziej, że jest to nowość. Wiedziałem na co idę, jednak dla mnie, film mógł zakończyć się na pierwszych, pięknych obrazach. Oczywiście troszkę wyolbrzymiam, ale taka jest prawda. Może o ile druga część filmu wprawiła mnie w tytułową melancholię, to i tak nie zachwyciła. Znalazło się kilka dobrych dialogów, podczas których mówiłem po cichu: główna bohaterka to faktycznie von Trier. Oczekiwałem jednak dużo więcej. Nie liczyłem i wręcz nie chciałem usłyszeć patetycznych, wzniosłych wypowiedzi o życiu i śmierci, ale żądałem słów, które choć na chwilę zapadną mi w pamięć. Pewnie dziś mój wpis wyglądałby trochę mniej chaotycznie i krytycznie, bowiem emocje już opadły, ale wciąż podtrzymuje to, co napisałem. Jest taka opcja, że w najbliższym czasie dam jeszcze jedną szansę temu reżyserowi, ale ten film będzie musiał na prawdę zrównać mnie z ziemią.
Co do grania na emocjach. Oczywiście, taki jest cel każdego reżysera. Ale chodzi tu o to, że von Trier wystawia nam na pożarcie coś mocno niestrawnego. Melancholia nie wzrusza, nie daje do myślenia. A oglądał ktoś może Drogę z Mortensenem. Tam również mamy granie na emocjach, ale po oglądnięciu tego arcydzieła faktycznie szczena mi opadła a łzy same cisnęły się do oczu. A tu: NIC. Poza zdenerwowaniem i wielkim rozczarowaniem.
Nie czytam felietonów Vargi, ale ten wyjątkowo zapadł mi w pamięć, ponieważ prawie w każdym aspekcie oddaje to co wczoraj czułem.
zgadzam się. to film wyjątkowo autoterapeutyczny i dla osób, które np w swoim życiu niewiele miały epizodów depresyjnych (takich poważniejszych, nie chodzi mi o doła) będzie on rozczarowujący. wydaje mi się, że jest on dedykowany tym innym osobom, z podobnymi przeżyciami psychicznymi co Trier. takie osoby nietylko go zrozumieją, ale i poczują. a więc film ultrasubiektywny i nie dla wszystkich (i nie w pejoratywnym tego słowa znaczeniu)
nie czytam Vargi, ale wydaje mi się, że ten ironiczny typek nie należy do osób z przewlekle niskim nastrojem, więc niedziwne, że nie rozmiłował się w atmosferze Melancholii.
no cóż pewnie nie będę zbyt oryginalna, ale polecić mogę Ci przynajmniej jeden z wielkiej trójcy Triera: czyli Idiotów, Tańcząc w Ciemnościach albo Przełamując Fale. jeśli chodzi o zrównanie z ziemią, to pierwsze dwa- efekt murowany :)
O, przepraszam, mi dała do myślenia. "Wzruszyła" to nieodpowiednie słowo, ale poruszyła - jak najbardziej. Ale może dlatego (tak jak napisała slonica_smalec ), że miewam "przewlekle niski nastrój" i bardzo czułam ten film...
Drogi OddThomasie! Nie jesteś sam - jest nas więcej na tym portalu! Nabitych w butelkę przez ciąg niepowiązanych scen, opowiadających o niczym, źle nakręconych i zmontowanych, które muszą się skończyć kosmiczną zagładą, bo panu reżyserowi coś pizło pod deklem. Osobom ze sklonnościami do depresji polecam filmy śp. Ingmara Bergmana - one nie potrzebują do opowiadania o depresji zagłady całej planety. Mówią o tych sprawach poruszająco i prawdziwie - tylko bez histerii czterolatka, który się przewrócił na ścieżce podczas spaceru i drze się wniebogłosy, pilnie obserwując reakcje matki (czyli durniów takich jak my wszyscy, idący do kina i zrzucający się po kilkadziesiąt złotych za bilety). Nieustającą depresję mają też bohaterowie Woody'ego Allena - ale porównania z duńskim mitomanem to obraza dla tego pierwszego.
