Całość ogląda się przyjemnie - fajne wnętrza, dobra muzyka, Keanu autentyczny w roli ciapciaka.
Natomiast zakończenie jest tragiczne. Znaczy - z jednej strony idea "nie ma happy endu" w filmach zazwyczaj mi się podoba. Nie do każdego jednak gatunku taki zabieg pasuje. O ile świetnie wypadają takie motywy w filmach katastroficznych (bardzo rzadko stosowane, ale uwielbiam jak jakiś meteoryt w końcu UDERZA w Ziemię) czy tak zwanych przeze mnie "patologicznych" (happy end w Requiem For A Dream zespsułby wymowę całości), tak w dziełach tego typu, w których niewinna ofiara jest torturowana przez cały film - absolutnie się nie sprawdza. Finał takich filmów obowiązkowo powinien zawierać porządną zemstę.
No, bo, tak to zostajemy z poczuciem, że zło zwyciężyło. I o ile w rzeczywistości często tak bywa, to film z założenia rozrywkowy uważam że powinien przede wszystkim satysfakcjonować widza. Po zakończeniu seansu powinniśmy czuć się spełnieni, podobnie jak bohater, któremu wynagradza się zaznane krzywdy. Tutaj tymczasem niestety zostajemy tak jak Keanu - z ręką w nocniku i niepokojem o dalsze losy postaci.
Facet zostaje zgwałcony, rozpieprzają mu chałupę, niszczą rodzinę, zabijają kumpla, prawdopodobnie wykańczają go towarzysko i zawodowo (w internetach nic nie ginie...) - po czym końcówka zostawia nas z wrażeniem, że to była wręcz jego wina. Niby jest tutaj jakiś aspekt prewencyjny ("nie wpuszczaj obcych do domu") ale jest zdecydowanie zbyt okrutny.
Sprawą, która po seansie zostaje w głowie najbardziej, jest więc poruszona tematyka zastraszenia gwałtem. Pokazano bardzo boleśnie, ile szkody może wyrządzić człowiekowi system, w którym kobieta oskarżająca faceta o gwałt praktycznie z góry ma zapewnioną wygraną i sama groźba potrafi człowieka wycofać ze słusznego postępowania (gdyby zadzwonił po policję już pierwszego ranka, cała sprawa skończyłaby się dużo mniej makabrycznie).
Zamiast więc morału: "nie bądź suką, bo spotka cię kara", brzmi on bardziej: "rób co chcesz, wystarczy że rzucisz słowo 'gwałt' a wszystko ujdzie ci na sucho".
Absolutnie nie chodzi mi o to, że neguję fakt istnienia zjawiska gwałtu. Niemniej gdyby w końcówce filmu Keanu zyskał szansę zaszlachtowania panienek albo odwiedzania ich z satysfakcją w pierdlu - nie było by całego tego rozważania.
Może to i pobudza do przemyśleń, ale nie tego oczekiwałem po filmie typu "wjazd na chatę".
Niemniej całość zrealizowana jest bardzo dobrze i tylko ta cholerna końcówka...
Ale ze mnie debil. Dopiero teraz skojarzyłem że ten sam gościu wyreżyserował Hostel. I właśnie dlatego może na myśl przychodził mi cały czas Hostel jako przykład filmu o torturach, gdzie na końcu następowała soczysta, satysfakcjonująca zemsta.
Czekałem na taki post pod tym filmem, a po przejściu kilkunastu pełnych żalu i jadu wątków już traciłem nadzieję:)
Film jest ostrą jazdą, niby poważną, niby na żarty, na pewno nie jest to czysty thriller (ani home invasion). Jest cudownie ,,niewiadomojaki" - dlatego go cenie jako pastisz, bo pastisz w przeciwieństwie do parodii nie pokazuje, w którym momencie się bać albo rozesmiać.
Twoje spojrzenie co do finału pokrywa się z moim, nawet przyznam, że nazwałes to lepiej niż ja sam. Z tym że pesymizm koncówki jak najabrdziej jest na plus. Gra z oczekiwaniami widza i stawia go w sytuacji problemowej, a nie oczyszczającej. I tym bardziej gmatwa sprawę, bo łatwa w przłknięciu koncówka (np. zemsta Kijanu) umieszczałaby film w polu typowego home invasion.
A tak - cały czas nie wiadomo, czy to film serio? Czy reżyserowi cos nie wyszło? Podobnym filmem jest ,,Dom w głębi lasu", choc jego recepcja jest zewsząd entuzjastyczna.
,,Knock, knock" fascynuje mnie, bo od dłuższego czasu interesuje mnie ta najbardziej masowa kultura, czysty pop, rozrywka tzw. ,,odmóżdżajaca". Zastanawiam się własnie, czy pojecie filmu ,,odmóżdżajacego" w ogóle ma rację bytu.
Bo dlaczego ,,Knock, knock" sprawił mi przyjemność? Jak to jest, że ta miałka fabułka i ni to poważne, ni to żartobliwe wykonanie dalej siedzą w głowie? Czy nie oszukuję samego siebie, próbując szerzej interpretować ten film (zwłaszcza finał)? Co tak naprawdę ten film mówi o nas i świecie?
Dzięki Twojemu postowi wiem, ze nie jestem sam:)Piona!
