Niesławny protoplasta nurtu nazisploitation. Bardzo nieprzyzwoity i ostentacyjnie campowy. Fabuła, dialogi, zachowania postaci - wszystko jest tu skrajnie bzdurne. Pewnym wyjątkiem jest osoba komendanta obozu, którego monologi są tak soczyste i pełne werwy, jakby pisał je sam Tarantino. Nie wiem dlaczego dobre linie dialogowe przypadły w udziale tylko jednej postaci, niemniej wcielający się w sadystycznego SS-mana Bob Cresse stworzył naprawdę wyrazistego i charyzmatycznego bohatera. Z kolei sceny tortur i poniżania, które niejako są tutaj clou programu, dziś już nie robią tak szokującego wrażenia, co nie zmienia faktu, że jak na tamte lata są zdecydowanie odważne i "niegrzeczne", że pozwolę sobie tak to ująć. Ogólnie rzecz biorąc, "Love Camp 7" to pozycja zdecydowanie rozrywkowa - przez większość czasu miałem ogromny ubaw, choć zaznaczam, że przed odpaleniem poszło kilka chmur dymu. Nie wątpię jednak, ze na trzeźwo odbiór byłby podobny.