Nie rozumiem, po co robić remake tego typu filmów. Nie jest to kino, które oczarowuje widza swą wizualną stroną, muzyką, czy też grą aktorów. Być może ma to sens w przypadku produkcji, gdy za sprawą nowszej wersji reżyser chce zaproponować inne ścieżki interpretacyjne danego dzieła lub po prostu zadziałać inaczej na świadomość odbiorcy za pomocą wymienionych wyżej środków. "Funny Games U.S." niczym nie różni się od swojego pierwowzoru z 1997 roku; może tylko nieco lepszą grą aktorską. Poza tym przesłane obydwu filmów jest takie same. I tak samo ciężko (przynajmniej normalnym ludziom) ogląda się zarówno jedną, jak i drugą wersję. Dziwny więc wydał mi się pomysł na stworzenie tego filmu, tym bardziej, że obydwa wyreżyserował ten sam człowiek.
Haneke postanowił zrobić identyczny film, z bardziej znaną obsadą, gdyż temat, który ten film porusza nadal jest "na czasie". Nadal oglądamy przemoc na ekranie, więc przesłanie z "Funny Games" jest nadal aktualne.
Ten temat będzie zawsze aktualny, ale czy to znaczy, że za kilka lat Haneken znów nakręci identyczny film, tylko po to, by o tym przypomnieć? Wszyscy wiedzą, że świat lepszy nie będzie, więc czy nie można skupić się na rzeczach nie będących dla widza torturą? A skoro autor jest tak bardzo zafascynowany złem, to mógłby pójść dalej, inaczej.
Jest pewna niepisana prawda... Niemcy obcojęzyczne filmy dubbingują, a Amerykanie kręcą remaki. Wydaje mi się, że Haneke mógł chcieć zapobiec takiemu obrotowi sprawy i temu, że film trafi do reżysera który zrobi z tego "piłe 16".
Mnie tam taka filozofia nie przekonuje. W filmie z 1997 roku Haneke wystarczająco dobrze ukazał problem. Robienie identycznych remakeów jest, jak dla mnie, stratą czasu i pieniędzy, nie wnoszącą poza tym nic nowego.
amerykanie nigdy nie sięgnęliby po austriacki ambitny film. amerykańskie społeczeństwo i film z napisami? zapomnij. haneke stworzył remake własnego filmu żeby dotrzeć z przekazem do hamburgerów.
Wśród wszystkich Amerykanów na pewno są tacy, którzy oglądają ambitne, zagraniczne filmy, nawet jeżeli są z napisami. Amerykańską wersję obejrzy może i większa liczba hamburgerożerców, tylko ilu z nich wyniesie z niego coś więcej poza scenami znęcania się dwóch gnoi nad jakąś rodziną? Zakładając, że Haneke robi film, by trafić do ludzi lubiących dostać wszystko ładnie podane na tacy, już mija się z celem, bo poza filmem w swym rodzimym języku Amerykańce dostaną kino odbiegające od tego, co dotychczas zwykli oglądać i co oglądać lubią. I albo pożałują wydanych pieniędzy, albo odbiorą ten film jako kolejną produkcję, w której pokazana jest przemoc, i tyle. Jeżeli tak, to można to potraktować jako zwykły skok na kasę, w końcu Haneke też musi z czegoś żyć.