Allen to dla mnie reżyser kompromisów, Trier - przeciwnie. Nie da się być w hollywood i być genialnym artystą. Hollywood to świat kompromisów, co świetnie podsumował Altmann w Graczu.polecam, by zauważyć antynomię hollywood - artyzm.
to, że Allen wypracował swój styl i da się ten styl rozpoznać ( miał na to DUUUUŻO czasu), to trochę za mało, bo pod tymi jego złotymi cytatami często nic nie ma oprócz fajności. pustej, by nie było wątpliwości.
Dlaczego odnoszenie Allena do Triera tudzież vice versa nie jest obrazą dla żadnego z nich?Gdyż to dwie różne ligi są (mało kto decyduje się porównywać ferrari ( Duńczyk ) z fiatem 125 p tj. Allenem... )
Midnight in Paris w Cannes tylko jako film otwarcia.Melancholia to był główny faworyt obok drzewa życia do palme d'or. to już powinno dać ci do myślenia. Allen skończył się dawno temu.
mitomania - to coś, czym powinien legitymować się chyba każdy dobry reżyser ('reżyser z wizją'). Dlaczego uważasz, że (planeta) Melancholia to wyraz braku konceptu (popraw, jeżeli nie zrozumiałem) Triera? to przejaw tego piznięcia pod deklem (sic!) ? A jeżeli Trier egotycznie utożsamia swoją depresję z zagładą planety? dlaczego uważasz, że depresja to coś kameralnego? After all, Trier ma przesłanki by to robić - kryzys w kulturze trwa już tyle, że stał się normą. Depresja artysty może być doskonałą zamiennią dekadencji kulturalnej. Postmodernizm :-(
Po kilkadziesiąt złotych za bilety? jakieś jacuzzi było i pina coladę tam dostałeś czy jak?
No i znowu Pan za daleko zaszedł! Woody Allen i Hollywood? Allen nigdy nie pojawił się na gali rozdania Oscarów, a 3/4 filmów nakręcił w Nowym Jorku. Ostatnia dekada to jakaś jego fascynacja Europą, stąd Londyn, Barcelona, teraz Paryż - może facet chce pod koniec życia (niech żyje jak najdłużej, ale jednak młodzieniaszkiem już nie jest) trochę pozwiedzać... Woody Allen to przykład Anty-Hollywood. To nie jest niezależny Jarmusch, owszem, ale to nie jest Hollywood. I nie szedłbym też tak daleko w nazywaniu Von Triera bezkompromisowym. Nie ma chyba bardziej kompromisowej dziedziny sztuki, niż film. I co to znaczy, że jakiś film był faworytem do złotej palmy, a inny nie? To ma być jakiś wyznacznik jakości filmu? Ile filmów Kieślowskiego zdobyło Złotą Palmę? Żaden. Czy to coś mówi o jego filmach? Nie ma sensu porównywać Allena i Triera - zgadzam się. Ale porównanie, które zastosowałeś, świadczy oczywiście o Twoim uprzedzeniu do Allena. To są dwie ligi, ale nazywanie Allena fiatem 125 p jest jednak sporym nadużyciem. Głupio tak porównywać jednego twórcę z drugim, bo to zawsze dwa światy, dwa różne spojrzenia, dwa inne style, dwie różne biografie. Filmy Allena nie wprawiają odbiorcy w ponury nastrój. Kreowani bohaterowie miast popadać w psychologiczną ruine i płonąć w ogniu planet, co ma symbolizować rozpad kultury, depresję i co tam jeszcze się przypisuje "Melancholii" (wszak jeśli chodzi o piętrowość, Panu Majmurkowi ten film jawi się jako treściowy wieżowiec), rozwiązują swoje problemy i zmieniają się. Nie zawsze się udaje, ale jest nadzieja. I to ma być jakiś "minus" wobec filmów Allena? Jak nie jest smutno, to film jest już rynsztokiem? Jednak sugerowałbym trochę pokory. Von Trier to nie jest Bergman naszych czasów, a jeśli mówimy o samochodach, to dla mnie jest takim 15-letnim Volvo. Kiedyś ładny i niezawodny, dziś trzeba wymienić rozrząd.
oj, fakt. Allen to raczej (na pewno...) nie hollywood. Mówiłem tak, patrząc po aktorach... a to może być mylące. racja.
