Oglądając "Fobię", można odnieść wrażenie, ze oto mamy do czynienia z dziełem jakiegoś wyrobnika od kina klasy C. Tym większym szokiem jest fakt, iż za kamerą stał nie kto inny, jak John Huston, jeden z najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych dla amerykańskiej kinematografii twórców.
Fabuła jest tutaj mocno sztampowa i opowiada o psychiatrze stosującym na swych pacjentach kontrowersyjną terapię, mającą im pomóc w uporaniu się z ich fobiami. Kiedy kolejne obiekty eksperymentów doktora zaczynają ginąć, w kręgu podejrzanych znajdują się pacjenci o kryminalnej przeszłości...
Intryga, nie dość, że wtórna, to rozwija się w ślimaczym tempie, a po reżyserskiej maestrii autora "Sokoła maltańskiego" nie widać śladu. Kadry są nieciekawe, montaż rodem z podrzędnych produkcji telewizyjnych. Podobnie rzecz ma się z aktorstwem, które ciężko określić inaczej, niż jako kiepskie. Co podkusiło Hustona, by zabrać się za ów miałki, wyzuty z dramaturgii scenariusz i spłodzić w efekcie pozbawiony wyrazu, drugoligowy thriller, pozostanie dla mnie tajemnicą.