Film pokazuje smutną prawdę i banalną ,że "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia".Dla mnie to film o manipulacji o tym jak prawda jest subiektywna i zależna od ludzkich doświadczeń i postaw.Film się zupełnie nie zestarzał mimo morza czasu,jaki minął od jego produkcji. Naprawdę warto zobaczyć go by zrozumieć jak można nami manipulować i jaka jest siła jednostki ,która walczy o prawdę.
Przy ostatnim panu punkt siedzenia jest widoczny do bólu w ocenie sytuacji. Ostrzeżenie dla wszystkich.
Ja też. Bo jeśli chłopak nie zabił to powstaje pytanie - kto w takim razie zabił i dlaczego czyli motyw, a tutaj już nie wystarczają argumenty ósemki. Niestety, obawiam się że ósemka to zręczny manipulator, bawi się ludźmi, ma nadzwyczaj szczerą i zatroskaną twarz, ale to zwykły manipulator. No i uwolnili na końcu rzeczywistego mordercę...
Pytanie do chwilozofa: uważasz, że lepiej skazać niewinnego niż wypuścić mordercę?
60 lat od premiery i faktycznie się nie zestarzał. Świetne kino, doskonała gra aktorska.
Dla mnie to również film o sile i wartości nonkonformizmu.
To nie prawda jest subiektywna, tylko subiektywne poglądy są od niej niezależne i często bardzo odległe. Prawda to prawda. Nie mylmy pojęć.
A co to jest prawda? - pytanie postawione 2 tys. lat temu nadal aktualne i nadal brak odpowiedzi. Bo na pewno nie jest nią zgodność sądu z rzeczywistością jak się okazuje...
Zadziwiają mnie ludzie tu na forum. Film jest bardzo logiczny i jasne jest, że to historia człowieka, walczącego o uniewinnienie oskarżonego, w obliczu xle przeprowadzonego procesu. A coraz więcej czytam tu głosów, że to jest film o manipulacji i że chłopak według internautów był prawdziwym mordercą.
Skąd u was taki wniosek? Przecież w filmie - poza ujęciem pokazującym jego twarz - nie ma ani jednej sceny z rozprawy sądowej. Poza tym nawet tytuł jest "12 gniewnych ludzi". jasne jak słońce.
Kiedyś ten film odbierano w ten sposób, że zawsze trzeba mieć nadzieję na sukces i nie wolno się poddawać. Dzisiaj jest traktowany jako krytyka systemu sprawiedliwości.
Jeżeli jest dwóch świadków, w tym jeden naoczny to wina jest oczywista. Najbardziej zawiodłem się ze osoby, które były przekonane o wine tak łatwo odpuściły.
Wina jest oczywista, jeżeli zeznania świadków są niepodważalne. Zeznania dwóch świadków były grubymi nićmi szyte- kobieta, która była przekonana, że widziała scenę zbrodni jak i morderce, miała wadę wzroku, co zostało potwierdzone przez 12 osób. Czy osoba z wadą wzroku jest w stanie bezbłędnie zidentyfikować sprawcę? Drugim świadkiem był starszy mężczyzna, który podał błędną informację dotyczącą czasu, w którym pokonał odcinek od swojej sypialni do drzwi korytarza. Ponadto hałas wywołany przez przejeżdżający pociąg podaje w wątpliwość jego kolejne zeznanie, iż słyszał słowa "zabije cię". Nawet jeżeli je słyszał, to nie są one same w sobie dostatecznym dowodem, bo wielokrotnie wypowiadamy takie słowa bez faktycznego zamiaru popełnienia przestępstwa. Chodzi o to, że wszystkie argumenty orzekające o winie oskarżonego można podważyć. Nawet jeżeli nie zostały ostatecznie obalone, to sam fakt, że można z nimi polemizować, świadczy o tym, że na podstawie niepewnych dowodów, nie da się stwierdzić NICZEGO ze 100% pewnością. Dlatego nie masz racji pisząc, że "wina jest oczywista". Jest to sprzeczne z przesłaniem filmu; nic nie jest oczywiste, bo nikt nie jest w stanie przebić się przez subiektywny filtr oceny rzeczywistości. Dlatego uniewinnienie było jedyną słuszną opcją- ciężar dowodu spoczywa na stronie oskarżającej, brak niepodważalnych dowodów jest równoznaczny z brakiem podstaw do uznania kogoś za winnego.
Jeżeli ktoś ma wade wzroku to z kilku metrów przecież rozpozna sąsiada nawet bez okularów. Odnośnie czasu przejścia przez korytarz starszego pana to są sekundy i nie korzystał w wtedy ze stopera. Moim zdaniem jeden z przysięgłych dobrze zmanipulował pozostałych. Natomiast ja pozostaje na tym ze oskarżony był winny. Nawet nie miał alibi. Był w kinie a nie był przez nikogo widziany.
