Poszłam na film bez żadnego przygotowania, czy wiedzy, studiowania życiorysu Marii Callas. Poszłam bo lubię operę. Lubię kulturę klasyczną, lubię coś przeżyć w kinie. Zobaczyć obraz, dźwięk i poczuć emocje. Nie jestem wielką fanką opery ale Verdi, Puccini, Mozart - to są kompozytorzy z którymi od czasu do czasu lubię spędzić kilka pięknych chwil.
Zarzuca się Angelinie drewniane aktorstwo. Jeżeli spojrzeć na to z punktu, że to są ostatnie dni kobiety dla której scena i opera były wszystkim co miało głęboki sens i się liczyło, a teraz tego nie ma - to trupie aktorstwo ma trochę sensu. Jeżeli spojrzeć na to przez pryzmat dumnej kobiety która jednocześnie kochała i nienawidziła Onasiss-a, która usunęła ciążę na jego polecenie a który później ja wielokrotnie upokorzył… zranił jej dumę to takie aktorstwo też ma sens. Jeżeli spojrzysz na to przez pryzmat kobiety która jedyną władzę jaką obecnie ma to władza nad tym co je i jakie leki bierze i jak chce odejść z tego świata- to też ma sens. Ale jak chcesz zobaczyć grecki ogień La Callas - to tam go nie ma. To portret kobiety wypalonej i zniszczonej, poniżonej, którą potraktowano jak zabawkę, starzejącej się, umierającej, mającej halucynacje, której rzeczywistość miesza się z przeszłością, tęskniącej za dawnym wielkim życiem, za byciem podziwianą i adorowaną a będącą praktycznie zapomnianą. To studium kobiety upadłej, która była wielką divą, a na kilka dni przed śmiercią, uświadamia sobie, że została z niczym. Piękne życie przeminęło jak mgnienie oka i obecnie zostawiło tylko trochę gasnącego blasku. Piękne życie, które pozostawiło po sobie nagrania, kostiumy, suknie i rozczarowanie.
Jeżeli tak na to spojrzeć, to nagle w aktorstwie jest dużo, bardzo dużo dojrzałości i sensu a obraz nabiera innego wydźwięku, który jest dopełniony cudowną muzyką La Callas. Ja widzę tutaj również próbę przypomnienia o istnieniu kultury wielkiej na srebrnym ekranie. Udanej, czy nie, nie mnie to oceniać.
Ja się popłakałam na ostatnich scenach. Było sporo osób. Całe kino było cicho. Tak cicho, że dało się usłyszeć oddech. I niech ta scena przemówi najmocniej. Dopełniona chórem niewolników z opery Verdiego "Nabucco". Niewolnica życia uzyskała wolność.
Niech najlepszym tekstem będą brawa widzów i komentarz - młodzi nie rozumieją. Chcę przyznać mu rację. Jeżeli wybierasz się na film tylko po to aby być osobą niezadowoloną z faktu, że Angelina Jolie nie wygląda jak La Callas, a Haluk Bilginer nie wygląda jak Arystoteles Onasiss - odpuść sobie ten film.
Jeżeli świat opery Ciebie nudzi - to jest to pozycja którą sobie zdecydowanie możesz odpuścić.
Ale jeżeli jednak rozumiesz te emocje, chcesz usłyszeć głos Marii La Callas w wielkiej, dobrze nagłośnionej przestrzeni, uruchomić emocje wraz ze słuchaniem jej największych i najdoskonalszych arii, oglądać obraz kobiety upadłej, sycić się pięknymi obrazami wnętrz, kostiumami, światem którego nie ma, wówczas bilet do kina i spędzenie 100 minut jest jak najbardziej fair.
Zastanawiam się, co by powiedział wielki znawca opery, niestety nieżyjący już pan Bogusław Kaczyński który (jak twierdził) znał Marię Callas i przypadł jej do gustu.