Dla mnie obecnie Trier robi lepsze filmy ostatnimi czasy. po prostu. Allen potrafi wiarygodnie umotywować i metamorfozę i depresję, co do tego się zgadzamy. Ale zdenerwowało mnie te arbitralne przypisanie Allena do wyższej kategorii niż Triera przez junkra, bo wydaje mi się, że ludzie chodzą na Allena, bo jego filmy są 'cool' i trendy , ale w nich naprawdę nie znajdzie się tego, co dawniej u niego zachwycało. Film jest sztuką kompromisową, okej, ale w tej kompromisowości Trier jest powściągliwy i stara się być jak najmniej uległym. Można być bardziej lub mniej bezkompromisowym ^^.
A jeżeli chodzi o Palmę, to z tym festiwalami oczywiście zawsze są kontrowersje, ale tym razem chodziło mi o to, że Allen pokazywany jest bardziej w kategorii ,,zasłużony'' niż w głównej, w której znajdują się tylko filmy i reżyserzy aktualnie najlepsi, bo co do selekcji do konkursu głównego to nie ma raczej wątpliwości, że stoi na wysokim poziomie.
ergo - Allen zasłużony, ale lekko rdzawy i - jak to pomniki - martwy pomnik , Trier - ktoś żywy i dalej szukający swojej formy.
A co do tego, że Allen się skończył dawno temu, to wiem, że moja opinia nie jest odosobniona. widziałem nawet panele dyskusyjne pod takimi tytułami, coś jest na rzeczy.
(Mała uwaga do autora tematu! :D Bartoszu, dodałbyś mnie w końcu do znajomych! :D )
Zacznę od tego, że jesteśmy przyzwyczajeni do kina, w którym filmy mają konkretną budowę i m. in. częste zwroty akcji. Dlatego rozumiem, że przeciętny widz (najlepiej jeszcze Człowiek Zachodu, który inaczej postrzega czas), który wybiera się do kina na „Melancholię" wychodzi z niej z uczuciem zawodu. Tymczasem „Melancholia", której akcja byłaby szybsza, „Melancholia" pełna zwrotów akcji... Mnie by nie poruszyła. Zaś kręcona w ten sposób: owszem, bardzo. Dzięki powolnej akcji ma się wrażenie wiarygodności wydarzeń przedstawionych w filmie co jest ważne w filmie o tej tematyce, z taką i d e ą. Jest to film głęboko psychologiczny. Nie chodzi w nim (wg mnie) aby pokazać planetę, która niszczy Ziemię. Chodzi w nim o to, aby pokazać jak płytko zakorzenione jest życie, aby widz zastanowił się - dlaczego tak naprawdę żyje. Czy jest jakiś sens w tym wszystkim... Coś ponad...
Wydaje mi się, że jednocześnie sklasyfikowałabym „Melancholię" jako film artystyczny. Pełen metaforyki. Od znaczenia obrazów Brueghela po poszczególne kadry, obrazy które one tworzą. Oglądając ten film czułam pełną symfonię wielu gatunków sztuki - wielu - poza filmem. I to w jakiś sposób ujęło mnie. Liczyły się wspomniane już przeze mnie wcześniej obrazy, kadry. Całość utrzymana była w klimacie pięknej powieści (sposób ukazania samego korzystania jednej z bohaterek z laptopa - był taki... niewspółczesny, taki, jaki można sobie wyobrażać czytając książkę). I w końcu muzyka dopełniająca atmosferę filmu.
