Tomasz Wasilewski („Zjednoczone stany miłości”, „Płynące wieżowce”) powraca z filmem zasługującym na miano najradykalniejszego w jego dorobku. Niekonwencjonalne małżeństwo (Marlena ma 62 lata, Tomasz jest o dwie dekady młodszy) wiedzie ustabilizowane życie w nadmorskiej miejscowości. Ich związek przeżywa wstrząs, gdy Marlena postanawia zaopiekować się chorym synem, ale już od początku staje się jasne, że zwyczajność tej relacji jest tylko pozorna. Wszak Marlena (Dorota Kolak) i Tomasz (Łukasz Simlat) funkcjonują w odkształconym, odrealnionym, momentami wręcz surrealnym świecie. Do ich domu położonego na wydmie niemal wdziera się woda – zresztą natura „atakuje” bohaterów ze wszystkich stron. W tej opowieści o biologiczności, więzach krwi, pierwotnych impulsach i ich czołowym zderzeniu z konstruktem zwanym rodziną, wybujałe rośliny przejmują władzę nad wnętrzami, wzburzone morze huczy, w pokoju przekrzykują się ludzie i ptaki.
Namiętne zbliżenie Marleny (Dorota Kolak) oraz Tomasza (Łukasz Simlat) przerywa nagły telefon. Okazuje się, że wydzwania ktoś z przeszłości kobiety, jednak nie odbiera, czując jakiś wewnątrzny niepokój. Połączenia powtarzają się, a Marlena robi się coraz bardziej nieobecna. W końcu odbiera przy mężu, po czym wsiada razem z nim w pociąg i podróżuje do ośrodka. Spotyka tam Magdę (Katarzyna Herman), która przekazuje wszystkie dokumenty, wycofując się z opieki nad Mikołajem (Tomasz Tyndyk). Marlena nie chce popełnić drugi raz tego samego błędu i go porzucić, więc decyduje się na zabranie nieporuszającego się od dwóch lat, niemówiącego syna, czemu sprzeciwia się Tomek...