Z tego co kojarzę w filmie była mowa o kilometrach, nie metrach. Przykład ze starszym panem dowodzi temu, że nie był wiarygodnym świadkiem. Ale kwestia winy nie jest w ogóle clue tego filmu, to nie jest film akcji, to jest film psychologiczny. Można co prawda interpretacje snuć na dwóch płaszczyznach, ale moim zdaniem środek ciężkości sedna sprawy dotyczy mechanizmów psychologicznych, niemożności przedarcia się przez własny filtr i paradoksu, który polega na tym, że o życiu drugiego człowieka decyduje się na podstawie domysłów, prawdopodobieństwa, wątpliwych przesłanek, własnych uprzedzeń i lenistwa.
Z 18 metrów, po północy, przez okna przejeżdżającego pociągu rozpoznasz sąsiada?
Wierz mi - nikt nie wygaduje takich bredni jak naoczni świadkowie. Zresztą, w filmie ta „naoczność” zostaje zrównana z ziemią – numer 8 jednoznacznie wykazuje, że „naoczny świadek” NIE MÓGŁ widzieć tego, co twierdził, że widział.
Może w Rosji albo Arabii Saudyjskiej. W okolicach mniej więcej cywilizowanych brak alibi to o wiele za mało, żeby wydać wyrok skazujący. Nie życzę ci, żebyś się o tym przekonał, kiedy zostaniesz oskarżony o zabójstwo, gwałt albo jedno i drugie popełnione akurat w dniu, kiedy byłeś sam w domu. Vide casus Komendy (któremu zresztą dwanaście osób dawało alibi, tyle że zostało ono olane przez wysoką jej mać sprawiedliwość).
Dowody na niewinność skazanego moim zdaniem nie przeważyły nad tymi, że jest winny. W filmie było powiedziane, że w przypadku braku jednomyślności konieczne będzie wyłonienie innej ławy przysięgłych. Moim zdaniem to byłoby najlepsze rozwiązanie. Pamiętam w tym filmie taką scenę jak jeden z przysięgłych wygłaszał swoją mowę, a reszta po kolei wstawała i odwracała się do niego plecami. Za samą tą scenę obniżyłem ocenę o jeden stopień. Według mnie lepszym zakończeniem byłoby gdyby jednak okazało się, że oskarżony jest winny.
Nie było żadnych dowodów na niewinność, bo nie chodziło o wykazanie jego niewinności, a przysięgli ostatecznie uzgodnili jednomyślny werdykt, więc dlaczego niby miałby zostać powołany nowy skład? Nie wiem, dlaczego tak ci zależało na skazaniu tego oskarżonego na krzesło elektryczne (węszę jakieś psychologiczne pokrewieństwo z numerem 3), ale ewidentnie nie rozumiesz, o czym ten film jest (i że zdecydowanie nie jest to kryminał).
Po pierwsze kobieta w oknie mogła zobaczyć scenę zabójstwa, ale miała wadę wzroku więc nie mogła w nocy wyraźnie dostrzec twarzy. A cios ponoć zadany był od góry więc nie zadał go doświadczony w walce na noże oskarżony, lecz ktoś inny. Nie wiadomo czemu.
Po drugie scena w której przysięgły przemawiał. Inni odwrócili się od niego ponieważ okazało się że tak głosował ponieważ uprzedziło go jego stereotypowe myślenie.
Każdy może mieć swoją opinię. Mi bardziej podobałoby się zakończenie jak oskarżony zostałby skazany. Moim zdaniem przysięgli zostali zmanipulowani.
"Jeden z przysięgłych wygłaszał swoją mowę" - myślę, że warto obejrzeć ten film jeszcze raz, żeby usłyszeć co to była za mowa. Zgadzam się, że ten moment mógł zostać uznany za pretensjonalny, ale był to gest ukazujący odwrócenie się społeczeństwa od bezpodstawnych uprzedzeń (w tamtym przypadku klasowych, ale można je przypisać do jakiejkolwiek przeciwnej grupy społecznej - rasowej, homo/hetero, płciowej itd.). "Mowa" przysięgłego była zwykłą ksenofobiczną gadką. Po dostrzeżeniu reakcji reszty panów na jego "opinie", Pan z numerem 10 usiadł w kącie, wstydząc się tego co pokazał i można założyć, że zmienił nastawienie do wygłoszonej przez siebie przed chwilą "mowy".
Mogę zgodzić się z pretensjonalizmem i życzeniowym myśleniem autorów, ale scena ta pokazuje jak działać może społeczny nacisk. Próbuje przekonać widza, że nie trzeba zrobić dużo, żeby takie uprzedzenia nie miały miejsca przynajmniej w miejscach publicznych - Panowie odwrócili się i zamiast kłócić się (albo przytakiwać pomimo braku zgody z opinią), wystarczyło dać do zrozumienia, że zachowanie Pana numer 10 jest karygodne i nie powinno być tolerowane w tak ważnym momencie, jak ustalanie winy oskarżonego. Może to naiwna scena, ale nikt mnie nie przekona, że nie jest piękna.