Film ten jest po prostu i n n y niż większość, jakie znamy. Nie gorszy, może i nie lepszy. Po prostu i n n y. Zapewne przez to dociera do innej grupy odbiorców i w inny sposób. Ja byłam zachwycona i przejęta jednocześnie. Ludzie na sali kinowej w czasie seansu, na którym byłam, byli tak wmurowani obrazem, że w ciszy przejęci siedzieli nieruchomo w fotelach pomimo kończących się już... napisów końcowych, co rzadkością jest jak na kina. Co więcej, moje znajome również były w kinie na tym filmie i widownia im towarzysząca zareagowała bardzo podobnie - tak wiem z ich opowiadań. Coś więc w tym filmie być musi.
Sposób w jaki zostawia z niedopowiedzeniem w dopowiedzeniu: jesteśmy tutaj sami. Koniec będzie naprawdę końcem. I nie ma nadziei, nie ma raju, nie ma piekła ani nieba. Jest "nic". Śmierć kończy wszystko. Ostatecznie. I nie ma Sensu... .
Może i jesteśmy nie przyzwyczajeni do tego typu kina, jednak argument jest dość słaby, ponieważ parę dni później obejrzałem inny film von Triera: Dogville. Budowa też w niczym nie przypomina typowych filmów. Wręcz przeciwnie. Mamy tam narratora, który prowadzi nas przez całą historię. Bardzo często ocenia bohaterów. Jest i i ciekawy zabieg przedstawienia tytułowego miasteczka w postaci jakby planszy, gdzie domostwa wyznaczają białe linie a sam wystrój jest niezbyt bogaty. Oczywiście, jak to w filmach von Triera: podział na rozdziały. Zmierzam do tego, że Dogville to też film i n n y a jednak mnie urzekł. Nie będę się zagłębiał w sens tego obrazu ani chwalił fenomenalnej gry aktorskiej, ale wszystko to mnie ujęło. Wcale nie oczekuje, żeby akcja mknęła do przodu w zawrotnym tempie. Wręcz tego nie chce. W Antychryście też niewiele się dzieje, ale wątek psychologiczny, dialogi i sam proces psychoanalizy, który przechodzimy wraz z główną bohaterką jest tak przekonywujący, że ani mi się śniło odejść od ekranu. Może jak ktoś tutaj już napisał(jeżeli nie tu to gdzieś już to czytałem), Melancholia to skrajnie subiektywne kino, które trafia jedynie do osób, które podobnie jak reżyser doświadczyły podobnego stanu psychicznego i dokładnie wiedzą, co ten Lars chce nam powiedzieć.
Oczywiście, że w filmie nie chodzi jedynie o to, aby pokazać planetę, która niszczy Ziemię(chyba nawet nie ja to napisałem). Film ma sens i dobrze go ujęłaś, ale do mnie nie przemawia. Nie potrafię doszukać się w nim głębi, ponieważ według mnie jej nie ma. Oczywiście, zachwycają tutaj artystyczne kadry, ale pomimo wszystko nie mogę tutaj szukać tego, co np. odnajduje się w światowych arcydziełach filmowych czy też literackich. Po prostu: uważam, że von Trier trochę widza oszukuje i na siłę próbuje mu wepchnąć jakiś przekaz.
A któryż reżyser w pewien sposób nie "oszukuje" widza? Mam na myśli zjawisko podobne interpretacji wiersza: jest dla nas genialny - bo MY SAMI doszukaliśmy się w nim jakiegoś Sensu i przyjęliśmy za prawdziwy. Tymczasem autor mógł myśleć o czymś zupełnie błahym czy tylko bawić się formą... Niestety, mnie ten Twój argument również nie przekonuje. Trudno komentować czyjąś celowość, bądź jej brak. Czasem oczywiście ta celowość jest z góry narzucona, ale i tak ostatecznie doceniamy coś, co sami w danym dziele odkrywamy, co dotyka NAS... :) Dlatego właśnie ten sam obraz przez jedną osobę jest uznany za Arcydzieło a przez inną za taki sobie, czy mierny wytwór człowieka.
Oczywiście nie podważam Twojego autorytetu, bo wiem, że na filmach się dobrze znasz. Po prostu tym razem patrzymy na jeden obraz z zupełnie innej perspektywy, przez pryzmat innych wydarzeń, inną wrażliwość - która jak widać w tym przypadku jest decydującym czynnikiem JAK odbierzemy ten film.
