Cenię filmy Kubricka, bo jego filmy cenić wypada.
Ale drażni mnie jego wysilony perfekcjonizm w każdym ujęciu - tzw. przerost formy nad treścią. O ile w "Lśnieniu" i "2001: Odysei Kosmicznej" zdało to efekt, w filmie o wojnie w Wietnamie nie wyszło.
"Full Metal Jacket" podoba mi się tylko do momentu końca szkolenia (tam najwyraźniej widać całą tą sterylność i symetrię każdej sceny), ale gdy akcja przenosi się już na pole walki, film słabnie. Nie chodzi mi o brak pomysłu, czy złe przedstawienie postaci i ich zmagań z okrucieństwem i absurdami wojny. Chodzi mi o to, że jest za sterylnie. A na wojnie sterylnie nie jest.
Takie jest moje odczucie i pewnie większość z Was uzna, że piszę bzdury, ale pewnie nie tylko ja to zauważyłem.
Zgadzam się. Mimo wielomiesięcznej walki niektóre mundury wyglądały jakby właśnie wyszły z pralni. Tam chyba nie było błota, a żołnierze nigdy nie kładli się na ziemi. Poza tym wyglądało to bardziej na zabawę w Paintballa niż działania wojenne. Nie było atmosfery zagrożenia.