świetny, przejmujący, wciagający film. Jestem pod wrażeniem, myślałem, ze w naszym
kraju nie da sie zrobic dobrego science fiction a tu proszę jest ! trafiłem przypadkiem na ten
film i nie mogłem sie oderwac- a to dzieki Jerzemu Sthurowi jego rola jest w tym filmie duzo
lepsza niz Olbrychskiego. troche zawiodło mnie zakoncznie- to znaczy nie chciałbym zeby
pal został użyty :P ale zakonczenie mogłoby byc mniej banalne . pzdr
Zgadzam się, że rola Stuhra byla bardzo dobra, zresztą od dawna Stuhr jest jednym z lepszych polskich aktorów. Olbrychski też jest dobry ale jego rola chyba taka miala być jakby nafaszerowanego narkotykami osobnika który malo co mówil byl calkowicie w tym wszystkim zagubiony. Film bardzo dobry świetny klimat , troche humoru, kilka śmiesznych scen, no i scenografia bardzo ciekawa.
Bardzo ciekawy film. Zgadzam się z tym co piszecie.
Jest trochę mocnych tekstów, humoru, jest świetna scenografia (jak na nasze warunki) no i niesamowity klimat - chwilami jak z amerykańskiego filmu. Film trudny do zaszufladkowania i to wychodzi mu na dobre.
Poza tym całe to wariactwo ma głębszy sens.
Tylko nabijanie na pal jest trochę dziwnym pomysłem.... ale w sumie w niczym to nie przeszkadza.
hm, wiesz, myślę, że ten pal to zamiast krzyża...komuna jednak była trochę ostrozna i tego by mu na pewno nie puścili...no i kojarzy się jakby z tym bohaterem Sienkiewicza, którego grał....hm...?:)
Akurat Stuhr niczym mnie w tym filmie nie zaskoczył, był dla mnie dokładnie tym samym Stuhrem którego oglądaliśmy zarówno w komediach Machulskiego, jak i "Wojnie Światów - następnym stuleciu". Zupełnie inną rolę zagrał w "O-bi O-ba", i na nią przede wszystkim zwróciłbym uwagę, jednak z tej racji, że była to rola dla Stuhra nietypowa. Olbrychski grał bowiem
Dobry, naprawdę bardzo dobry. Niesłychanie klimatyczny - ale to cały Szulkin, to on jest w polskim kinie dziedzicem tego niesłychanie ważnego nurtu "śmieciarskiego" w sztuce, którego przedstawicielami byli choćby Hasior (w sztukach plastycznych), Kantor (w teatrze) czy Białoszewski (w poezji): i okazuje się, że można zrobić naprawdę przekonującą wizję artystyczną z odpadków, resztek, pokombinować z syfem w taki sposób, żeby było to estetycznie powalające.
Sam pomysł... cóż, to dość charakterystyczny dla tamtych lat sposób opowiadania antyutopii tak, żeby zadawanie pytań natury uniwersalnej, egzystencjalnej szło w parze z bardzo czytelną metaforą Polski w stanie gospodarczego, politycznego, społecznego i moralnego dna po stanie wojennym. Przypomina mi to rzeczy, które publikowane były w podobnym czasie w "Fantastyce" - albo chociażby takie słynne opowiadanie Jacka Piekary "Kupujcie holowizory", którego z uwagi na jego totalną obrazoburczość nikt długo nie chciał przyjąć do druku. Ale jest też coś, co Szulkina wyróżnia: po pierwsze, strasznie niebanalne wykorzystanie wątku mesjańskiego - ten trzeci pal, środkowy, czekający na nie wiadomo kogo - na jakiegoś odkupiciela, który zbawi tę popapraną ludzkość, a którego nikt nawet nie śmie nazwać?... Świetnie zostało to wygrane - właśnie przez absolutne niedomówienie. I po drugie - końcówka: co by się nie zdarzyło, nie spodziewałem się takiego rozegrania. I właśnie dlatego nie postrzegałem jej jako naiwnej, wręcz przeciwnie: skoro nie było powodu, żeby Szulkin akurat tak kończył ten film (przecież ten debilny optymizm gryzł się jak wściekły z nihilistycznym klimatem całości, nie wierzę, żeby reżyser tej klasy tego nie widział), więc musi to być ironia - ironia, która czyni całość jeszcze bardziej gorzką. No przecież ostatnia scena z tym bara-bara Scope'a i Once to aż nadto jawna kpina z klasycznego zakończenia bodaj każdego filmu o Bondzie... To zresztą pasuje jak ulał do rewelacyjnie wisielczego poczucia humoru filmu: te obcinane palce (za pierwszym razem to mogło być straszno-obrzydliwe, powtórzone po raz któryś zmienia się w groteskę jak u Tarantino), obrywane ręce, nakładanie w ścieżce dźwiękowej kankana i "Lotu Walpurgii" Wagnera... Naprawdę, mocna rzecz - no i bardzo, jak na realia polskiego kina tamtych lat, sprawnie zrobiona.
Taka kwadrologia antyutopijna się wytworzyła Szulkinowi zamierzona pierwotnie lub osiągnięta spontanicznie, tego nie wiem.Film zamykający jest niezły, dorównuje otwierającemu ,,Golemowi".Proponuje odpychającą rzeczywistość i takich bohaterów.Można odbierać przez pryzmat czasów w jakich filmy powstały wtedy wszystkie tropy i nawiązania ekscytują bardziej.Gdy jednak pominiemy te okoliczności to ten czwarty z cyku ma znamiona epigońskie, wówczas jako widz dostrzegam ,,zmęczenie materiału".
Mnie zupełnie nie pasuje tu Olbrychski, chyba że jego obecność w tym filmie uzasadniona jest wcześniejszymi rolami polskich bohaterów, ale wtedy Szulkin ogranicza się na własne życzenie...
I gdyby tak nakręcił film stylistycznie odmienny od ,,Ga ga ..." a porównywalnie intrygujący,potwierdziłby swój talent.Tymczasem ów dar pozostawiam w trybie przypuszczającym.
Good night and good luck, esforty