Dlatego do kompromisu w tej sytuacji powinno nas doprowadzić moje powyższe stwierdzenie: Melancholia to skrajnie subiektywne kino, które każdy odbierze inaczej, chociażby ze względu na wspomnianą przez Ciebie wrażliwość. ;) I w sumie można von Trierowi w tym aspekcie pogratulować, ponieważ stworzył obraz wzbudzający tak różne emocje.
Nie będę się silił na głębokie przemyślenia na temat samego filmu czy jego twórcy, bo żaden ze mnie znawca kina. Powiem więc krótko, film tak średnio mi się podobał, to znaczy sama fabuła nawet spoko, ale a za to bardzo nie podobał mi się sposób kręcenia całego filmu. Rozbiegany wiecznie obraz, często uciekająca ostrość spowodowały, że wyszedłem z kina zmęczony oglądaniem tego filmy, natomiast moja żona w połowie filmu powiedziała mi, że jest jej niedobrze, a z kina wyszła z mdłościami i bólem głowy. Mówiąc krótko, nie polecam.
"(...) A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już. (...)"
Proponuje przed seansem zakupić paczkę chrupek, kubeł picia i ze spokojem przyjąć taki właśnie koniec... Innego nie będzie.
tak, tak, tak!!!
Piosenka o końcu świata to wg niektórych to, czym inspirować się mógł Trier.
Felis go ponoć spytał na konferencji prasowej w Cannes, czy zna ten wiersz.
Ale nie wiem, co Trier odpowiedział ^^ :((
A najlepsze, że ten wiersz jak ulał pasuje i dla ludzi idących na melancholię, by ich przygotować ( sklepikarz: innego końca nie będzie.), i dla tych, co są po.
zgadzam się, sposób kręcenia, skaczący obraz był zwyczajnie męczący do oglądania, historię można było opowiedzieć w pół godziny zamiast ponad 2, fabuła przewidywalna, sceny ciągnące się do granic możliwości, nuda.
Jasne, zamiast filmu mozna było zrobić 3 minutowy teledysk i wtedy wszyscy byliby zadowoleni.
Co do recenzji pana Vargi... Z całym szacunkiem dla tego pana, ale dla mnie to niedopuszczalne, żeby oceniać film głównie przez pryzmat wcześniejszych dokonań reżysera. Otwarte uprzedzenie w stosunku do von Triera nie pozwala mu na konstruktywną krytykę. Co mnie obchodzi film "Europa", któremu jest poświęcony cały akapit recenzji dotyczącej przecież filmu "Melancholia"? I druga niedopuszczalna rzecz: skłonność do obrażania widzów. Na to jestem uczulona szczególnie. Niesmaczne to, bo skrytykować można z większa klasą. To jest dopiero rodzaj hochsztaplerstwa nastawionego na cel jakim jest chęć bycia kontrowersyjnym... Koncówka tekstu zaś przywołuje obraz człowieka, który tupie nóżka, mając poczucie posiadania monopolu na prawdę. Z lekka śmieszne.
I gwoli jasności: zwolenniczką nadinterpretacji filmu też nie jestem. Wzbudził we mnie emocje i przywołał refleksje - w tym przypadku mi to wystarcza, nie chcę dorabiać zbędnych ideologii :) Załączam jeszcze link do odpowiedzi na recenzje pana Vargi. Myślę, ze warto się zapoznać: http://wyborcza.pl/1,75475,9749128,Zbajerowana_odpowiada_koneserowi.html
Pozdrawiam :)
To nie była recenzja, raczej felieton. co nie zmienia faktu, ze z p. Varga sie gleboko nie zgadzam ;)
Tak, przepraszam. Mój błąd dostrzeżony zbyt późno ;) Ale nawet jeśli założyć, że felieton rządzi się innymi prawami niż recenzja i można sobie tu pozwolić na większa frywolność, to tekst się nie broni. W końcu bełkot jest niemile widziany niezależnie od gatunku dziennikarskiego. Więc zarzuty w zasadzie podtrzymuję ;)
Recenzja, felieton... Whatever. Ten tekst nie bardzo zasługuje na to żeby go wydrukować, bo brakuje w nim jakiejkolwiek argumentacji. A dziwi to w wydaniu Vargi, bo czasem przyjemnie się go czytało. Niestety tym razem dał plamę na całej linii.