Przybijam :)
Pojęcie filmu "odmoźdżającego" jest faktycznie interesujące, chyba głównie przez to, że może być różnie interpretowane w zależności od widza. No bo czy taki Mad Max Fury Road jest filmem odmóżdżającym? Niby nie ma w nim zagmatwanej intrygi, nie ma skomplikowanej fabuły, najważniejsza jest wartość estetyczna czyli podziwianie kolorystyki, choreografii, scenografii i tak dalej; z drugiej strony można w nim odnaleźć drugie a nawet trzecie i ósme dno, co udowodnili wszyscy zapaleńcy dopatrujący się w nim feministycznego przesłania i tym podobnych ;) Nie da się jednak zaprzeczyć, że podczas seansu raczej nie przegrzewa nam się mózg, co najwyżej wypalają gałki oczne.
A drugiej strony, takie filmy jak, hmm, dowolna komedia sportowa chociażby - absolutnie nie wymagają wysiłku intelektualnego podczas seansu, ale też wcale nie sprawiają, że czuję się odmóżdżony - mózg mi bowiem aż paruje od obserwowania niedorzecznych sytuacji, marnych dowcipów i reszty ferajny charakterystycznej dla słabego kina. Czy wpisuje się w klasyczne pojmowanie "odmóżdżacza" film, po którym boli mnie głowa? :D
Dlatego ja w przypadku filmów nieangażujących umysłu w stopniu takim, jak np. filmy Lyncha, wolę określenie "popcorniaki". Idealnie oddaje moim zdaniem atmosferę towarzyszącą ich oglądaniu: z pozoru nieangażujące, przyjemne dla oka lub ucha. "Knock knock" był przez 95% seansu naprawdę fajnym popkorniakiem, tylko ta cholerna końcówka, jakby ktoś zatrudnił Lyncha do nakręcenia ostatnich scen w Hostelu... :P
A to mi nie pasuje, bo jak na typowego Janusza przystało, lubię, gdy film pozostaje w jednym tonie. Nie, że nie lubię czasem obejrzeć filmów opierających się na ciągłych kontrastach, taki Forrest Gump to typowy przykład filmu który ciągle balansuje pomiędzy komedią a dramatem; w nim jednak te balansowanie zostaje zapowiedziane już w pierwszych 10 minutach, więc od razu właściwie wiadomo, czego się spodziewać.
Niby na takiej zmianie tonu bazuje większość filmów spod znaku Shyamalana i twist ending, ale, no właśnie, nie jestem ich zbyt wielkim fanem :P W moim przypadku takie zagrywki sprawdziły się w dosłownie kilku przypadkach - jak "Wizyta" owego Shyamalana (bo w drugim jego filmie który lubię, Szóstym Zmyśle, w gruncie rzeczy mimo twist endingu ton filmu był utrzymany taki sam przez cały seans).
Lubię filmy o zemście, Knock Knock podobałby mi się dużo bardziej gdyby końcówka potoczyła się jak w I Spit On Your Grave :P
,,Popkorniak" faktycznie brzmi lepiej, bez czysto negatywnych konotacji. Eksponuje przyjemność - oglądania i konsumpcji:)
Co do Mad Maxa, to też dobry przykład... sztuka wypalajaca gałki oczne, zwłaszcza na najwyższym poziomie, powinna zostać doceniona na Oscarach.
Co do finału ,,KK", to jeszcze warto zwrócić uwagę na dosłownie ostatnią scene, ujęcie - zalajkowanie posta. Już samo umieszczenie tego filmu w sieci jest okrutne ze strony bohaterek, ale ten lajk... no rozbił mnie po prostu. W pierwszej chwili parsknąłem śmiechem, potem naszła myśl - facet jest skończony. Dzisiaj już niepotrzebnym truizmem jest mówienie typu: ,,nie ma cię w sieci, nie istniejesz". Trzeba jednak tego typu frazę przywołać, by powiedzieć jasno - Kijanu ginie w sieci, przegrywa tam swoje życie, i tym samym przegrywa w ,,realu". Pisałeś o tym, że jest skończony zawodowo itp., ale to właśnie umieszczenie posta definitywnie go niszczy. Gdyby znalazła go tylko żona, jakoś może by się z tego wywinął, praca z psychologiem itp. Lecz z sieci nic nie wyjdzie, stąd nazwa. Także wątek fejsbuka jest kluczowy dla wymowy, jakże pesymistycznej.
Jeszcze nawiązując do Twojej drugiej wypowiedzi - mówisz o Lynchu. To zabawne, żejego kino często spotyka się z tym samym, zarzutem, co ,,popkorniaki" - jedni nie widzą sensu w jego filmach, i wprost wyśmiewają wszelkie (nad)interpretacje fanów Davida L.
Cała seria o ,,pluciu na grób" jest mocno oczyszczająca - jest coś wyzwalajacego w oglądaniu, kibicowaniu tym okaleczonym, zgwałconym bohaterkom. Niby wszystkei te filmy są takie same, ale może trzeba nam przypominać taką sprawiedliwą(?) zemstę regularnie, zwłaszcza w wykonaniu kobiet.
Teraz mi jeszcze przemknęło coś takeigo: a gdyby zanalizować bohaterki ,,KK" pod kątem motywu sukkuba? Pewnie nadinterpretacja, ale takie wtrety mitolgiczne mnie kręca i może coś szerszego skubnę:)