Oj tutaj się nie zgodzę. Oczywiście, ocenić należy przede wszystkim dzieło, które przyszło nam omawiać w tym temacie. Ale dlaczego nie można w dużej mierze ocenić filmu przez pryzmat poprzednich dokonań reżysera, bo nie bardzo rozumiem. To tak jakby oceniać jakiegoś pisarza po jednej książce. W takim razie po Melancholii już kompletnie powinienem przekreślić von Triera. Ale ja oglądnąłem jeszcze dwa jego filmy i o dziwo mi się podobały. I pewnie pisząc felieton, nawiązałbym do nich, aby pokazać ich wyższość nad najnowszym obrazem duńczyka.
Ale w recenzji nie chodzi by ocenic autora dzieła, tylko samo dzieło. Wiec wcześniejsze, pozniejsze dokonania nie powinny mieć wielkiego wpływu na ocene. A już nie powinno mieć wplywu na ocene to jakie modele skleja autor skleja w domu ;)
Jest w tym trochę racji, ponieważ widać po felietonie, że jego reżyser był mocno sfrustowany pisząc go. Podobnie jak ja, kiedy pisałem pierwszy wpis. Ale okej, zgadzam się. Varga trochę przesadził.
Jednak znów wkradł się błąd, na który według mnie należy uważać: to jest felieton, a on rządzi się nieco innymi prawami. Może i jak ktoś napisał, tekst nie wiele się w ten sposób broni, ale jednak trzeba o tym pamiętać. Zatem pan Krzysztof wcale nie musiał całego tekstu poświęcić Melancholii, dokładnie ją oceniając i analizując. Felieton pisze się trudno, ale jednak na tę nutkę frywolności można sobie pozwolić.
To dobrze Thomas że zagłebiasz inne dzieła von Triera, włącznie z Dogville, chwała ci za to - bo w sumie łatwo wystawić wielkiemu twórcy niesprawiedliwą ocenę tylko z powodu odmiennosci gustów lub niezrozumienia przekazu. Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że zarówno twoje wypowiedzi czy notka 3/10 dla filmu, jak i odnośniki do felietonu Vargi stawiaja cie na pozycji widza, który usiłował się dopatrzyć w tym obrazie jakiegoś "2012" czy ewentualnie formy odjechanego w Dogmie "Mojego wielkiego Duńskiego Wesela" a nie filmu, który w rzeczywistości traktuje o depresji i towarzyszącej jej melancholii. Cała ta fantazja o przelatującej obok planecie to tylko komunikowana sennie prawopółkulowa metafora, wyjaśniona tak jak inne (ślub jako krępujący czarnymi pasami działanie - związek) w początkowych, "sennych" scenach filmu. Ocena filmu przez pryzmat poprzednich dokonań reżysera nie tyle daje mu jakieś szczególne referencje, co pozwala na dogłebne zrozumienie tego przekazu. Dogville to taki sam film jak Melancholia - tylko że "leciutki" i łatwoprzyswajalny bo nie traktujacy o stanach demotywujacych, tylko pobudzających do konkretnego działania - reakcji na zaistniała sytuację. Nic tu nie odniosłeś do obejrzanego przez ciebie "Antychrysta", Nie dziwię się, bo ja tego filmu jeszcze do dnia dzisiejszego nie przetrawiłem i być może jeszcze po prostu nie "dorosłem" do dojrzałego odbioru tego przekazu. Nie ośmieliłbym się jednak wystawić mu notki "słaby". Świdczyło by to tylko o jakiejś mojej "słabości" w odbiorze tego filmu. Inne dzieła Triera i sposób w zaangażowanie mojegu umysłu w przekaz filmu podpowiadają mi bezsprzecznie, że jeśli ja czegoś nie załapałem to jest to tylko i wyłącznie mój problem. Przeciez to kino autorskie i to ja powinienem wyjść naprzeciw rezyserowi. Trier nie podaje przecież na tacy. Pozwala ci tylko wejść na chwilkę do jego umysłu. Spojrzeć na niektóre sprawy tak, jak on je widzi. To, czy z tych "drzwi" potrafisz skorzystać, to zupełnie inna sprawa. Wcale nie po to, aby ktokolwiek mógł tu cokolwiek oceniać, bo najprawdopodobniej oceni sam siebie. Doświadczając Triera, doświadczasz po prostu siebie... Osoby, które nie rozumieją znaczenia publicznych wypowiedzi Triera, wywiadów czy prób poddawania go jakiejkolwiek ocenie, nie mają dla niego po prostu żadnej wartości - są atrierowe. Ja Go z trudem łapię "w locie" i to nie za kazdym razem jednak mam pewnośc, że to, co w rzeczywistości ma do powiedzenia "jakiśtam" Varga, OddThomas, Propelerek, czy nawet krytycy takiego lub innego ugrupowania opiniotwórczego (włącznie z nominacjami do jakichkolwiek nagród) na temat filmów Larsa von Triera jest na szczęście poza zainteresowaniem Larsa. Nie tworzy dla nagród, poklasku czy zrozumienia. Tworzy to, co uważa za słuszne. To, czy ktoś potrafi z tego skorzystać, lub nie to już indywidualna sprawa odbiorcy.
Na pewno nie spodziewałem się po tym filmie drugiego 2012. Tego nigdzie nie napisałem i na prawdę zrozumiałem metaforę planety. Nie podzielam, jak już napisałem, zdania tych, którzy twierdzą, że w filmie chodziło jedynie o pokazanie planety, która uderza w Ziemię. Tak samo doszło do moich szarych komórek, że von Trier przez aspekt końca świata chciał pokazać stan człowieka pogrążonego w melancholii, czy też obojętnego na swoje życie. Tego się nie czepiam.
Może zbyt bardzo podpisałem się pod felietonem Vargi, bo teraz wychodzi na to, że zgadzam się z każdym zapisanym tam zdaniem. A tak nie jest. Może masz rację: nie dorosłem do tego filmu. Dziwi mnie jednak, że Antychrysta, do którego nawiązałeś, pojąłem bardzo dobrze. Według mnie jest to świetne kino psychologiczne, ale nie będę się tutaj rozpisywał. Jak ktoś zainteresowany to napisałem kilka słów w odpowiednim temacie.
Nie wiem czy na pewno to widz powinien wychodzić naprzeciw reżyserowi. Podoba mi się, że von Trier zgodnie ze swoimi słowami, pokazuje na ekranie siebie i jego problemy. Ale trzeba pamiętać, że tworzy też dla ludzi, widzów. Chociaż przy okazji Antychrysta powiedział, że kręci filmy dla siebie i ma gdzieś opinie innych.
Jak widać ja z tych drzwi nie skorzystałem, ale uważam, że mam do tego pełne prawo. Tak jak napisałem i niech to będzie kropka nad i w przypadku moich wpisów w tym temacie( nie dlatego, że nie chce mi się dyskutować, rozmawia się bardzo dobrze, ale dlatego że napisałem już wszystko co miałem do napisania): Melancholia to skrajnie subiektywne kino i nie wszyscy będą potrafili w równym stopniu utożsamić się z główną bohaterką i co za tym idzie, samym reżyserem.
Ja wam mówię (powtarzam...), że za tym bezprzesłankowym lamentem Vargi jest ukryta przekora polityczna.
krytyka polityczna napisała ''tak!'', to my (agora) napiszmy, że ''nie i ch** ''. (krytyka lubi gnoić wyborczą i vice versa);
dzisiaj nie ma już czegoś takiego jak apolityczny dziennik. (może '' fakt '', ale brukowce są wyjątkami w wielu kwestiach, nie tylko w tej).
choćby z powodu tej przekory Varga nie powinien być tu cytowany.